O ile porozumienie klimatyczne wypracowywane przez lata stało się powszechne w odbiorze i oczywiste, o tyle kwestie różnorodności biologicznej takie nie były, ale istnieje szansa, że w końcu będą. Niewątpliwie uczestniczymy właśnie w historycznej chwili. Aż 196 krajów podpisało się po raz pierwszy pod wspólną deklaracją ochrony bioróżnorodności i objęcia nią 30 proc. lądów, terenów podmokłych i wód do 2030 r. To przełom dla ludzkości i przyrody, ale na wielką fetę jest jeszcze za wcześnie – tak o COP15 mówią nam prof. Piotr Skubała z Uniwersytetu Śląskiego i Piotr Nieznański z WWF.
Po pełnym hipokryzji i rozczarowań 26. szczycie klimatycznym w Szarm El-Szejk światowi decydenci, a także akademiczki, aktywiści i działaczki organizacji pozarządowych spotkali się ponownie, by omówić drugi istotny w kontekście bezpieczeństwa planety, ale pomijany w mainstreamowej debacie kryzys.
W Montrealu, na piętnastej już Konferencji Stron Konwencji o Różnorodności Biologicznej Organizacji Narodów Zjednoczonych (w skrócie: COP15) dyskutowano o błyskawicznej i spowodowanej działalnością człowieka utracie gatunków, którą naukowcy nazywają szóstym masowym wymieraniem na Ziemi i zjawiskiem równie groźnym jak zmiana klimatu, a przede wszystkim – nierozerwalnie z nią związanym.
Zakończone właśnie dwutygodniowe obrady negocjatorów, którzy w burzliwej atmosferze głowili się nad wyznaczeniem kierunku zmian w politykach krajów niemal całego globu, można śmiało uznać za odtrutkę na egipską porażkę. W Kanadzie bowiem doszło do podjęcia istotnych dla przyszłości planety decyzji, których wagę porównuje się do zawarcia porozumienia paryskiego w 2015 roku w sprawie konieczności odejścia od spalania paliw kopalnych i redukcji emisji gazów cieplarnianych, wpływających na wzrost globalnej temperatury.
Sygnatariusze montrealskiego porozumienia ustalili, że wzmożona ochrona obszarów morskich i lądowych powinna stać się politycznym i legislacyjnym priorytetem. Przeznaczyli także na realizację tego celu dodatkowe środki finansowe.
– W niektórych mediach odtrąbiono już wielki sukces COP15, bo pojawiły się pewne deklaracje i słowa, które bez wątpienia niosą wiarę w zmiany. Słyszymy o „historycznym momencie” i „wielkim kroku naprzód”, wciąż jednak najbardziej martwi fakt, że sprawa bioróżnorodności nie jest bohaterką pierwszych stron gazet czy najważniejszym newsem portali. Pomiędzy komunikowaniem wszystkiego, co dzieje się na szczytach klimatycznych, a tym, co dotyczy wymierania gatunków, istnieje ogromna dysproporcja – mówi nam Piotr Skubała, profesor nauk biologicznych, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, członek Team Europe (Komisja Europejska) i współtwórca Klubu Myśli Ekologicznej.
COP15 napawa więc ostrożną, ale zdecydowanie potrzebną nadzieją na odwrócenie dotychczasowego podejścia do masowego wymierania.
Klimatyczne plagi egipskie. COP27 to kolejny szczyt hipokryzji
czytaj także
Era przed Montrealem
Pod koniec 2020 roku ONZ opublikowała dość głośny raport Global Biodiversity Outlook 5, o którym wtedy pisaliśmy i który wskazywał, że „polityczni decydenci nie rozumieją powagi problemu, z jakim właśnie zmaga się planeta”. Autorzy analizy ubolewali przede wszystkim nad tym, że żaden ze światowych rządów nie zrealizował w pełni ani jednego z 20 celów planu strategicznego na rzecz ochrony różnorodności biologicznej na lata 2011–2020, które przyjęto podczas COP10 w Aichi.
