Bezpośrednie przyczyny upadłości SVB to błędy popełnione przez zarządzających tym konkretnym bankiem. Pośrednie tkwią jednak w amerykańskim systemie polityczno-ekonomicznym.
Upadek Silicon Valley Bank i dwóch innych, mniejszych banków, raczej nie zakończy się powtórką z 2008 roku. Mniejsza skala tego kolapsu oraz dosyć szybka reakcja amerykańskiej administracji powinny podziałać na rynki i społeczeństwo łagodząco. Cała ta historia to jednak kolejny dowód na to, że lekcje wyciągnięte z poprzedniego kryzysu finansowo-gospodarczego bardzo szybko zostały zapomniane.
Lobbyści błyskawicznie powrócili do nakłaniania legislatorów do deregulacji, a ci drudzy bardzo szybko zaczęli ich słuchać. Sektor finansowy bez zbędnej zwłoki powrócił do nie tak dawnych, ryzykownych praktyk, często zresztą robią to dokładnie ci sami ludzie. Instytucje eksperckie, mające w teorii zapewniać rynkom odpowiedni zasób wiedzy, nadal tworzą z podmiotami finansowymi kółko wzajemnej adoracji. Ich analizy wciąż stanowią raczej wyraz sympatii autorów, oczywiście nie bezinteresownej, a nie wynik chłodnego namysłu.
Bezpośrednie przyczyny upadłości SVB to błędy popełnione przez zarządzających tym konkretnym bankiem. Pośrednie tkwią jednak w amerykańskim systemie polityczno-ekonomicznym.
To nie ludzie, to firmy
Już na długo przed eksplozją problemów SVB specyfika tego banku sprawiała, że był on jedną z najbardziej wystawionych na ryzyko utraty płynności instytucji finansowych w USA.
Jak wskazuje JP Morgan w swojej analizie, struktura aktywów i pasywów SVB wyróżniała się negatywnie na tle innych banków. SVB miało bardzo wysoką relację kredytów i papierów wartościowych do depozytów – wynosiła ona prawie 110 proc., więc te pierwsze były wyższe od depozytów o prawie jedną dziesiątą. To jeden z najwyższych wskaźników wśród analizowanych banków.
czytaj także
Równocześnie SVB miało też najniższy udział depozytów klientów detalicznych – odpowiadały one za mniej niż jedną dziesiątą depozytów ulokowanych w tym banku. To prawie najgorszy wynik wśród wykazanych przez JP Morgan banków. W wielu bankach w USA depozyty osób fizycznych stanowią ponad połowę wszystkich ulokowanych w nich środków.
W sumie nic dziwnego, że w SVB dominowały pieniądze spółek, a nie ludzi. Instytucja ta obsługiwała przede wszystkim perspektywiczne przedsiębiorstwa technologiczne. Według danych JP Morgan spółki technologiczne odpowiadały za połowę zgromadzonych w SVB środków.
SVB wyspecjalizowało się w pośredniczeniu między funduszami venture capital, inwestującymi w start-upy, a tymi drugimi właśnie. Problem w tym, że depozyty detalistów są znacznie mniej ryzykowne, gdyż istnieje niższe prawdopodobieństwo, że zostaną nagle wycofane.
Po pierwsze, depozyty osób fizycznych są zdecydowanie niższe niż spółek, więc są w większości chronione przez Federal Deposit Insurance Corporation, która gwarantuje wypłacalność depozytów do 250 tys. dolarów. Jest więc niższe ryzyko paniki deponentów. Po drugie, jednorazowe wydatki spółek są zwykle znacznie wyższe, chociażby ze względu ponoszenia nakładów inwestycyjnych. Skupiając się na obsłudze spółek – i to raczkujących, czyli ryzykownych – można łatwo doprowadzić do sytuacji, w której w kasie banku zwyczajnie braknie gotówki. Tak właśnie było w przypadku Silicon Valley Bank.
