Lewicowe skrzydło demokratów ma powody, by czuć rozczarowanie prezydenturą Joe Bidena. Do niespełnionych obietnic umorzenia kredytów studenckich i niezbyt progresywnych nominacji do rządu doszła odmowa podwyższenia stawki godzinowej, które popiera 67 proc. Amerykanów.
Niepokój amerykańskiej lewicy pojawił się niedługo po wyborach, kiedy Joe Biden zaczął ogłaszać nazwiska kandydatów i kandydatek do swojego gabinetu. Wśród pretendentów do tek ministerialnych nie znaleźli się senatorowie Elizabeth Warren i Bernie Sanders, który marzył o resorcie pracy, o czym zresztą mówił publicznie. Nominacji nie dostał też żaden ze współpracowników obojga wspomnianych polityków. Bidenowska szefowa Ministerstwa Finansów Janet Yellen, była prezeska Rezerwy Federalnej, uchodzi co prawda w kręgach finansjery za progresywistkę, dla której walka z bezrobociem i podnoszenie płacy minimalnej są ważniejsze niż inflacja, ale lewicowe skrzydło demokratów marzyło o kimś spoza establishmentu.
Kolejne rozczarowanie przyszło w połowie lutego i dotyczyło kredytów studenckich. W amerykańskiej debacie publicznej coraz częściej mówi się o tym, by anulować pożyczki zaciągnięte na kształcenie w ramach tarczy stymulacyjnej dla osłabionej przez COVID-19 gospodarki. 45 milionów Amerykanów jest z tego powodu zadłużonych w sumie na ok. 1,6 bln dolarów, a jedna na dziesięć pożyczek jest przedawniona. Rezerwa Federalna szacuje, że miesięczna rata wynosi średnio 200 dolarów. Badania sugerują, że młodzi ludzie zwlekają z kupnem domu, posiadaniem dzieci i zmianą pracy właśnie z powodu tych zadłużeń. Przy czym z badań Roosevelt Institute wynika, że wyższe wykształcenie wcale nie daje dziś większych zarobków, a jeśli ma jakiś wpływ na wysokość dochodów, to tylko dlatego, że pensje osób z wykształceniem średnim spadają. Co więcej, konieczność spłacania kredytu często niweluje korzyść z wyższych zarobków.
Joe Biden jeszcze jako kandydat na prezydenta gorliwie popierał ulgę w wysokości 10 tys. dolarów dla każdego dłużnika. Przewodniczący klubu demokratów w Senacie Chuck Schumer poparł propozycję ulgi do kwoty 50 tys. dolarów. Dla 75 proc. kredytobiorców oznaczałoby to całkowite darowanie zadłużenia. Na odpowiedź prezydenta nie trzeba było długo czekać. Podczas wirtualnego spotkania z mieszkańcami Milwaukee, które transmitowało CNN, jeden z uczestników zapytał, czy Biden zamierza spełnić postulat, o którym mówił Schumer. Prezydent odpowiedział wprost: „Nie zrobię tego”.
Amerykańscy antykomuniści odkryli: 70% millenialsów woli socjalizm
czytaj także
Jednak największy cios dla lewicy padł pod koniec ubiegłego miesiąca. 25 lutego kierownictwo Kancelarii Senatu ostrzegło demokratycznych senatorów, że przepisy nie pozwalają na to, by w ramach sygnowanej przez ekipę Joe Bidena ustawy o tarczy antycovidowej podnieść płacę minimalną.
Podniesienie z niecałych 8 do 15 dolarów stawki godzinowej na terenie całych Stanów Zjednoczonych było jednym z kluczowych postulatów demokratów i ich kandydata w minionych wyborach prezydenckich, a przy tym zwycięstwem wewnątrzpartyjnej lewicy, która od kilku lat wywierała na centrystów presję w tej sprawie. O uwzględnieniu owego postulatu w covidowej ustawie mogła z mocy urzędu zdecydować wiceprezydentka Kamala Harris, która jest jednocześnie przewodniczącą Senatu. Ta jedynak zdecydowała, by nie sprzeciwiać się głosowi urzędników, i podwyżki płacy minimalnej nie będzie, przynajmniej nie przy okazji tarczy. To jak na razie największe rozczarowanie, jakie po nieco ponad miesiącu od zaprzysiężenia nowego prezydenta przeżyła lewica.
Biały Dom próbuje zarządzać tym bezdyskusyjnym kryzysem wizerunkowym. Rzeczniczka prasowa Jen Psaki stwierdziła na antenie programu State of the Union stacji CNN, że prezydent jest „absolutnie oddany sprawie podwyższenia stawki godzinowej do 15 dolarów”. Niemalże tych samych słów chwilę później w tej samej audycji użył senator Chris Coons z Delaware, rodzinnego stanu Bidena. Polityk jest nieformalnym łącznikiem między prezydentem a Senatem.
Ale zdaje się, że w tej akurat sprawie Biden nie będzie mieć wyjścia. Według sondażu Pew Research sprzed półtora roku 67 proc. Amerykanów popiera podniesienie płacy minimalnej do omawianego w minionej kampanii poziomu 15 dolarów. Wśród wyborców Partii Demokratycznej za jest aż 86 proc. Temat upadł przy okazji tarczy antycovidowej, ale można liczyć, że wróci na agendę prędzej niż później.
Na wszelki wypadek Biden trzyma się blisko Berniego Sandersa, swojego głównego rywala w prawyborach i ikony partyjnej lewicy oraz najmłodszej części elektoratu. Kiedy Biały Dom przygotowywał materiał filmowy, w którym prezydent wyraża swoje poparcie dla pracowników Amazona z Alabamy, chcących założyć związek zawodowy, jeszcze przed publikacją powiadomiono o tym ludzi senatora z Vermont. Sandersowskie uniwersum zareagowało z entuzjazmem. „Między senatorem a szefem Kancelarii Prezydenta Ronem Klainem toczą się dobre i produktywne rozmowy” – miał powiedzieć dziennikarzom Politico Faiz Shakir, doradca nestora lewicy. W sprawie podniesienia płacy minimalnej i kwestii uzwiązkowienia w Amazonie ich relacje były pełne szacunku. Czuliśmy, że drzwi są dla nas otwarte” – dodał Shakir.
W porównaniu z czasami Baracka Obamy doszło do zmiany. Wówczas Sanders otwarcie krytykował Partię Demokratyczną, chociaż koniec końców, w krytycznych momentach głosował za inicjatywami Białego Domu. Status niezależnego od centrali pomógł mu zbudować ogólnokrajową rozpoznawalność i przygotować grunt pod kampanię w 2016 r., kiedy w prawyborach stawił czoła faworytce establishmentu Hillary Clinton. Zarówno wtedy, jak i w zeszłym roku miał konkretny polityczny interes w dystansowaniu się do głównego nurtu. Szanse na to, że w 2024 r., kiedy będzie mieć 84 lata, znowu zawalczy o prezydenturę, są praktycznie zerowe, dlatego teraz łatwiej mu szukać kompromisów.
**
Radosław Korzycki – dziennikarz zajmujący się polityką zagraniczną, głównie amerykańską, oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA. Pisał dla „Dziennika Gazety Prawnej”, „Dziennika Polska Europa Świat”, „Polityki”, „Tygodnika Powszechnego”.