Nadchodzący brexit z pewnością wpłynie na komfort polskich migrantów w UK i Brytyjczyków na kontynencie. Ale zamiast masowej reemigracji czeka nas raczej wzmożone narzekanie na biurokrację. I więcej Europejczyków z dwoma paszportami w szufladzie.
Centrum Brukseli podświetlone w kolorach Union Jack, a w Whitehall przygotowania do liberation party – Wielka Brytania i UE kończą swoje trudne małżeństwo, które trwało 47 lat i 1 miesiąc. Ostatnie lata tego związku przyćmiły liczne spory, wciąż nie w pełni rozwiązane. W ostatnich dniach stycznia Parlament Europejski zgodził się na okres przejściowy w relacjach ekonomicznych po brexicie, choć formalnie Zjednoczone Królestwo opuści UE już 1 lutego.
W ten sposób efekt brexitu dla unijnego handlu i finansów został opóźniony. Do nowej biurokratycznej rzeczywistości muszą się natomiast dostosować ludzie – obywatele UE mieszkający w Wielkiej Brytanii oraz Brytyjczycy na kontynencie.
Imigranci ze stażem mile widziani
Chociaż jednym z głównych argumentów zwolenników opcji „leave” w referendum 2016 roku była masowa imigracja obywateli państw Europy Środkowej do Wielkiej Brytanii, konserwatywny brytyjski rząd jeszcze przed ustaleniem oficjalnej daty rozwodu z UE dał wyraźny sygnał, że nie zamierza pozbyć się cennej siły roboczej.
czytaj także
Dla obywateli Unii w UK uruchomiono elektroniczną procedurę aplikacji o status osoby osiedlonej (settled status) na czas nieokreślony. Przeznaczony on jest dla tych, którzy mogą udowodnić swój pobyt na terenie Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich pięciu lat. Ci, których doświadczenie imigracyjne nie przekracza trzech lat, otrzymają tymczasowy status osoby osiedlonej (pre-settled status), który po pięciu latach będzie musiał zostać przedłużony.
Uzyskanie obu statusów zapewnia obywatelom UE takie same gwarancje socjalne, jakie przysługują obywatelom brytyjskim (chociaż nie wiadomo, czy gwarancje dla osób ze statusem pre-settled po 2025 również zostaną przedłużone automatycznie).
czytaj także
Na początku 2020 roku 512 tys. Polaków w Wielkiej Brytanii złożyło odpowiednie papiery, a ponad 80 proc. z nich udało się zalegalizować swój pobyt na czas nieokreślony. W artykule dla „Polityki” Dominika Pszczółkowska z OBM UW ocenia ten wskaźnik legalizacji jako niski, ponieważ pozostawia ok. 40 proc. polskich imigrantów w Brytanii poza settled system. Ale biorąc pod uwagę rotacyjny charakter polskiej migracji na Wyspy i nawyk robienia wszystkiego w ostatniej chwili (przypomnijmy sobie kolejki do skarbówek co roku 30 kwietnia), to pół miliona to i tak dowód sukcesu kampanii informacyjnej ze strony władz brytyjskich. Tym bardziej że termin złożenia wniosków dla obywateli UE został przedłużony do czerwca 2020.
Polskie nadzieje na reemigrację
Jeszcze przed niesławnym referendum Davida Camerona władze w Warszawie zakładały, że nawet jak Unia pomniejszy się o jedno państwo, plusy i tak będą – Polacy zaczną wracać do domu. I owszem, w latach 2016–2017 polska diaspora w UK zmniejszyła się o niemal 100 tys. osób.
czytaj także
Tylko że efekt antyimigracyjnej nagonki Farage’a i jego zwolenników czy zabójstwa w Harlow szybko wygasł. W 2018 roku – według badań NBP – ponad 1/3 polskich emigrantów chciała zostać w Wielkiej Brytanii na stałe, a tylko co piąta osoba planowała wracać do domu po kilku latach bez względu na okoliczności. Reszta albo była niezdecydowana, albo rozpatrywała możliwość przeprowadzki do innego kraju Europy Zachodniej.
Premier Mateusz Morawiecki namawiał Polaków do powrotu nawet na antenie BBC, ale w rzeczywistości dla wsparcia masowej reemigracji z Brytanii do Polski nie zrobiono prawie nic.
W lutym ubiegłego roku rząd snuł obietnice, że na wzór Portugalii Polska zaproponuje repatriantom 50-procentową ulgę przy rozliczeniu PIT.
Jeszcze przed tym, w 2018 rokum MPRiPS sugerowało, by wzorem Czech zaoferować powracającym z Wysp niskooprocentowane pożyczki na założenie firmy do 85 tys. zł na 7 lat. Plany te jednak zostały na papierze. Rząd PiS, jak zresztą i wszystkie poprzednie ekipy, pozostał przy „wsparciu informacyjnym”: rozbudował stworzony za czasów Platformy portal Powroty. Pod koniec ubiegłego roku miesięcznie odwiedzało go 100 tys. osób, ale jak mówią redaktorzy portalu – spośród nich zaledwie 100 umówiło się na indywidualną konsultację.