Według danych przytaczanych przez Adama Tooze’a na jego substacku pod względem udziałów depozytów poniżej 250 tys. dolarów SVB znalazło się na 99. miejscu w USA. Na koniec 2022 roku depozyty chronione w całości przez FDIC stanowiły zaledwie 2,7 proc. wszystkich środków ulokowanych w SVB. W 14 bankach chronione depozyty odpowiadały za ponad połowę, a w 74 bankach przynajmniej za jedną trzecią. Na 96. miejscu w tym zestawieniu znalazł się zresztą Signature Bank (6 proc. chronionych depozytów), który także zaliczył kolaps w ostatnich dniach.
czytaj także
Jak stracić na obligacjach
Środki finansowe ulokowane w SVB były więc bardzo chwiejne i skłonne do odpłynięcia. W czasach ekstremalnie niskich stóp procentowych, szczególnie podczas pandemii, wszystko było pięknie. Venture capital napływał do SVB szerokim strumieniem, a start-upy pływały w pieniądzach. Wydawało się przecież wtedy, że zaraz wszyscy przeniesiemy się do sieci, a po ulicach będą chodzić tylko kurierzy i śmieciarze.
Jak wskazuje Adam Tooze, w 2021 roku depozyty ulokowane w SVB wzrosły ze 102 do 189 mld dolarów. Bank był zalany pieniędzmi, więc postanowił coś z nimi zrobić. Poszedł za rynkowym trendem i zaczął kupować obligacje rządowe, które w tamtym czasie wydawały się najbezpieczniejszą opcją. Ówczesna rentowność obligacji skarbowych była jednak rekordowo niska – nawet polski rząd mógł pożyczać pieniądze na śmieszne procenty, a co dopiero amerykański.
SVB w krótkim czasie skupiło ogromną liczbę obligacji rządowych, w wyniku czego jego bilans – jak wskazuje JP Morgan – wzrósł o rekordowe 250 proc. Zasilił się jednak papierami, które dawały bardzo niską stopę zwrotu. W sytuacji wzrostu stóp procentowych, a więc też oprocentowania nowo emitowanych obligacji, wartość rynkowa tych starych musiała spaść. Fed w krótkim czasie podniosła stopy o 450 punktów bazowych, więc wartość obligacji rządowych wypuszczanych w pandemii runęła.
Gdyby SVB postanowiło trzymać te obligacje do momentu zapadalności, czyli jakieś dziesięć lat, to nie zanotowałby z tego tytułu strat. Po prostu zarobiłby na nich niewiele. Niestety w zeszłym roku, w wyniku podniesienia stóp przez Fed, fundusze venture capital bardzo ograniczyły aktywność. Według danych podanych przez Adama Tooze’a w 2021 roku depozyty klientów SVB rosły w tempie nawet przeszło 40 proc. kwartał do kwartału, co było efektem głównie napływu prywatnych środków inwestycyjnych.
W zeszłym roku sytuacja się jednak odwróciła. Odpływ środków zaczął być wyższy niż napływ, a ogólna suma środków klientów zaczęła spadać w tempie dwucyfrowym. W trzecim kwartale 2022 roku spadła nawet o przeszło jedną czwartą. W pierwszym kwartale tego roku o niecałą jedną piątą. Bank musiał więc zacząć upłynniać swoje aktywa, by móc wypłacać pieniądze klientom.
Problem w tym, że większość tych aktywów to były obligacje rządowe nabyte w czasie zerowych stóp procentowych. Ich wartość rynkowa obecnie jest bardzo niska.
W rezultacie SVB zaczęło księgować straty liczone w miliardach dolarów. Portfolio obligacji SVB topniało o równy miliard za każdym podniesieniem stóp przez Fed o 25 punktów bazowych. Tymczasem Fed podniósł je finalnie o 450 punktów. Potencjalna strata SVB wynosiłaby więc 18 mld dolarów. SVB realnie sprzedało papiery wartościowe warte 21 mld dol., w wyniku czego zaksięgowało stratę prawie 2 mld.
Gdy fatalna sytuacja finansowa banku zaczęła się przebijać do świadomości rynków i jego klientów, akcje banku zaczęły pikować, a depozyty odpływać w panice. Pieniądze z SVB nakazał wycofać między innymi libertarianin Peter Thiel, szef VC Founders Fund, co było gwoździem do trumny kalifornijskiego banku.
Bogaci mogą zapłacić niemal konfiskacyjne podatki. Wytrzymają
czytaj także
Takie ustawy można kupić w każdym sklepie z ustawami
SVB nie pomogło też zachowanie zarządu, który doskonale znał fatalną sytuację firmy. Dwa tygodnie przed jej upadkiem Greg Becker sprzedał swoje akcje SVB warte 3,5 mln dolarów. Jego śladem poszła trzecia osoba w spółce, Daniel Beck, który pozbył się swoich akcji wartych prawie 600 tys. dolarów. Gdy informacje o tych transakcjach dotarły do opinii publicznej, z SVB nie było już co zbierać.
