Świat

Papież modli się o Rosję. Kreml lepiej by tego nie wymyślił

Uparte rozmydlanie winy w sytuacji tak jednoznacznej i łatwej do odczytania jak wojna w Ukrainie nie przystoi nawet prowincjonalnemu nauczycielowi etyki, a co dopiero głowie potężnego Kościoła, który zbudował swoją pozycję między innymi na rozliczaniu wiernych z przestrzegania dziesięciu dosyć przejrzystych zasad.

Wydawałoby się, że głowa Kościoła katolickiego, zwykle bardzo chętnego do rozliczania z win wszelakich, wskazywania grzeszników, przypominania o koniecznej karze oraz żalu za popełnione występki, powinna bez większych problemów poradzić sobie z identyfikacją winnych wojny w Ukrainie. Tym bardziej że obecnie papieżem jest człowiek, który generalnie całkiem nieźle orientuje się w problemach globalnych i często bardzo trafnie wskazuje krzywdy społeczne, z jakimi mamy do czynienia na całym świecie. Przecież jeszcze niedawno Franciszek celnie i słusznie przypominał o tysiącach ludzi cierpiących z powodu zmian klimatycznych i nawoływał do podjęcia jak najszybszych działań. Spotkała go zresztą za to fala absurdalnego hejtu ze strony polskich katolików, którzy żadnych ofiar jeszcze nie widzieli, więc papież zapewne wciska kit, jest agentem rządu światowego oraz akwizytorem NWO.

Nasze pałace i nasza kasa. Czy Kościół pomaga uchodźcom z Ukrainy z własnej kieszeni?

Niestety w przypadku wojny w Ukrainie cała ta społeczna przenikliwość Franciszka prysła, a papież zaczął się zachowywać jak dziecko, które nie do końca ogarnia przyczyny domowej awantury – wie jedynie, że między rodzicami nie dzieje się dobrze i chciałoby, żeby znowu było spokojnie i fajnie.

Zero pretensji do Kremla

Franciszek na początku wojny zachowywał się, jakby zupełnie nie docenił dramatu sytuacji i co gorsza, szybko zaczął strzelać jedno faux-pas za drugim. 25 lutego, a więc dzień po napaści, papież postanowił odwiedzić ambasadę rosyjską w Watykanie. Powinien oczywiście wezwać ambasadora na dywanik, jednak zamiast tego grzecznie sam udał się do siedziby międzynarodowych terrorystów z Rosji.

W jakim celu? Otóż Franciszek w ambasadzie rosyjskiej „wyraził swoje zaniepokojenie wojną w Ukrainie”. Wyrazy zaniepokojenia można zgłosić sąsiadowi, u którego od tygodnia trwa huczna impreza i dzieci nie mogą z jej powodu spać. Zaniepokojony jestem, gdy jadę leśną drogą i zapala mi się lampka rezerwy benzyny, a ja nie wiem, gdzie jest najbliższa stacja. No, w takich sytuacjach można być faktycznie zaniepokojonym. W sytuacji zupełnie bezpodstawnej napaści militarnej na niewinne państwo należy agresora potępić i zażądać natychmiastowego zaprzestania jego niecnych czynów. Tym bardziej jeśli pretenduje się do bycia kompasem moralnym globu.

Papież mógłby też udać się do ambasady Ukrainy przy Watykanie – przecież takowa również istnieje. Mógłby tam wyrazić jednoznaczne poparcie dla Ukrainy, wskazać winnego, a może nawet pobłogosławić obrońców napadniętego kraju. Zamiast tego wolał jednak ograniczyć się do wizyty u agresora – do wizyty, która absolutnie nic nie wniosła, za to pozostawiła pierwszy niesmak, i to już drugiego dnia wojny.

Błędy z pierwszych dni można byłoby Franciszkowi wybaczyć, gdyby w miarę szybko się ogarnął i nadał rzeczy odpowiednią miarę. Niestety w kolejnych dniach Bergoglio wciąż uparcie nie chciał zdradzić wiernym, kogo właściwie obwinia za wojnę. O inwazji na Ukrainę postanowił wypowiadać się w sposób nawet nie tyle dyplomatyczny, ile ezopowy. Z wypowiedzi Franciszka można jedynie wyciągnąć tyle, że jest jakaś wojna i lepiej byłoby, gdyby jej nie było, bo każda wojna jest straszna.

Franciszek modli się więc „o wyzwolenie nas od wojny”, naucza, byśmy się do niej przypadkiem nie przyzwyczaili (co akurat jest nawet celne), jak również oskarża ludzkość o myślenie „w duchu Kaina”. W jego wypowiedziach próżno szukać wskazania agresora, a nawet cienia pretensji do samej Rosji, że zachowuje się, no nie wiem, może przynajmniej mało elegancko.

