„Król darknetu” jest królem wśród przeczytanej przeze mnie w czasie pandemii literatury kryminalno-sensacyjnej. Najlepszy. I naprawdę nie ma znaczenia, że jest to książka non-fiction. Kinga Dunin czyta „Statystycznie rzecz biorąc” Janiny Bąk, „Króla darknetu” Nicka Biltona i „Darknet” Eileen Ormsby.
Janina Bąk, Statystycznie rzecz biorąc. Czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla, W.A.B. 2020
To nie jest podręcznik do statystyki, nie ma więc potrzeby dzwonić do zakładu pogrzebowego, że halo, proszę przyjechać, zaraz umrę z nudów. Bo to książka o tym, że statystyka jest wspaniała. Lubię myśleć o tej dyscyplinie jak o takim pomelo naukowego świata – mnie wiecznie zadziwia, wielu onieśmiela. No bo, dajcie spokój z tym pomelo, przecież człowiek nigdy nie wie, czy to grejpfrut jest, czy pomarańcza, czy też owoc (he, he) nieudanego romansu cytrusa z arbuzem.
Jak widzicie, rzecz napisana jest naprawdę lekko. Szczerze mówiąc, trochę mi to przeszkadzało – ten dowcip za dowcipem. Ale może jestem ponurakiem. Może też nie jest to książka dla mnie – z racji wykształcenia socjologicznego na tym poziomie znam statystykę. I rzeczywiście autorka nie męczy tu wzorami czy matematyką, góra to wytłumaczenie, czym różni się średnia arytmetyczna od mediany i dominanty. Poza tym – to już mnie cieszyło – znajdziemy tu mnóstwo ciekawostek i przykładów manipulowania statystyką, w tym jej graficznymi przedstawianiami. Warto na to uwrażliwiać. Nie dalej jak wczoraj widziałam prezentację sondażu przedwyborczego, w której słupek Dudy (opisany 51 procent) został tak skrócony, że na oko słupki innych kandydatów niewiele się od niego różniły. Serce rośnie, ale jednak tak nie wolno.
Przede wszystkim jednak czytelniczka może dowiedzieć się, skąd biorą się te wszystkie dane, które do nas docierają, i kiedy można mieć do nich zaufanie. No i ten, kto przeczyta tę książkę, nigdy, naprawdę nigdy, nie pomyli już korelacji z zależnością przyczynowo-skutkową. Nie wystarczy jeść dużo czekolady, żeby dostać Nobla – chociaż taka korelacja istnieje. I na to pewno każdy sam wpadnie, ale kiedy np. sugeruje się związek między homoseksualizmem a pedofilią, już trudniej o takie zrozumienie.
czytaj także
*
Nick Bilton, Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę, przeł. Rafał Lisowski, Czarne 2020
Różowa. Maleńka różowa pigułka z wiewiórką wytłoczoną po obu stronach. Jared Der-Yeghiayan nie mógł oderwać od niej wzroku. Stał w pozbawionym okien pomieszczeniu kancelarii pocztowej. Na jego szyi wisiała odznaka Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego (Department of Homeland Security, DHS), którą oświetlały światła halogenowe pulsujące pod sufitem. Na dworze co pół minuty dudniły przelatujące samoloty.
Miałam ambitne plany pandemiczne – powrót do klasyki. Skończyło się na W stronę Swanna – fajna książka, ale ambicja opadła i popadłam w rozmaite kryminały i thrillery. Niektóre z nich tu polecałam, większości nie. Król darknetu jest natomiast królem wśród przeczytanej w tym czasie przeze mnie literatury kryminalno-sensacyjnej. Najlepszy. I naprawdę nie ma znaczenia, że jest to książka non-fiction, bo autorowi udało się napisać ją zgodnie z regułami literatury gatunkowej. Nawet to, że z góry znamy zakończenie, nie przeszkadza.
Opowieść zaczyna się od małej różowej pigułki ecstasy przesłanej z Amsterdamu do prywatnego odbiorcy w Chicago. Nie była to pierwsza taka przesyłka, ale rutynowo je lekceważono. Tak małe ilości nie interesowały rozmaitych agencji do walki z narkotykami. Tym razem jednak przesyłką się zainteresowano i doprowadziła ona śledczych do ukrywającej się w darknecie platformy Silk Road, Jedwabny Szlak.
Platforma ta zajmowała się pośredniczeniem – nie za darmo – między sprzedającymi narkotyki i tymi, którzy chcą je kupić. Taki Amazon albo inny eBay. Jej założycielem był młody Ross Ulbricht, kończący studia związane z inżynierią materiałową. Miły chłopak, chociaż abnegat i trochę dziwaczny. Nie był jednak izolującym się i wpatrzonym w komputer geekiem, miał przyjaciół, fajną rodzinę, ładną i miłą narzeczoną. Niestety nie dostał się na studia doktoranckie, musiał więc znaleźć inną drogę życiową. Chociaż jedną już znalazł – był to fascynujący go libertarianizm, ślepa wiara w zbędność państwa i zalety wolnego rynku. Jego posłannictwem stała się walka o libertariańską wolność, a konkretnie doprowadzenie do legalizacji narkotyków i likwidacji w ten sposób przestępczości z tym związanej. To miał być pierwszy krok w naprawie świata.
Zaczynał od tego, że założył w darknecie stronę i miał na sprzedaż worek osobiście wyhodowanych grzybków halucynogennych. Walutą były bitcoiny. Biznes zaczął się szybko rozrastać i zwiększać asortyment: wszystkie narkotyki, usługi hakerskie, fałszywe dokumenty, kradzione karty kredytowe, także sprzedaż broni. Ale była to również wirtualna społeczność z grupami dyskusyjnymi, której Ross polecał lektury (Ludwiga von Misesa) i puszczał filmy – V jak Vendetta, to ten film, z którego wywodzi się moda na maski Guya Fawkesa. Dla swoich był nie tylko wygodnym dilerem, ale też bojownikiem o wolność, dla innych – groźnym kryminalistą. Jego biznes przetrwał niecałe trzy lata, ale osiągnął milionowe obroty, jego rynkową wartość oceniano na miliard dolarów.
czytaj także
Towarzysząc Rossowi od początku drogi, poznajemy go i czasem może nawet mu kibicujemy – przynajmniej do pewnego momentu. Początkowo można było to uznać za cywilizowany sposób dystrybucji lekkich narkotyków. Kiedy powinien się odezwać dzwonek ostrzegawczy? Dla narzeczonej Rossa wtedy, gdy wprowadza on do obrotu heroinę. Ta pełna wolność niczego nie cywilizowała. Przeciwnie, oznaczała związki z organizacjami przestępczymi, wprowadzanie do obrotu syntetycznych produktów z Chin, które doprowadzały do śmierci użytkowników, a skończyła się zleceniem przez Rossa sześciu zabójstw (ostatecznie okazały się one groteską, ale to już inna historia).
Z drugiej strony, poznajemy z bliska jego przeciwników. Agentów rozmaitych instytucji amerykańskich – od FBI do urzędu podatkowego – Ross okazał się bardzo ważny. Agencje te z trudem ze sobą współpracują, konkurują na różne sposoby, nie wszyscy ich pracownicy są uczciwi i nieprzekupni. Mogą okazać się podwójnymi albo nawet potrójnymi agentami…
czytaj także
Jeśli zachęceni tą lektura będziecie chcieli zanurzyć się jeszcze głębiej w odmętach darknetu, to możecie od razu sięgnąć po kolejną pozycję.
*
Eileen Ormsby, Darknet, przeł. Anna Maria Nowak, Znak 2020
Chris Monteiro ze ściśniętym gardłem wpatruje się w monitor. Kiedy dwuminutowe nagranie dobiega końca, ekspert cyberbezpieczeństwa odtwarza je ponownie, szukając elementów, które świadczyłyby o tym, że zostało sfabrykowane.
Ormsby przez lata prowadziła dziennikarskie śledztwo dotyczące tego, co dzieje się w darknecie. I wydaje się prawdziwą ekspertką w tej dziedzinie. Jej książka składa się z trzech części: Ciemno, Ciemniej, Najciemniej. Pierwsza dotyczy Silk Road, ale o tym już czytaliśmy. Teraz jest to opisane nieco inaczej, można też zabawić się w grę: dziesięć szczegółów, które różnią te opowieści. Ormsby jest bardziej liberalna, więc kilka razy podkreśla, że Ulbricht stronił od działalności, która „szkodzi ludziom”, nie znajdziemy u niej potwierdzenia, że handlował bronią, nie wszystkie fakty, pojawiające się w tych reportażach, się ze sobą pokrywają. No ale każdy czytelnik takiej literatury wie, że nigdy nie należy jej ufać do końca. I w końcu jest to ta sama prawdziwa historia, nawet jeśli różniąca się szczegółami. Poza tym znajdziemy tu informacje o dalszych losach innych ciekawych bohaterów Króla darknetu oraz o podobnych internetowych przedsięwzięciach.
czytaj także
W kolejnej części, Ciemniej, autorka próbuje ustalić, czy rzeczywiście można zamówić przez internet zabójstwo na zlecenie, i wchodzi w bliski kontakt z Albańczykiem, który takie usługi proponuje. Jedno jest pewne – popyt istnieje, i to całkiem spory. Przy okazji poznajemy historię bardzo religijnego męża, który za wszelką cenę chce pozbyć się swojej idealnej żony. Zweryfikowany zostanie też mit o „czerwonych pokojach” – miejscach, w których można na żywo śledzić torturowanie i zabijanie.
W Najciemniej jest najciemniej. To miejsca z wynaturzoną dziecięcą pornografią i innymi koszmarnymi nagraniami. Niestety prawdziwe.