Pazerność i egoizm amerykańskiej klasy menedżerów są dobrze znane. Swoje trzy grosze dodały także instytucje, które powinny stać na straży dobrych praktyk rynkowych. Na przykład media. Biznesowy „Forbes” pięć dni przed upadkiem SVB umieścił ten bank na swojej liście America’s Best Bank 2023 – i to na całkiem niezłym, 20. miejscu. Chociaż już 9 marca notowania SVB spadały, to jeszcze dzień później analitycy rynkowi uznawali inwestycje w jej akcje za bezpieczne i stabilne. JP Morgan bardzo wnikliwie opisał przyczyny upadku SVB, szkoda, że dopiero po fakcie.
Mamy już więc w pakiecie zarówno pazerność, jak i kolesiostwo sektora finansowego. Do tego jeszcze należy dodać ogromne wpływy polityczne tego towarzystwa. W 2018 roku, za czasów prezydentury Trumpa, będący u władzy republikanie doprowadzili do zniesienia ustawy Dodda-Franka, która regulowała sektor bankowy po kryzysie z 2008 roku. Jak wskazuje Branko Marcetic na łamach „Jacobina”, wszystko to odbywało się przy intensywnym lobbingu ze strony prezesa SVB i samego banku, który wydał w tym czasie pół miliona dolarów na lobbing. SVB zatrudniło jako lobbystów między innymi byłych współpracowników Kevina McCarthy’ego, ówczesnego lidera większości w Izbie Reprezentantów. Obecnie McCarthy jest jej spikerem, czyli przewodniczącym izby niższej w USA.
czytaj także
Frank przeciw ustawie Franka
Dzięki wylobbowanemu także przez SVB zniesieniu ustawy Dodda-Franka banki wielkości Silicon Valley przestały być objęte nadzorem finansowym, a więc także regularnym stress-testom. Co ciekawe, za zniesieniem ustawy Dodda-Franka opowiadał się też sam… Frank – czyli Barney Frank. W 2018 roku nie był on już czynnym politykiem, przynajmniej formalnie. Gdzie się przeniósł pan Barney Frank? Z Izby Reprezentantów trafił do zarządu Signature Bank, czyli kolejnego banku, który upadł w ostatnich dniach.
Aż się nie chce w to wszystko wierzyć. Gdyby ustawa Dodda-Franka nie została zniesiona w 2018 roku, być może nadzór bankowy zawczasu ostrzegłby zarządzających SVB i Signature, że kieruje się prosto ku przepaści. Niestety, pęd do deregulacji zwyciężył. Wystarczyło kilka lat od poprzedniego kryzysu finansowego, żeby amerykańskie elity zupełnie zapomniały, co się wtedy stało.
Szambo, jakim jest amerykański sektor finansowy oraz jego olbrzymie wpływy polityczne, wygląda, jakby wymyślił je jakiś odważny scenarzysta thrillerów – a to po prostu rzeczywistość. Na szczęście prawdopodobnie SVB było zbyt małe, by zarazić cały świat, jednak pewne skutki Europa odczuje. Miliard dolarów stracił między innymi szwedzki fundusz emerytalny Alecta. Jego prezes przynajmniej wprost przyznał się do porażki. Za oceanem te wszystkie Beckery, Becki i Franki zapewne nadal będą oczekiwać sowitych wynagrodzeń, a dobry humor ich nie opuści.
Według zapowiedzi administracji Bidena SVB nie ma co liczyć na pomoc rządową. Nie będzie więc znanych z poprzedniego kryzysu bankowych bailoutów za publiczne pieniądze. Równocześnie jednak rząd USA zapewnia, że wszystkie środki klientów upadłych banków będą dostępne – także te powyżej granicy 250 tys. dolarów, które gwarantuje FDIC. Mówimy tu o miliardach dolarów, należących do kalifornijskich korporacji high-tech oraz funduszy VC, które będą gwarantowane przez amerykański rząd. Niezamożni podatnicy z Ohio czy innego Kentucky znów zrzucą się na pomoc biznesmenom z wybrzeża, by ratować stabilność sektora finansowego. Będziemy mieć więc kolejny odcinek „prywatyzacji zysków i uspołeczniania strat”, tylko że w trochę innej formie.