Odświeżanie poczciwych opowieści dla dorastających dziewcząt z ubiegłych stuleci zwykle wygląda tak: do nieco staroświeckiej, ale naznaczonej czytelniczymi sentymentami historii dodajemy w tle rozliczenia z win zachodniego świata. Reżyserka współczesnej adaptacji „Małych kobietek”, Greta Gerwig, robi to nieco inaczej.
W jednej z tych powieści ostatniej dekady, które najwspanialej odpowiadają na naszą tęsknotę za wielką narracją – Genialnej przyjaciółce Elany Ferrante – główne bohaterki, Lila i Elena, czytają sobie na głos Małe kobietki. Książka Louisy May Alcott staje się ich ulubioną.
Oczywiście, porównania obydwu tekstów same się nam narzucają: jedna i druga powieść dotyczą siostrzeństwa i dorastania, w obu pojawia się temat emancypacji poprzez pisanie, wreszcie – obie pokazują, jak mało sielska może być przyjaźń między kobietami skazanymi na rywalizację, choć zdolnymi do wybaczania. Tłem tej pierwszej jest gęsta atmosfera przemocy w neapolitańskich blokach, tej drugiej – XIX-wieczny klimat przepojonych sentymentalizmem powieści dla dziewcząt.
Genialna przyjaciółka nie ucieka od tego, co w wielu takich powieściach bywa dla dobra czytelniczki ukryte, a główną miłosną osią narracyjną staje się skomplikowana przyjaźń kobiet. Na jej tle Małe kobietki wydają się poczciwą ramotą, która pod pozorem emancypacyjnej opowieści o młodej pisarce pokazuje, że i tak w gruncie rzeczy najlepiej jest wyjść za mąż i na zakończenie odbyć pocałunek w deszczu.
czytaj także
Odświeżanie poczciwych opowieści dla dorastających dziewcząt z ubiegłych stuleci wpisuje się w tendencję, której przykładem jest choćby Netflixowa produkcja Ania, nie Anna. Do nieco staroświeckiej, ale naznaczonej czytelniczymi sentymentami historii dodajemy w tle rozliczenia z win zachodniego świata: niewolnictwa, neokolonializmu, patriarchatu czy systemowej przemocy wobec słabszych, jednocześnie wydobywając z niej obecny przecież już wcześniej emancypacyjny potencjał.
Reżyserka współczesnej adaptacji Małych kobietek, Greta Gerwig, wcale jednak nie dodaje niczego na siłę i postanawia ocalić obecną w książce Alcott staroświecką otuchę. Zresztą, tęsknota za urokiem „poczciwych opowieści”, w których więzi z ludźmi wyrażano poprzez rozmowy, spacery, rodzinne przedstawienia i czytanie książek na głos, wydaje się zrozumiała. W końcu żyjemy w świecie, gdzie dorastające pisarki to: Hanna z Girlsów, która żeby cokolwiek przeżyć „do tekstu”, zażywa kokainę, czy bohaterka Euforii piszącą fanfiki i budująca poczucie wartości na korzystaniu z fetyszystycznych skłonności odbiorców kamerek internetowych.
A więc tak, Małe kobietki Gerwig są opowieścią poczciwą w znaczeniu, w którym poczciwy jest żywot człowieka u Reja. Rodzina i sąsiedzi stanowią dla dojrzewających dziewcząt otulające miękkością, pozbawione fałszu, tętniące życiem i harmonią otoczenie, w którym nawet kłótnie, zazdrość czy rywalizacja wydają się uleczalne.
W poczciwej stronie tej baśni docenia się raczej brak melodramatyzmu niż jego nadmiar: oto siostra, która poślubia najlepszego przyjaciela, jest nadal siostrą; zrzędliwa i wredna ciotka nie przestaje być ciotką, a przyjaciel, który wspomnianą siostrę poślubia, nadal jest fajnym przyjacielem. Jak gdyby pogodny pragmatyzm i docenianie więzi międzyludzkich miały już zawsze górować nad ludzką tendencją do dramatów i autoprzemocy.
To właśnie Gerwig jeszcze przed Ladybird pokazała nam – jako odtwórczyni głównej roli i współtwórczyni scenariusza Frances Ha – świat, w którym trudniej niż z dorosłością pogodzić się z utratą więzi przyjacielskiej, opartej na graniczącej z przesadą misji współtowarzyszenia sobie w każdym zakamarku życia.