Sympatyczna pogawędka z Cyrylem

Na początku kwietnia Franciszek wreszcie zidentyfikował sprawcę, problem w tym, że mocno przestrzelił. Otóż winą obarczył każdego człowieka – zapewne, żeby ktoś na Kremlu nie poczuł się urażony. „Wszyscy jesteśmy winni!” – zakrzyknął papież i naprawdę trudno się z nim zgodzić. Uparte rozmydlanie winy w sytuacji tak jednoznacznej i łatwej do odczytania jak wojna w Ukrainie nie przystoi nawet prowincjonalnemu nauczycielowi etyki, a co dopiero głowie potężnego Kościoła, który zbudował swoją pozycję między innymi na rozliczaniu wiernych z przestrzegania dziesięciu dosyć przejrzystych zasad. To zadziwiające, że Bergoglio lekką ręką potrafi obarczyć winą za agresję na Ukrainę całą ludzkość, włącznie z niedożywionymi dziećmi w Afryce Subsaharyjskiej, ale nie potrafi wskazać karzącym palcem 140 milionów mieszkańców Rosji lub przynajmniej tych kilku najbardziej zaangażowanych postaci z Kremla.

Co gorsza, papież uparcie zrównuje Ukrainę z Rosją, dając właściwie tej drugiej pierwszeństwo w swoich modlitwach. „Bez ustanku módlmy się wspólnie do Królowej Pokoju, której poświęciliśmy ludzkość, a zwłaszcza Rosję i Ukrainę” – powiedział Franciszek pod koniec marca. W połowie marca, podczas przemówienia na kongresie jednej z papieskich fundacji, stwierdził: „pomyślmy o tylu żołnierzach, którzy są wysyłani na front, bardzo młodych, rosyjskich żołnierzach, biedakach. Pomyślmy o tak wielu młodych ukraińskich żołnierzach, o mieszkańcach, o młodzieży, młodych kobietach, chłopcach, dziewczynkach”.

W tle wojny trwa walka o religijne wpływy w Ukrainie

Rosja niemal zawsze pojawia się w jego słowach jako pierwsza, co nie dzieje się przypadkowo. Bergoglio robi po prostu wszystko, by nikt nie mógł mu zarzucić, że w tym strasznym konflikcie stoi po stronie Ukrainy. Ta absurdalna bezstronność w sytuacji tak oczywistej winy jednej ze stron przestaje już wyglądać tylko naiwnie. Zaczyna wyglądać jak cyniczne kunktatorstwo.

Szczytem absurdu była jednak rozmowa Franciszka z patriarchą moskiewskim Cyrylem – twardym putinistą, który regularnie błogosławi rosyjskim żołdakom i oficjalnie popiera agresję na Ukrainę. Cyryl to oczywiście żaden duszpasterz, to zwyczajny urzędnik Kremla oddelegowany na odcinek wiary. Wie to każdy, kto choć trochę się orientuje – i Bergoglio bez wątpienia też. Mimo to Franciszek postanowił rozmawiać z nim tak, jakby Cyryl był zwyczajnym duchownym. Według komunikatu Watykanu obaj w większości spraw właściwie się zgadzali – „Papież zgodził się z patriarchą, że »Kościół, nie może używać języka polityki, ale języka Jezusa«. […] Obydwaj podkreślili wyjątkowe znaczenie trwającego procesu negocjacji”. Franciszek oznajmił również, że „rachunek za wojnę płacą ludzie, są to żołnierze rosyjscy i ludzie, którzy są bombardowani i giną”, znów dając pierwszeństwo w swoich myślach agresorowi.

Dlaczego bronicie się tak długo?

Co gorsza, papież właściwie odmawia zaatakowanym prawa do obrony. Podczas spotkania z kremlowskim patriarchą obwieścił, że „wojny są zawsze niesprawiedliwe”, co było zapewne miodem na serce Cyryla, bo spychało część winy na drugą stronę konfliktu. Wedle tej koncepcji broniący się Ukraińcy również toczą wojnę niesprawiedliwą, więc nie różnią się specjalnie od Rosjan. A kto dokładnie zrzuca bomby na czyje miasta i kto zaczął w ogóle tę agresję? Och, nie drążmy, wojna to wojna, trzeba ją zakończyć. Można wręcz odnieść wrażenie, że papież z satysfakcją przyjąłby kapitulację Ukrainy, bo przyniosłoby to „pokój”. Mogłaby się ta Ukraina wreszcie poddać – zrobić przyjemność papieżowi.

Franciszek zaatakował zresztą również wspólnotę Zachodu za jego zdaniem zbyt ofensywne reakcje wobec rosyjskiej agresji. „Zrobiło mi się wstyd, kiedy przeczytałem, że grupa państw zgodziła się podnieść do 2 proc. PKB wydatki na zbrojenia, jako odpowiedź na to, co się dzieje. Szaleństwo” – stwierdził papież podczas audiencji dla delegacji włoskich kobiet. „Prawdziwą odpowiedzią nie jest więcej broni, następne sankcje i sojusze polityczno-militarne, ale inny sposób zarządzania światem; nie przez pokazywanie zębów” – pouczył wtedy Bergoglio. Inaczej mówiąc, nie powinno się nawet przestać handlować z agresorem, bo to może go skrzywdzić.

