Świat

Ministerstwo Zdrowia Tajlandii rozda milion krzaków konopi

Tajlandia jest pierwszym – i wciąż jedynym – krajem Azji Południowo-Wschodniej, który eksperymentuje z liberalizacją surowego prawa narkotykowego. Rząd liczy na przychody z turystyki i rolnictwa, ale legalizuje na razie tylko konopie ze śladowymi ilościami substancji psychoaktywnych.

Doktor Gandzia ma na sobie biały fartuch, okulary, stetoskop, a zamiast głowy wielki zielony liść konopi. W styczniu 2020 roku zapozował do zdjęcia z tajlandzkim ministrem zdrowia, Anutinem Charnvirakulem. Nie był to żaden aktywistyczny happening, a minister z radością przytulał się do wielkiego liścia marihuany. Tego samego dnia pozował razem z dziećmi ściskającymi w rękach maskotki w kształcie zielonego listka.

Na początku maja minister zdrowia ogłosił na Facebooku kolejny krok w zmianach polityki narkotykowej Tajlandii. Od 9 czerwca każdy obywatel Tajlandii będzie mógł uprawiać konopie u siebie w domu. Uprawy podlegać będą jednak obostrzeniom: krzaki można hodować tylko na potrzeby medyczne i trzeba będzie odnotować je w ministerialnym rejestrze.

Na zachętę tajlandzkie władze zapowiedziały, że rozdadzą obywatelom okrągły milion roślin. Udało im się w ten sposób dotrzeć do nagłówków największych światowych dzienników.

Nie oznacza to jednak, że już za kilka dni w Tajlandii będzie można zgodnie z prawem się upalić. Legalna marihuana według władz w Bangkoku to taka, której skład nie przekracza 0,2 proc. tetrahydrokannabinolu, czyli THC – głównej substancji psychoaktywnej w konopiach indyjskich odpowiedzialnej za stan odurzenia.

Dołecki: Walenie głową w mur męczy, ale w końcu doczekamy się legalizacji marihuany

Azja Południowo-Wschodnia bez legalizacji

Wiadomości o milionie krzaków do rozdania czy zdjęcia z doktorem Gandzią jeszcze kilka lat temu były w Tajlandii nie do pomyślenia. 70-milionowy kraj w Azji Południowo-Wschodniej długo prowadził politykę narkotykową typową dla tego regionu – od lat 30. XX wieku surowo egzekwował prohibicję. Kambodża, Laos, Wietnam, Singapur, Indonezja – w żadnym z tych krajów nie można wciąż zgodnie z prawem zapalić jointa. W niektórych z nich przemytnicy narkotyków karani są śmiercią.

Filipiny, za sprawą polityki prezydenta Rodrigo Duterte, stały się światowym przykładem zbrodniczej wojny z narkotykami – na terenie Manili i innych filipińskich miast policyjne „szwadrony śmierci” wymordowały od 2016 roku tysiące osób podejrzanych o handel narkotykami. Według szacunków Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze śmierć poniosło w ten sposób od 12 do nawet 30 tys. osób, a biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka doliczyło się ponad 8 tysięcy morderstw. Same filipińskie władze – które nie ukrywały swojej morderczej polityki – przyznały się do ponad 6 tys. zabójstw.

Dlaczego syn znienawidzonego dyktatora wygrał wybory na Filipinach

Odchodzący właśnie na polityczną emeryturę Duterte zapowiadał w poprzedniej kampanii wyborczej, że jest zwolennikiem legalizacji medycznej marihuany. Nie przeszkadzało mu to jednak popierać morderczej kampanii przeciwko użytkownikom metamfetaminy. W filipińskim kongresie złożony został nawet projekt legalizujący medyczne użycie marihuany, ale ostatecznie utknął w procesie legislacyjnym.

W Singapurze wciąż wykonuje się karę śmierci za sprawy związane z narkotykami. Ostatnia egzekucja miała miejsce zaledwie miesiąc temu. Malezyjski mężczyzna został stracony 27 kwietnia 2022 roku – ponad 10 lat po tym, jak singapurska policja zatrzymała go z 15 gramami heroiny.

W Tajlandii za narkotyki nie grozi śmierć (choć sama kara śmierci jest częścią tajlandzkiego systemu sprawiedliwości), ale za posiadanie można usłyszeć wyrok sięgający nawet 15 lat więzienia. W takich warunkach ogłoszenie przez władze Tajlandii pod koniec 2018 roku planów legalizacji medycznej marihuany od razu zostało okrzyknięte mianem rewolucji. Teraz rząd idzie o krok dalej i zezwala na uprawę krzaków we własnym domu. Liczy na konopny boom gospodarczy – zarówno w rolnictwie, jak i turystyce.

Nocni strzelcy na tropie filipińskich szwadronów śmierci

Marihuana bez marihuany

Pailin Wedel, dziennikarka Al-Dżaziry, ustawiła się w 2020 roku w kolejce po medyczną marihuanę, żeby sfilmować cały proces w swoim reportażu. Wizyta w publicznej przychodni trwała niecałe 30 minut. Najpierw ściągnęła aplikację mobilną Ministerstwa Zdrowia, później poszła na podstawowe badania (pomiar ciśnienia krwi), następnie na wywiad medyczny (reporterka zadeklarowała, że ma problemy ze snem) i ostatecznie wyszła z dwoma buteleczkami oleju konopnego – po 100 kropel każda.

Szkopuł w tym, że „marihuana”, którą otrzymuje się w przychodni, to tak naprawdę olejek CBD – podobny do tego, jaki można kupić w Polsce zupełnie legalnie jako suplement diety. Na czym polega różnica między tym, co dostają pacjenci w Tajlandii, a medyczną marihuaną, którą przepisuje lekarz np. w Polsce, Czechach czy Niemczech? W skrócie: na zawartości THC.

Konopie zawierają dwa podstawowe kannabinoidy – THC (tetrahydrokannabinol) oraz CBD (kannabidiol). Ten pierwszy odpowiedzialny jest za tzw. działanie psychoaktywne – powoduje uczucie odprężenia, euforię, zaburzenia koordynacji, jest też odpowiedzialny za pobudzenie apetytu. CBD działa raczej uspokajająco, przeciwbólowo i rozluźnia mięśnie.

THC ze względu na to, że ma działanie psychoaktywne, podlega regulacjom w prawach narkotykowych na poziomie krajowym i międzynarodowym. CBD nie. W krajach, w których posiadanie lub używanie marihuany jest nielegalne, najczęściej określona jest procentowa zawartość decydująca o tym, jakie konopie należy uznać za nielegalny narkotyk. Polskie prawo określa tę zawartość na poziomie 0,2 proc.

Oznacza to mniej więcej tyle, że jeśli w kieszeni mamy marihuanę, której nie przepisał nam lekarz, a THC stanowi więcej niż 0,2 proc. jej zawartości, to popełniamy przestępstwo. 0,2 proc. to bardzo niski poziom. Susz kupowany od dilera lub w aptece na receptę przekracza to stężenie około stukrotnie – produkty oferowane u polskich farmaceutów mają 20 lub 22 proc. THC.

Skręt, areszt, przeszukanie, a na końcu… umorzenie

W większości polskich miast można spotkać sklepy stacjonarne z witrynami obklejonymi liśćmi konopi, oferujące oprócz fajek wodnych, młynków i lufek skręty z suszem. Czasem takiego skręta kupić można nawet z automatu – podobnego do tych serwujących napoje i słodkie przekąski. To jednak nie produkty z substancjami psychoaktywnymi, tylko skręty z konopiami zawierającymi śladowe ilości THC. Ten sam marihuanopodobny produkt zyskuje teraz popularność w Tajlandii.

15 lat więzienia za posiadanie

Tajlandzcy politycy fotografujący się z doktorem Gandzią próbują zjeść ciastko i mieć ciastko. Od 2018 roku rządowi oficjele promują legalizację medycznej marihuany, ale to, co oferują w publicznych przychodniach, medyczną marihuaną nie jest. To trochę tak, jakby ogłosić koniec prohibicji alkoholowej, zezwalając na sprzedaż piwa bezalkoholowego.

W październiku 2021 roku dziennikarze VICE News dotarli do producentów i konsumentów marihuany zaopatrujących się na czarnym rynku. Wnioski z tego materiału są jednoznaczne: czarnorynkowi producenci nie mają się o co martwić. Osoby, które uśmierzają ból marihuaną, potrzebują do tego konopi z zawartością THC zdecydowanie przekraczającą limity dopuszczalne przez Ministerstwo Zdrowia. „Nie korzystam z oleju konopnego oferowanego przez Ministerstwo Zdrowia, bo nie jestem pewna, co do koncentracji (THC) w jego składzie” – mówi wprost jedna z bohaterek, która świadomie kupuje marihuanę na czarnym rynku, żeby obniżyć ryzyko ataków padaczkowych u swojego syna.

Zawsze na końcu kolejki. Marihuana medyczna to ciągle towar deficytowy

Zgodnie z wciąż obowiązującym prawem za posiadanie niewielkiej ilości marihuany (przekraczającej 0,2 proc. THC) bohaterce reportażu grozi do roku pozbawienia wolności oraz kara grzywny w wysokości 10 tys. batów (równowartość ok. 1250 złotych). Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w Tajlandii w IV kwartale 2021 roku wyniosło 14892 batów (równowartość ok. 1859 złotych). Jeśli posiadałaby więcej niż „niewiele”, ale mniej niż 10 kg konopi, przewidziana kara to 5 lat więzienia i do 50 tys. batów grzywny. Posiadanie powyżej 10 kg może zostać ukarane wyrokiem sięgającym nawet 15 lat pozbawienia wolności i karą 150 tys. batów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dawid Krawczyk
Dawid Krawczyk
Dziennikarz
Dziennikarz, absolwent filozofii i filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, autor książki „Cyrk polski” (Wydawnictwo Czarne, 2021). Od 2011 roku stale współpracuje z Krytyką Polityczną. Obecnie publikuje w KP reportaże i redaguje dział Narkopolityka, poświęcony krajowej i międzynarodowej polityce narkotykowej. Jest dziennikarzem „Gazety Stołecznej”, warszawskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”. Pracuje jako tłumacz i producent dla zagranicznych stacji telewizyjnych. Współtworzył reportaże telewizyjne m.in. dla stacji BBC, Al Jazeera English, Euronews, Channel 4.
Zamknij