We Frances Ha, jak i u Ferrante, to w przyjaźni między kobietami dzieje się najwięcej i to ona waży najwięcej. We wspomnianych dziełach, podobnie jak w filmie Małe kobietki, jedną z przeszkód do jej utrzymania będą różnice statusu i majątku. Gerwig chce bowiem sprawić w swoim filmie, by poczciwość tego świata nie przesłaniała nam głównej opowieści – tej o pieniądzach. Jo chce być pisarką, Jo jest kobietą, a jak głosi wiele przypowieści, jest to połączenie bardzo trudne. W połączeniu zaś z balzakowskimi realiami – wprost niemożliwe, z wielu powodów.
Małe kobietki Gerwig są opowieścią poczciwą w znaczeniu, w którym poczciwy jest żywot człowieka u Reja.
Nawet jeśli rodzina Marchów wydaje się odpowiednikiem dzisiejszych Borejków, którzy gardzą tymi realiami, odmawiając sobie posiłku, aby zanieść go jeszcze biedniejszej rodzinie, to obowiązują ich te samy zasady co wszystkich. A każdy z członków rodziny próbuje sobie z kwestią pieniędzy jakoś radzić. I tak z borejkowskiego pięknoduchostwa naśmiewa się ciotka March, będąca rodzajem Scrooge’a w spódnicy, której uwagi dziś brzmią jednak nadzwyczaj rozsądnie. Jo potwornie się irytuje, bo to jej styl – głównie na reguły świata, w którym jedyną gwarancją posiadania względnego wyboru stylu życia jest posiadanie pieniędzy, których jednak kobieta nie ma możliwości zarobić.
To zaś, na co Jo reaguje gniewem i temperamentem, jej młodsza siostra Amy znosi ze spokojną świadomością, że w tę grę trzeba zagrać, a bogaty ożenek nie tylko zagwarantuje dobrobyt jej samej, lecz także całej rodzinie. Brak pieniędzy może być przecież bardziej uciążliwy niż brak talentu: w końcu Meg – trzecia z sióstr – wychodzi szczęśliwie za mąż, ale bieda i proszenie męża o zakup jedwabiu na suknię dalej są uciążliwe i bezsensownie upokarzające.
czytaj także
Może to niektórych czytelników nieco zszokować, ale pomimo tego, że jest 2020 rok, problemy młodych kobiet bywają dziś zaskakująco podobne. W końcu utrzymanie się przy obecnym rynku mieszkaniowym w Warszawie dla nieposiadającej majątku ani męża kobiety nadal łączy się upokorzeniami, a wybór życia we dwójkę, niezależnie od tego, jak bardzo kapitalistyczno-romantyczne wzorce (o których pisze np. Eva Illouz w Dlaczego miłość boli) przeorały nasze wyobrażenia o relacjach, po prostu bardzo się opłaca. Zwłaszcza kiedy pokolenie naszych rodziców zacznie mieć problemy zdrowotne i będzie potrzebować – oprócz pieniędzy na leczenie – także opieki, która w zatomizowanym współczesnym świecie wydaje się czymś jeszcze mniej osiągalnym niż w humanistycznym uniwersum Alcott.
Jo oprócz irytacji na niesprawiedliwość systemu, skazującego kobietę na wybór pomiędzy transakcjami matrymonialnymi a niemal zawsze niemożliwą realizacją swoich talentów, nosi też w sobie złość, która dotyka czegoś innego: funkcji miłości w świecie. Przywołana wyżej Illouz w swoich książkach opisuje, w jaki sposób udane życie miłosne staje się jedyną gwarancją poczucia własnej wartości.
Tradycyjne wartości chce się utrzymać kosztem życia kobiet [podcast]
czytaj także
Jo wydaje się temu wtórować, krzycząc: „Mam dość przedstawiania kobiety jako tej, która jest stworzona tylko do miłości!”. A jednocześnie dodaje: „I czuję się bardzo samotna”. Jo wydaje się mówić: tak źle ustawiliśmy ten świat w kwestii wyboru dostępnego kobiecie, że właściwie trudno mi skupić się na tym, czego właściwie chcę. Bo jedyne, co wiem, zdaje się mówić, to że nie pasuję do świata matrymonialnego, nie spełniam kanonów urody,) i irytacja tym faktem przesłania mi odpowiedź na pytanie o miłość.
Niech bohaterka powieści wyjdzie za mąż – radzi jej autorytatywnie, ale i dobrodusznie pierwszy wydawca. Dlatego właśnie zakończenie filmu Gerwig wydaje się umowne i ironiczne: tak, oczywiście, że jednoczesne spełnienie miłości i talentu istnieje. W zakończeniach XIX-wiecznych powieści.