Wzmacnianie sojuszy obronnych takich jak NATO, również jest według papieża niechrześcijańskie, bo jakiś reżim mógłby się poczuć zagrożony. Papież przejawia więc zdecydowanie większe zrozumienie dla Kremla niż zagrożonych przez Rosję państw Europy Środkowo-Wschodniej. Zamiast sprawdzonych sojuszy proponuje im jakąś niesprecyzowaną nową koncepcję zarządzania światem, która oczywiście skończyłaby się powrotem do „stref wpływów” i koncertu mocarstw.

W tych dziwacznych opiniach papież nie jest zresztą osamotniony. Ambiwalentne podejście do wojny obronnej Ukrainy ma także wielu innych hierarchów. Przykładowo niemiecki biskup Peter Kohlgraf stwierdził, że choć prawo do obrony jest uzasadnione, broniący się powinien zwracać uwagę, czy sposobem, w jaki się broni, nie wyrządza jeszcze większych szkód. „Pojawia się pytanie, czy Mariupol byłby dziś tak zdewastowany, gdyby ukraińskie wojsko wycofało się na czas – czyli skapitulowało?” – pytał biskup.

Inaczej mówiąc, Kościół jest tak zafiksowany na punkcie „pokoju”, sprowadzonego tak naprawdę jedynie do braku regularnych działań zbrojnych, że chciałby go osiągnąć nawet na trupie ukraińskiej państwowości. Niechże ta Ukraina się podda, przecież jej uparta obrona prowadzi tylko do jeszcze większej liczby ofiar. Kreml by lepiej tego nie wymyślił.

Russlandversteher z Watykanu

W tym samym duchu wypowiedział się właśnie kardynał Pietro Parolin. W wywiadzie dla katolickiego portalu Aci Stampa stwierdził: „Wspólnota międzynarodowa chce uniknąć eskalacji i dlatego nikt nie interweniował bezpośrednio, ale widzę, że wielu wysyła broń. To straszne, gdy się o tym pomyśli, to może wywołać eskalację, której nie będzie można kontrolować”. Wychodzi więc na to, że winna tragedii humanitarnej jest Ukraina, która się broni, oraz zbrojąca ją wspólnota Zachodu. Natomiast agresorowi należą się zapewnienia o modlitwie i pełne empatii rozmowy, w których podkreśla się wspólne stanowisko i obopólne dążenie do pokoju.

Można się zastanawiać, skąd się bierze to zrozumienie wśród hierarchów dla rosyjskich działań. Być może duchowni kierują się zasadą „pokój za wszelką cenę”, nawet jeśli tą ceną miałoby być zniewolenie 40 milionów ludzi znad Dniepru. Pojawiła się też teoria, że papież chce zachować sobie szansę na rolę mediatora w konflikcie, tylko że to byłoby absurdalne, bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie bierze pod uwagę, że deklaratywnie prawosławny Putin zechce wysłuchiwać rad głowy Rzymu. W opinii Rosjan przecież to Moskwa jest Rzymem.

Mówimy o emancypacji LGBT+ językiem chrześcijaństwa

Może być też tak, że Kreml ma solidne dojścia do ucha hierarchów. Rosyjska narracja, którą Kreml prowadzi od lat za pomocą różnych kanałów, zarówno oficjalnych, jak Russia Today, jak i mniej oficjalnych, po prostu zinfiltrowała już część hierarchów na tyle, że kłamstwa wysyłane w świat z Moskwy znajdują posłuch wśród wielu duchownych w Watykanie i nie tylko.

To ostatnie potwierdzają wyczyny arcybiskupa Carlo Vigano, ważnego duchownego, który jeszcze kilka lat temu był nuncjuszem apostolskim w USA (czyli odpowiednikiem ambasadora). Vigano w swojej deklaracji posłużył się propagandą Kremla w skali 1:1. Obciążył winą za wojnę NATO, które się bezpodstawnie rozszerzało, co wzbudziło niepokój wśród Rosjan. „W praktyce Federacja Rosyjska znajduje się w sytuacji zagrożenia militarnego – bazy broni i rakiet – kilka kilometrów od swojej granicy, podczas gdy nie ma żadnej bazy wojskowej tak blisko Stanów Zjednoczonych. […] Stany Zjednoczone nie ograniczyły się do wygrania zimnej wojny, ale chciały również upokorzyć Rosję, zabierając jej wszystko, co w pewnym sensie znajdowało się w jej strefie wpływów” – napisał Vigano, co jest już skrajnie skandaliczne, gdyż odbiera podmiotowość państwom Europy Środkowo-Wschodniej, sprowadzając je do areny zmagań między USA a Rosją.

Niezależnie od dokładnej przyczyny tej uległości Watykanu względem Rosji jasne jest jedno – Watykan całkowicie kompromituje się podczas tej wojny. Skoro papież nie potrafi jednoznacznie wskazać winnego i potępić go w tak oczywistej sprawie, to dlaczego wierni mieliby go słuchać w innych, znacznie bardziej zniuansowanych przypadkach dnia codziennego? Franciszek na temat wojny zdążył już wypowiedzieć setki, jeśli nie tysiące słów, jednak dla Kościoła, któremu przewodzi, lepiej byłoby, gdyby milczał.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij