W świecie antypopulistów brakuje konkretnej narracji. Planu. Są, oczywiście, po stronie antypopulistów dogmaty ekonomiczne i światopoglądowe, liberalne i lewicowe, ale dogmaty mają to do siebie, że przyciągają głównie fanatyków.
Liberałowie ekonomiczni przegrali zarówno Polskę, jak i prawie cały Zachód, a lewica, cóż – jej postulaty są w zdecydowanej większości piękne i wzniosłe, tak bardzo, że często przepięknoduchowane. I to właśnie to pięknoduchowanie oraz grubo teoretyczne najazdy na rzeczywistość w stylu ujaranych studentów filozofii sprawiają, że mało kto lewicę bierze poważnie. Nie licząc tych, którzy uskarżają się na jej dziecinny radykalizm i łopatologię, a także na surrealistyczny często apokaliptycyzm i utopijność. Rzecz w tym, że takie osoby (a piję między innymi do siebie) często traktują lewicę o wiele poważniej niż ona samą siebie.
Trudno w takiej sytuacji oprzeć się na czymkolwiek konkretnym po opozycyjnej stronie. KOD osunął się w rejony kiepskiego mema, lewica – w rejony dobrego mema, ale nadal mema. A wybór między lepszymi i gorszymi memami to nie tylko nasz lokalny problem. W narracji centrum, od Platformy Obywatelskiej po centrujące okolice lewicy, brakuje przekonania, narracji innej niż klepanie neoliberalnych czy postneoliberalnych bzdur, ogarnięcia w teraźniejszości, sztandaru, słowem – narracji. W narracji lewicy jest wszystkiego zbyt dużo i w gruncie rzeczy poza kilkoma stereotypami niewiele można o tej narracji powiedzieć. Uspołeczniony kapitalizm czy socjalizm? Dystansowanie się państwa od religii czy entuzjastyczne multi-kulti? I tak dalej.
Po zabójstwie nauczyciela przez islamistę: Macron skręca w prawo
czytaj także
Jest gdzieś wyjście? Cóż, niedawno polityczną przyszłość w zagospodarowaniu tej pustki dostrzegł prezydent Francji Emmanuel Macron. I nie musiał szukać niczego nowego: sięgnął po prostu do tradycji porewolucyjnej Francji. Przypomniał, że Europa potrzebuje nowego Oświecenia i zjednoczenia. Oraz że to jest idea tak prosta, jak praktyczna, a dla wielu, ba, większości Europejczyków, oczywista.
Macron udzielił wywiadu akademickiemu pismu „Le Grand Continent”, i to właśnie w nim wyłożył swoją koncepcję odbudowy Europy i nadania jej statusu mocarstwa. Rozmowa ukazała się w czasie, gdy francuski prezydent wydał twardą wojnę religijnemu, a konkretniej islamskiemu fundamentalizmowi po kilku przypadkach drastycznych napaści na ludzi, którzy nie chcieli się podporządkowywać islamskiej wizji porządku publicznego.
Macron stawia sprawę prosto i – według mnie – właściwie. Nie ma dziś sensu mówić w Europie o „zderzeniu cywilizacji”, skoro tak naprawdę walka toczy się między Oświeceniem a obskurantyzmem. Nie ma sensu iść na starcie religii i kultur, które musiałaby wygrać jedna z nich, by móc narzucić swoje zasady innej i tylko w ten sposób doprowadzić do jakiejś formy stabilizacji. Takie rozwiązanie, szczególnie w dobie masowych migracji, których nic nie będzie mogło powstrzymać, nie ma żadnego sensu, choć z perspektywy monoetnicznej i mało zróżnicowanej Polski można odnieść inne wrażenie. Wojna kulturowa, połączona z rugowaniem islamskości na korzyść chrześcijaństwa, musiałaby się skończyć po pierwsze – klerykalizacją europejskiej opowieści, a więc i jej wulgaryzacją, a po drugie – upokorzeniem sporej części mieszkańców Europy. I to w najlepszym wypadku, bo biorąc pod uwagę fakt, że sprawy lubią eskalować – być może również wymordowaniem lub wygnaniem. Po trzecie – prowadziłaby do odejścia od demokracji, bo w domu, w którym trwa wojna i istnieje poczucie zagrożenia, nie ma za bardzo miejsca na liberalną demokrację.
Dużo prościej zrobić to, co proponuje Macron, a co nie jest zresztą niczym nowym, bo chodzi przecież o podstawowe zasady demokratycznego państwa, a przede wszystkim oświeceniowej, porewolucyjnej Republiki Francuskiej. Konkretnie: stworzyć taką obywatelską platformę, która będzie ponad kulturowymi podziałami i będzie wspólna dla wszystkich. I to na niej będą opierać się te wszystkie zasady, które każdy – chrześcijanin, buddysta czy muzułmanin – będzie musiał szanować.