„Wśród wyzwań znalazły się np.: walka z zanieczyszczeniem powietrza i wody, ochrona raf koralowych, zatrzymanie wycinki lasów oraz degradacji pozostałych ekosystemów. Zamiast realizacji tych punktów ludzie doprowadzili m.in. do tego, że całkowita destrukcja grozi aż 60 proc. koralowców i 40 proc. wszystkich roślin w skali globu. Mimo że rządy zobowiązały się do wypełnienia deklaracji, jednocześnie wydały 500 mld dolarów ze swoich budżetów na działania przyczyniające się do masowego wymierania gatunków, czyli ekspansywne rolnictwo, rybołówstwo czy przemysł paliwowo-energetyczny” – informowaliśmy dwa lata temu, w czasie których nie poczyniono żadnych postępów w zakresie troski o przyrodę, choć naukowcy biją na alarm, że jeśli tempo utraty różnorodności biologicznej nie wyhamuje, w ciągu zaledwie kilku stuleci z planety znikną trzy czwarte żyjących gatunków.
Gdybyście w chaosie wydarzeń zapomnieli: nadal trwa masowe wymieranie życia na Ziemi
czytaj także
Zatrzymanie tej katastrofy wymaga zastosowania nadzwyczajnych środków, a przede wszystkim poważnych zwrotów systemowych. George Monbiot na naszych łamach podkreśla jednak, że rządy wciąż „inwestują nie w ochronę żyjącego świata, ale w greenwashing”, a także wspieranie i subsydiowanie „najbardziej niszczycielskich przemysłów świata”.
Dziennikarz, opierając się na opracowaniach ONZ, przypomina także, że „na ochronę żyjącego świata będzie potrzeba 536 mld dolarów rocznie”. Dużo? Chyba niekoniecznie, biorąc pod uwagę fakt, że – pisze dalej – podobną sumę w 2021 roku rządy wydały na zbijanie cen paliwa. Tych samych cen, które w górę wywindowały dofinansowywane z publicznych budżetów koncerny, dostarczające ropę i gaz.
czytaj także
O konsekwencjach lekceważenia stanu przyrody mówią także inne publikacje. Na przykład ta z 2022 roku, przygotowana przez WWF i posługująca się w tzw. Wskaźnikiem Żyjącej Planety [z ang. Living Planet Index], wyliczanym przez Londyńskie Towarzystwo Zoologiczne, która podaje, że „monitorowane populacje ssaków, ptaków, płazów, gadów i ryb doświadczyły katastrofalnego spadku średniej liczebności o 69 proc. od 1970 roku”. To niejedyne dewastujące dane, które tam znajdziemy.
Przedstawiciele organizacji zwracają też uwagę na to, że liczby różnią się w poszczególnych grupach zwierząt czy regionach. Okazuje się, że na przykład populacja dziko żyjących gatunków najbardziej zmniejszyła się w Ameryce Środkowej i na Karaibach – dokładnie aż o 94 proc.
– Do tej pory jako państwa z dużą lekkością tolerowaliśmy doniesienia, raporty i fakty związane ze spadkiem różnorodności biologicznej. Nie inaczej było ze wspomnianym Living Planet Report (LPR, pol. Raport o Stanie Ziemi) pokazującym, że od lat 70. spadek bioróżnorodności na terenach podmokłych wyniósł ponad 90 proc., co obrazowo można wyjaśnić na przykładzie dziesięciu ryb pływających 50 lat temu na danym odcinku rzeki, spośród których dziś została już tylko jedna. To wystarczający dowód na fatalne położenie przyrody – mówi Piotr Nieznański, doradca zarządu ds. środowiskowych zarządu WWF Polska.
