Unia proponuje: kto nie chce uchodźców, ma się zająć ich deportacją. Wyszehradzcy populiści mają się z czego cieszyć, ale na czwartkowym spotkaniu z Ursulą von der Leyen Mateusz Morawiecki, Andrej Babiš i Viktor Orbán ogłosili, że to dla nich i tak za mało. Dodatkowo Morawiecki wytarł sobie buzię… Białorusinami. Komentarz Kai Puto.
Komisja Europejska zaproponowała w środę 23 września tzw. pakt migracyjny, w którym zrezygnowała z obowiązku przyjmowania uchodźców, w zamian nakazując „obowiązkową solidarność”. Chodzi o to, żeby kraje, które sprzeciwiają się relokacjom, zamiast tego zajęły się… deportacją uchodźców do krajów pochodzenia. Za relokację można przy tym dostać kasę (10 tys. euro za osobę dorosłą i 12 tys. euro za dziecko bez opieki), za deportację – trzeba zapłacić. Jeśli nie uda się jej wykonać w ciągu ośmiu miesięcy, migranta należy relokować do siebie.
czytaj także
To pierwsza konkretna propozycja polityki migracyjnej UE od pięciu lat i druga po Europejskim Zielonym Ładzie tak szeroko zakrojona propozycja reform za kadencji Ursuli von der Leyen.
W intencji KE ma to być kompromis między osamotnionymi w radzeniu sobie z napływem migrantów krajami Europy Południowej a przeciwnikami przyjmowania uchodźców, czyli Czwórką Wyszehradzką i Austrią. Kompromis to jednak wyjątkowo zgniły, bo nie dość, że legitymizuje cynizm prawicowych populistów i daje im powody do samozadowolenia, to nikogo poza nimi nie zadowoli.
Ale mimo że wschodnioeuropejscy populiści mają się z czego cieszyć – i zapewne tak to przedstawią swoim elektoratom – okazało się, że to dla nich i tak mało. Na czwartkowym spotkaniu z Ursulą von der Leyen Mateusz Morawiecki, Andrej Babiš i Viktor Orbán ogłosili, że są otwarci na unijny plan, ale ich głównym celem jest (całkowite) zatrzymanie migracji, a nie zarządzanie nią. W tłumaczeniu na nasze: chętnie by sobie podeportowali, ale po pierwsze nie umieją, a po drugie – nie za swoje pieniądze. Dodatkowo Morawiecki wytarł sobie buzię… Białorusinami.
Oczywiście fakt, że premier Polski podnosi na forum unijnym temat niewidzialnych w Europie prześladowanych Białorusinów, zasługuje na pochwałę, podobnie jak umożliwienie Białorusinom wjazdu do Polski mimo obostrzeń covidowych. Jednak Białorusini, podobnie jak parę lat temu Ukraińcy, nie są w znakomitej większości obejmowani żadną ochroną międzynarodową. Są po prostu tanią siłą roboczą, której Polska mimo dynamicznego napływu migrantów w ostatnich latach wciąż bardzo potrzebuje. Z solidarnością to nie ma wiele wspólnego.
Oprócz „obowiązkowej solidarności” KE proponuje wprowadzenie tzw. szybkiej ścieżki, aby w ciągu 12 tygodni zdecydować, czy dana osoba ma szansę na otrzymanie w Europie ochrony międzynarodowej. Z jednej strony to dobrze – oszczędzi wielu migrantom lat spędzonych w prawnym limbo – z drugiej jednak wątpliwości budzi to, czy w takim trybie będzie można rozpatrywać sprawy indywidualnie, co jest prawem każdego człowieka. I czy to w ogóle realne, skoro do tej pory procedury, które powinny trwać kilka miesięcy, ciągnęły się latami.
Ponadto mimo pewnych modyfikacji nie zaproponowano żadnej rewolucyjnej zmiany w kwestii tego, kto będzie odpowiedzialny za rozpatrywanie uchodźczych wniosków: nadal będą to kraje, w których migrant przekroczył zewnętrzną granicę UE. Grecja i Włochy mogą więc przygotować się na kolejne ciężkie lata. A migranci – na urągające godności ludzkiej warunki, które dla bezsilnych na unijnej scenie krajów Południa są jedynym sposobem na rozwiązanie problemu – przez odstraszenie.
Uchodźcy jak powódź albo natarcie wrogich armii. Język w służbie nieludzkiej polityki
czytaj także
Kraje członkowskie mają przedyskutować „pakt migracyjny” w przyszłym tygodniu. Jeśli jednak nawet kraje V4, którym kłania się w pas propozycja Komisji, wyrażają niezadowolenie, możemy się spodziewać, że tak potrzebna od lat reforma unijnej polityki migracyjnej w najbliższym czasie i tak nie nastąpi. Tym bardziej że wedle doniesień medialnych intencją KE jest poszukiwanie „jak najszerszej większości”, a nie tylko obowiązkowej większości kwalifikowanej (15 krajów obejmujących 65 proc. ludności UE).
Dla samych migrantów KE ma co najwyżej małe i mgliste światełko w tunelu: zapowiedź wzmocnienia legalnych możliwości migracji do UE. Jedną z nich ma być umożliwienie np. gminom, miastom czy Kościołom przyjmowania uchodźców. „Sygnatariusze Deklaracji o współdziałaniu miast Unii Metropolii Polskich w dziedzinie migracji” (prezydenci i prezydentki 12 polskich miast) dostaną więc być może okazję, by wcielić w życie swoje medialne zapewnienia o solidarności.