No i cóż: Macron mówi też wprost i uczciwie o nadużyciach związanych z migracją: „Jesteśmy dziś świadkami masowego sprzeniewierzenia się prawu do azylu” – zauważa coś, co widzą wszyscy, ale o czym mówi głównie populistyczna prawica, wulgaryzując po swojemu temat. „Grupy przemytników, którzy często są również handlarzami bronią i narkotyków powiązanymi z terroryzmem, zorganizowały handel ludźmi. Oferują lepsze życie w Europie i korzystają z kanałów, które wykorzystują prawo do azylu” – mówi.
Uchodźcy jak powódź albo natarcie wrogich armii. Język w służbie nieludzkiej polityki
czytaj także
Poza tym Macron nie grzęźnie w pułapkach postmodernistycznego relatywizmu, który może bywa sexy, ale niespecjalnie da się z nim na sztandarze iść do walki o swoje prawa. Nie boi się powiedzieć wprost: to Chiny i Rosja „promują relatywizm wartości i zasad”, a nie my. My, czyli antypopulistyczni demokraci, którzy naszych zasad bronimy, tylko że to są zasady Oświecenia, a nie Średniowiecza. Względnie Nowego Średniowiecza, bo tym musiałby się skończyć zwycięski trolling Zachodu za pomocą jego własnych wartości i jego własnej narracji przez Rosję.
Skończyłoby się mnogością rozdrobnionych, konserwatywnych, opresyjnych mikroegoiźmików, w których „wartości” i „zasady”, tak często głoszone przez obskuranckich konserwatystów, sprowadzają się do pręgierza, bata, szafotu i prostackich ustawień społecznych. I równie prostackich relacji wzajemnych między tymi egoiźmikami, bo tak po prostu działa ten mechanizm. Stopniową prymitywizację widać już dziś w krajach tzw. demokracji nieliberalnej, gdzie rządząca elita ustawia prawo pod swój interes, przejmuje wolne media, przerabiając je na tuby propagandowe, i zawłaszcza państwo na zasadzie przypominającej system mafijny czy neofeudalny. Autorytaryzm, zastępując system obywatelskiej kontroli władzy wraz z jego „hamulcami i równowagą”, a w to miejsce wstawiając autorytet przywódcy, musi prowadzić do wulgaryzacji systemu państwowego.
„Rada Bezpieczeństwa ONZ nie opracowuje już skutecznych rozwiązań” – tu Macron też nie odkrywa Ameryki, ale nie załamuje rąk, tylko proponuje rozwiązanie, i to takie, które rozbraja też lęki części tożsamościowej prawicy: „potrzeba silnej i politycznej Europy” – mówi. – „Dlaczego? Ponieważ uważam, że Europa nie zagłusza głosu Francji: Francja ma własną koncepcję, własną historię, własną wizję spraw międzynarodowych, ale mimo wszystko działania, które podejmuje, są skuteczniejsze, jeśli robi to poprzez Europę […]. Sądzę wręcz, że jest to jedyny sposób, aby wydobyć nasze wartości, nasz wspólny głos, aby uniknąć chińsko-amerykańskiego duopolu, rozpadu, powrotu wrogich sobie potęg regionalnych”.
czytaj także
Macron wzywający Europę do głębszej integracji zdaje sobie jednak sprawę z faktu, że idea Stanów Zjednoczonych Europy to fikcja. „Nie jesteśmy Stanami Zjednoczonymi Ameryki” – mówi. – „Stany Zjednoczone są naszym historycznym sojusznikiem. Tak jak one cenimy sobie wolność i prawa człowieka, mamy głębokie więzi, ale na przykład my przykładamy większą wagę do równości […]. Uważam też, że kultura jest u nas ważniejsza, o wiele ważniejsza […] mamy inną geografię, która może zaburzyć nasze interesy. Nasza polityka sąsiedztwa z Afryką, z Bliskim i Środkowym Wschodem, z Rosją nie jest polityką sąsiedztwa dla Stanów Zjednoczonych. Dlatego też nie do przyjęcia jest, aby nasza polityka międzynarodowa była od niej zależna lub podążała w jej ślady”.
Podoba mi się również, że Macron – w odróżnieniu od wielu teoretyków, szczególnie na prawicy, ale też i w centrum czy po lewej stronie – zdaje sobie sprawę, że te prawa, którymi cieszymy się dziś, to cienki naskórek cywilizacji ponad brutalnym mechanizmem dżungli, który bardzo łatwo zedrzeć i stanąć twarzą w twarz z potworną rzeczywistością, w której prawa mają tylko najsilniejsi.
„Pokolenia urodzone po 1989 roku nie doświadczyły ostatniego wielkiego sporu, który kształtował zachodnie życie intelektualne, jak również całe nasze stosunki: sporu z totalitaryzmem. Opierały się one w dużej mierze, zarówno w życiu akademickim, jak i w polityce, na fikcji «końca historii» i domyślnym założeniu, że wolności indywidualne i demokracja będą się upowszechniać” – mówi i dodaje, że „tego już nie ma. Są za to odradzające się autorytarne potęgi regionalne, odradzające się teokracje. Prawdziwa ironia historii ujawniła się w momencie Arabskiej Wiosny, pod postacią tendencji odczytywanej jako wyzwolenie, ale która jednocześnie stoi za powrotem różnych ideologii narodowych i religii do życia politycznego. W wielu z tych krajów mamy do czynienia z wyraźnym przyspieszeniem powrotu religii na scenę polityczną”.