Nic zatem dziwnego, że Marco Lambertini, dyrektor generalny WWF, wskazywał we wstępie do LPR na ważkość zorganizowanej w grudniu br. konferencji COP15, będącej „okazją dla światowych przywódców do »zresetowania« naszej zaburzonej relacji ze światem przyrody i zapewnienia zdrowszej, bardziej zrównoważonej przyszłości dla wszystkich ludzi dzięki ambitnemu, zorientowanemu na przyrodę globalnemu porozumieniu na rzecz różnorodności biologicznej”.
Piotr Nieznański pojechał do Montrealu i potwierdził tę tezę, przywożąc z konferencji – jak się okazało – głównie dobre wieści.
Strażnicy zamiast ogrodników. Dlaczego warto oddać ziemię naturze?
czytaj także
Ostrożny optymizm
18 grudnia przyjęto ostateczne zapisy w ramach Globalnych Ram Różnorodności Biologicznej po 2020 roku (nastąpiło to dopiero teraz z uwagi na spowodowaną pandemią konieczność przeniesienia zaplanowanego na tamten rok wydarzenia). Główne założenie, nazywane też zasadą lub strategią „30×30”, głosi, że rządy 196 państw podpisujących porozumienie w Montrealu zobowiązują się do zatrzymania degradacji na rzecz ochrony 30 proc. powierzchni ekosystemów lądowych, podmokłych i wodnych oraz odnowy 30 proc. tych, które już zniszczono. Dotychczas pod ochroną było jedynie 17 proc. lądów i nieco ponad 8 proc. wód morskich. Nowe cele mają być zrealizowane do 2030 roku i obejmą obszary o największej bioróżnorodności, jak lasy tropikalne Amazonii, dorzecze Konga czy Indonezję.
– To bez wątpienia przełomowe wydarzenie. Blisko 200 krajów podpisało się po raz pierwszy pod wspólną deklaracją ochrony bioróżnorodności. Jestem przekonany o tym, że powinniśmy traktować ten moment jako historyczny, bo o ile wypracowywane przez lata porozumienie klimatyczne stało się powszechne w odbiorze i oczywiste, o tyle kwestie bioróżnorodności takie nie były, ale już są albo będą od tego momentu. Możemy mieć przynajmniej taką nadzieję – mówi Piotr Nieznański, który jednak uczula, że wynikające z zawarcia porozumienia w Montrealu zobowiązania muszą najpierw przełożyć się na konkretne decyzje i działania rządów.
– Dopiero to, czy tak się stanie, będzie miernikiem powodzenia COP15, ale możemy spodziewać się, że na przykład w Europie, gdzie porozumienie o ochronie różnorodności biologicznej pozostaje otwartą kwestią, decyzje podjęte w Kanadzie staną się motywacją do przyjęcia przez Komisję Europejską co najmniej tak samo ambitnych planów, a także ukierunkowania funduszy w sposób faktycznie służący celom środowiskowym – zaznacza przedstawiciel WWF.
Dyrektorka wykonawcza programu środowiskowego ONZ, Inger Andersen, wskazała z kolei, że nie mamy jako ludzkość czasu do stracenia. „Nie zatrzymujmy się ani na sekundę. Przyjrzyjmy się historii, którą stworzyliśmy w Montrealu, i zabierzmy się do dostarczania jej ram” – zaapelowała.
Prof. Piotr Skubała przyznaje, sięgając pamięcią kilkanaście lat wstecz, że choć zdawał sobie wtedy sprawę z konieczności ochrony 30 proc. powierzchni planety do 2030 roku czy jej połowy do 2050 roku, to wydawało mu się mrzonką, że politycy kiedykolwiek dorosną do zrozumienia tych potrzeb.