Kopciuszek musi zdążyć przed północą
O ile Wielka Brytania dość szybko zdecydowała, co zrobić z obywatelami UE, o tyle kraje unijne długo szukały rozwiązania, co zrobić z Brytyjczykami.
Jak dobrze wiedzą obywatele Ukrainy i innych krajów Europy Wschodniej, przyjazd do Unii, legalizacja pobytu i pracy w UE to nie bułka z masłem. Dlatego w 2019 roku kraje członkowskie przyjęły założenie, że Brytyjczycy mieszkający na kontynencie powinni przed brexitem lub w trakcie okresu przejściowego zalegalizować swój pobyt jako obywatele UE, a zezwolenie to będzie ważne nawet przez kilka lat. Po 5-letnim okresie zamieszkania mogą natomiast zwrócić się do kraju członkowskiego UE z wnioskiem o stały pobyt.
Snyder: Brexit nie zabije Europy, ale może ją zmienić nie do poznania
czytaj także
Pod koniec 2019 roku ważne dokumenty na pobyt w Polsce miało 6,3 tys. Brytyjczyków. Najwięcej wniosków – ok. 1 tys. – wojewodowie otrzymali latem i jesienią ubiegłego roku, gdy istniały uzasadnione obawy, że Londyn pod rządami Borisa Johnsona zdecyduje się wyjść z UE bez umowy.
– Jeżeli Londyn i Bruksela rozeszłyby się w formacie no deal, wielu obywateli brytyjskich w Polsce znalazłoby się w sytuacji Kopciuszka, który zatrzymał się na balu i ryzykuje, że po wyjściu znajdzie dynię zamiast karety – mówi Ksenia Naranovich, prezeska Fundacji Rozwoju Oprócz Granic. – Brytyjczycy, którzy w ostatnich miesiącach zwracali się do nas z prośbą o pomoc, to często ludzie mieszkający w Polsce od kilkunastu lat, którzy nigdy wcześniej nie myśleli o legalizacji pobytu. Nie mieli styczności z polską biurokracją, więc czasem czuli się zagubieni. Tym bardziej że jeszcze w połowie stycznia wydziały spraw cudzoziemców poprosiły ich o podpisanie klauzuli, że w przypadku wyjścia Wielkiej Brytanii z UE bez umowy postępowanie w ich sprawie trafi do kosza.
czytaj także
Jak i w przypadku migrantów ze Wschodu, doświadczenie Brytyjczyków z polską biurokracją mocno zależy od poziomu znajomości języka.
– Dla mnie procedura uzyskania zezwolenia na pobyt nie była zbyt skomplikowana i w całości zajęła 5 tygodni – mówi Jim Todd, tłumacz języka angielskiego mieszkający w Warszawie. – Muszę jednak zaznaczyć, że całkiem dobrze mówię i czytam po polsku. Jeżeli w urzędzie wojewódzkim da się znaleźć pracowników mówiących po angielsku, to już na przykład w skarbówce jest to problemem. W tej chwili nie rozważam powrotu do Wielkiej Brytanii, no, chyba że Polska zdecyduje się na polexit. Wiem, że większość Polaków uznaje taki scenariusz za mało wiarygodny. Ale musimy zdawać sobie sprawę, że są politycy, którzy działają w tym kierunku. Na początku kampanii poprzedzającej referendum też mało kto wierzył, że Wielka Brytania opuści UE.
Your personal Union
Wielu ekspertów uważa brexit za symbol porażki europejskiej idei wspólnego domu od Tallina po Lizbonę.
To zrozumiałe – przez dziesięciolecia UE była elitarnym klubem, do którego każdy chciał się dostać, a nie się go pozbyć. Brexit spowodował ogromne zainteresowanie obywatelstwem brytyjskim wśród unijnych migrantów na Wyspach, ale i obywatelstwem państw unijnych wśród Brytyjczyków. Największy jest popyt na paszport z harfą – Dublin gotowy jest uznać za obywatela tego, kto ma przynajmniej jednego dziadka lub babcię urodzoną na terytorium Irlandii, a to kryterium spełnia ponad 5 milionów mieszkańców Wielkiej Brytanii. Nic dziwnego, że w ubiegłym roku irlandzkie władze nie były sobie w stanie poradzić z liczbą wniosków.
W Ukrainie od czasów pomarańczowej rewolucji powtarza się dowcip o „indywidualnej eurointegracji” – nawet gdy widoki na zbliżenie się twojego państwa do UE nie prezentują się optymistycznie, zawsze możesz sam się do Unii przeprowadzić. I zawiązać z nią „unię personalną”.