Macron, co ważne, zdaje sobie sprawę z tego, że dobrobyt, do tego w miarę równomiernie rozłożony, jest warunkiem koniecznym, byśmy się mogli tymi wolnościami i prawami cieszyć. Mówi wprost:
„Nasze demokracje trzymają się na powierzchni siłą wyporu, która nie działa bez politycznej zasady demokracji z jej możliwością zmiany władzy, indywidualnymi wolnościami, społeczną gospodarką rynkową i szansami awansu dla klas średnich. Wszystkie te elementy tworzą bazę społeczną naszych systemów politycznych: takich, jakie znamy od XVIII wieku. Od momentu, w którym klasy średnie nie widzą już dla siebie perspektyw postępu i z każdym rokiem doświadczają degradacji, wątpliwości co do demokracji zaczynają narastać. Właśnie to widzimy dziś ze wszystkich stron, od Ameryki Donalda Trumpa przez sygnały ostrzegawcze w wyborach francuskich i w innych krajach aż po brexit, gdzie ta wątpliwość się rozprzestrzenia. Co do zasady wyraża ona myśl: «ponieważ tak dalej być nie może, aby pójść do przodu, musimy albo ograniczyć wagę demokracji i uznać jakąś formę autorytarnego panowania, albo być gotowi na zamknięcie granic, bo aktualne mechanizmy świata po prostu już nie działają»”.
czytaj także
Dlatego właśnie Macron proponuje korektę kapitalizmu. Nie „rewolucję”, do której – żeby była wszechogarniająca i miała sens – musiałoby zapewne dość najpierw w USA, czyli najsilniejszym kole zamachowym naszego systemu-świata. I która, dodajmy, mogłaby przysporzyć chaosu, cierpienia i systemowego rozprężenia zupełnie niepotrzebnego w sytuacji, gdy nie trzeba przeszczepiać pacjentowi wszystkich organów wewnętrznych, za to wystarczy je wyleczyć. Zresztą rewolucje mają to do siebie, że wywalają na śmietnik – przynajmniej na jakiś czas – nie tylko demokrację, ale i prawa człowieka, a na nowy świt i jutrzenkę swobody najczęściej trzeba czekać pokoleniami, rozczarowując się co do „nowego, wspaniałego świata”, który niekoniecznie jest lepszy od poprzedniego.
„Dotarliśmy do punktu przełomowego w bardzo głębokim sensie, bo wykraczającym poza kwestie polityczne, a dotyczącym współczesnego kapitalizmu. Tym bardziej że chodzi o kapitalizm finansowy, który uległ nadmiernej koncentracji i nie pozwala nam już łagodzić nierówności w ramach naszych społeczeństw, ale także na płaszczyźnie międzynarodowej. A jedyną odpowiedzią na to musi być jego reforma”.
czytaj także
No i tak: ja, jako Polak, Europejczyk o lewicowych poglądach, niecierpiący populizmu i zdeklarowany demokrata, zwolennik świeckiego, racjonalnego państwa służącego obywatelom – ja też potrzebuję czegoś, co nie brzmi jak nierealistyczna, lecz potencjalnie krwawa utopia rysowana przez kilku studentów filozofii cosplayujących rewolucję październikową, względnie jak fanaberia warszawskiej bańki imprezowo-rewolucyjnej. Czegoś, co nie jest skrajne, za to jest sprawdzone, ma sens, kształt, ręce i nogi.
Oczywistym jest, że tego typu projekty nie mają szans powodzenia, jeśli w europejskich krajach będzie rządziła klasa polityczna o tak wąskich horyzontach i jakości intelektualnej jak PiS i jego okolice, w tym te rozciągające się bardziej na prawo. Nie jest to bowiem prawica, ale skrajna prawica, dla której wszystko, co pachnie uspołecznieniem, poszerzeniem granic tożsamości, tolerancyjnością, otwartością, świeckością – jest nie do przyjęcia. PiS i reszta polskiej skrajnej prawicy to świat sprzed rewolucji francuskiej, a w związku z tym sam ustawiający się po tej samej stronie Europy co putinowska Rosja.
czytaj także
Dlatego bardzo, bardzo bym chciał, żeby Macron, jak już zaczął przebąkiwać, stworzył paneuropejską siłę polityczną. Albo żeby któraś z polskich partii politycznych wzięła sobie na sztandary to, co Macron mówi. I mocno się z nim związała. Właśnie w imię tej macronowskiej wizji Europy.
Vive la France. Znowu, kurwa. Ale co zrobić.