– A jednak doczekaliśmy tych czasów. Optymizm jest więc uzasadniony, jeśli dopuszczamy do siebie myśl, że szansa osiągnięcia konsensusu nie była oczywista i mogła zostać odwleczona w czasie. Jednocześnie w przyjętych zapisach istnieje wiele „ale”, które rządy mogą wykorzystać do bezczynności lub uprawiania działań wyłącznie pozornych – twierdzi pracownik Uniwersytetu Śląskiego.
czytaj także
Dowolność interpretacyjna
Przykładowo w zapisie dotyczącym zasady „30×30” zabrakło konkretów określających, co sygnatariusze porozumienia powinni rozumieć przez hasło „ochrona”. W Wielkiej Brytanii – jak podaje BBC – rząd deklaruje przyrodnicze zabezpieczanie około 28 proc. powierzchni swojego kraju. Tamtejsza koalicja zrzeszająca organizacje prośrodowiskowe Wildlife and Countryside Link wyliczyła jednak, że w rzeczywistości liczba ta jest bliższa 5 proc. „I chociaż blisko 40 proc. mórz wokół Wysp Brytyjskich to rezerwaty morskie, wiele z nich nadal podlega szkodliwym praktykom połowowym” – dodają.
Potwierdza to prof. Piotr Skubała, który – podobnie jak wielu innych naukowców i naukowczyń – zauważa, że wiele sformułowań zawartych w porozumieniu pozostawia pole na wątpliwości i dowolne interpretacje rządów, skorych raczej do ułatwiania sobie wyzwań środowiskowych, niż ich faktycznego rozwiązywania.
– „Ochrona” brzmi enigmatycznie. W tej chwili przecież znajduje się pod nią 17 proc. powierzchni lądowych i 8 proc. wodnych. Ale jedna trzecia chronionych obszarów jest eksploatowana przez ludzkość. Samo wzięcie jakiegoś obszaru pod ochronę nie rozwiązuje problemu, może istnieć wyłącznie na papierze. Takich papierowych parków mamy całe mnóstwo. Ochrona, na której powinno nam naprawdę zależeć i która powinna znaleźć się w porozumieniu, to ochrona ścisła – mówi naukowiec.
Piotr Nieznański dodaje, że ochronnej prowizorki nie trzeba szukać daleko, bo nas Wisłą często niszczony jest cenny przyrodniczo obszar Natura 2000 – teoretycznie wyjęty z możliwości prowadzenia takich działań, jak chociażby wycinki drzew.
– W Polsce czeka na realizację wiele projektów nowych parków narodowych. W ciągu ostatnich kilkunastu lat nie powstał ani jeden. Jeżeli więc mówimy o pragmatycznym przełożeniu porozumienia światowego na realne działania krajowe, powinniśmy dążyć nie tylko do utworzenia kolejnych stref ochronnych, czemu często na przeszkodzie stoją powody formalne i źle zdefiniowane zapisy. Musimy także lepiej chronić te tereny, które już pod ochroną się znajdują – zaznacza przedstawiciel WWF i dopowiada: – Państwo, prawo i my musimy traktować te obszary jako dobro wspólne, skarb, którego należy strzec, tworząc odpowiednie narzędzia legislacyjne i je skutecznie egzekwując.
Tego porozumienie zawarte w Montrealu nam jednak nie gwarantuje. Nauczeni choćby ignorowanymi przez rządy ustaleniami na szczytach klimatycznych wiemy, że wiele postanowień nie jest realizowanych. Inny przykład podaje Piotr Nieznański, przypominając o nieprzestrzeganej przez Polskę i inne państwa Ramowej Dyrektywie Wodnej, która obowiązuje w Europie już od 20 lat. Jej zadaniem było osiągnięcie dobrego stanu wód przez wszystkie kraje członkowskie UE do 2015 roku.
– Potem miało to nastąpić w 2021 roku. Do dzisiaj nie zrealizowaliśmy tego celu i doprowadziliśmy do tragedii na Odrze, która najlepiej pokazuje, jakimi konsekwencjami grozi bezczynność. Datę znów odwleczono – tym razem na 2027 rok. Oczywiście nie mamy pewności, czy się uda i w przypadku porozumienia ws. ochrony bioróżnorodności. Niemniej jednak mówimy tu o globalnej woli politycznej, której finał COP15 jest pożądanym wyrażeniem – wskazuje Piotr Nieznański.
czytaj także
Rachunek i ratunek dla planety
Deklaracje, które padły w Montrealu, zakładają też przeznaczenie w najbliższych latach konkretnych środków na przeciwdziałanie masowemu wymieraniu, a także reformę systemu subsydiów, ograniczonych o 500 mld dolarów do 2030 roku, dla degradujących przyrodę sektorów, przede wszystkim rolnictwa i rybołówstwa. W sumie rządy 196 krajów świata zdecydowały się na uruchomienie funduszu o wysokości co najmniej 200 mld dolarów rocznie, czyli dwukrotności kwot ustalonych przed 2020 rokiem. Ponadto poszczególne kraje będą zrzucać się na transfery dla państw o największej bioróżnorodności. Mowa o dodatkowym wsparciu w wysokości 20 mld dolarów do 2025 r. i 30 mld dol. do 2030 roku.
czytaj także
Pieniądze, sprawiedliwość oraz solidarność globalna – tak jak na szczytach klimatycznych – okazały się kością niezgody pomiędzy poszczególnymi krajami i źródłem kontrowersji. Przewodniczący obrad chiński minister ochrony środowiska obwieścił przyjęcie porozumienia tuż po tym, gdy zaprotestował przeciwko niemu reprezentant Demokratycznej Republiki Konga, mówiąc, że „strony, które są krajami rozwiniętymi, powinny zapewniać środki stronom z krajów rozwijających się”.
Z obecnych zapisów, do których wciąż nie przystąpiły Stany Zjednoczone, nie wynika jednoznacznie, że transfery będą uwzględniały ekonomiczny i związany z odpowiedzialnością za niszczenie planety rozstrzał pomiędzy globalną Północą i Południem.
– Czytając o okolicznościach, w jakich doszło do zawarcia porozumienia, czyli wbrew opiniom czy sugestiom poprawek krajów afrykańskich i z Ameryki Łacińskiej, można poczuć duże rozczarowanie. Zdajemy sobie sprawę, że największa różnorodność biologiczna jest w najmniej zamożnych krajach Południa. Jeżeli więc bogata Północ nie wyłoży własnych środków, trudno oczekiwać od Południa realizacji skrupulatnej i skutecznej troski o bioróżnorodność. 20–35 mld dolarów w opinii państw rozwijających się to niewystarczająca kwota. Nie wiem, czy mają rację, ale skoro tak uważają, powinien być wypracowany jakiś konsensus. W tej chwili raczej im się narzuca konkretne rozwiązania, niż osiąga kompromis – mówi prof. Piotr Skubała.
Jego zdaniem wcale nie jest też pewne, czy pieniądze w ogóle popłyną tam, gdzie są potrzebne. Podobne zapewnienia padały na poprzednich COP-ach, również klimatycznych. – A i tak zamożna Północ nie wypłaciła obiecanych środków na adaptację i mitygację do zmian klimatu. Czy wyłoży te pieniądze na bioróżnorodność, która w hierarchii wartości plasuje się dużo niżej niż kwestia paliw kopalnych i tego, jak wytwarzać energię? Mamy prawo w to wątpić – zaznacza wykładowca UŚ.
Jego zdaniem możemy czuć się też zaniepokojeni faktem, że tak wielkie mocarstwo jak USA nie jest stroną konwencji. W końcu to najważniejsi na geopolitycznej mapie dają przykład i wyznaczają trendy, za którymi podążają inni. W przeciwnym wypadku dają sceptycznym krajom argumenty do wymówek i odwlekania działań prośrodowiskowych.
Jednocześnie prof. Piotr Skubała odnotowuje jako pozytywny punkt porozumienia, w którym zapisano prawo ludności tubylczej do decydowania lub współdecydowania o ochronie bioróżnorodności z założeniem, że to rdzenni mieszkańcy mają być gospodarzami bioróżnorodności.
– Wcześniej – przykładowo ludność mieszkającą w dżungli – uznawano za intruzów, twierdząc, że nie tam jest ich miejsce i że powinniśmy ich „ucywilizować” na modłę zachodnią. Obecne porozumienie ma dać gwarancję respektowania kultury, podmiotowości i prawa rdzennej ludności do samodzielnego decydowania o swoim otoczeniu – dodaje naukowiec.
Ramy porozumienia – jak wskazuje „Guardian” – zapewniają ludności tubylczej głos w każdym procesie decyzyjnym i są odrzuceniem dotychczasowego, zachodniego przekonania, że „przyroda powinna być oddzielona od człowieka, aby była naprawdę dzika”. Obaw o przestrzeganie tych zaleceń w praktyce nie brakuje, ale większość komentatorów przyznaje, że to krok w dobrą stronę.
czytaj także
Chrońmy, ale bez wyrzeczeń?
Nasz rozmówca z Uniwersytetu Śląskiego zauważa, że powodów do sceptycyzmu jest znacznie więcej. Chodzi przede wszystkim o odrzucenie początkowych założeń w kwestii zmniejszenia o połowę śladu konsumpcji i narastającej presji środowiskowej związanych z masową produkcją towarów. Zamiast decyzji, które zmusiłyby ludzkość (konsumentów i firmy) do ograniczenia swoich potrzeb, np. nadmiernego spożycia mięsa, w sposób systemowy, rządy mają „zachęcać swoich obywateli do podejmowania zrównoważonych wyborów konsumenckich”.
– To kolejne złagodzenie istotnego celu, które nie daje żadnych gwarancji poważnego podejścia rządów do cięcia konsumpcyjnych nawyków i praktyk przedsiębiorczych. W tej kwestii porozumienie zawarte w Montrealu nie zawiera tak naprawdę żadnych szczegółów i mechanizmów, które przymuszałyby kraje do realizacji obietnic. Istnieje więc uzasadniona obawa, że konieczność ograniczenia śladu konsumpcyjnego skończy się na papierze – słyszymy od prof. Piotra Skubały, dla którego przejawem braku ambicji w ustaleniach jest także porzucenie lub zmiękczenie planów na 2050 rok.
Nasz rozmówca ma na myśli zwłaszcza deklarację o „10-krotnym zmniejszeniu tempa wymierania gatunków”, co wydaje się mało przełomowe, biorąc pod uwagę fakt, że obecnie szybkość ginięcia gatunków jest od 100 do 1000 razy większa niż naturalna.
– W obliczu tego, co już jako ludzkość zrobiliśmy z bioróżnorodnością, można stwierdzić, że w Montrealu nie wypracowano aż tak przełomowych działań. Ba, doprowadziliśmy do przekroczenia czterech, a według niektórych źródeł także pięciu granic planetarnych warunkujących życie na Ziemi. Bioróżnorodność jest jednym z takich progów bezpieczeństwa, które jako ludzkość przekroczyliśmy dziesięciokrotnie. Nie ma więc ważniejszego wyzwania niż jej ochrona i odnowa – przekonuje prof. Piotr Skubała.
czytaj także
Piotr Nieznański mówi z kolei, że COP15 to dobry zwiastun zmian w podejściu decydentów do bioróżnorodności. Takim, za którym idą także finanse i reforma polityki.
– Wierzę w to, że jesteśmy w stanie powstrzymać dotychczasowy trend. On nadal trwa, pozostaje niebezpieczny nie tylko dla środowiska, ale także dla nas, ludzi – części przyrody. Myślę, że rządy nie potrafią już tego dłużej ignorować i w końcu zajmą się wszystkim, na co tak długo przymykali oczy – podsumowuje nasz rozmówca.