Twój koszyk jest obecnie pusty!
Czy plantfluencerzy szykują rewolucję?
Nagle się okazało, że to nie tylko moje hobby, bo monstery, pilee, zamiokulkasy, fikusy czy palmy hodują prawie wszyscy (a przynajmniej prawie wszystkie) w mojej bańce.

Dwie pierwsze kupiłam, bo podobały mi się betonowe doniczki. Wcale nie byłam przekonana do hodowli roślin – wydawała mi się czasochłonna, a przede wszystkim skazana na niepowodzenie. Kiedy pojawiły się w domu, okazało się, że może nie mam tzw. ręki do roślin, ale lubię na nie patrzeć i je podlewać, wypatrując żółknących listków. No i nagle się okazało, że to nie tylko moje hobby, bo monstery, pilee, zamiokulkasy, fikusy czy palmy hodują prawie wszyscy (a przynajmniej prawie wszystkie) w mojej bańce.
Nie tylko zresztą w bańce. Kiedy kongresmenka Alexandra Ocasio-Cortez wyjechała wiosną na dwa tygodnie z Waszyngtonu, jedna z pierwszych relacji na Instagramie po powrocie do DC dotyczyła stanu jej ogródka na dachu. Razem z AOC przed ekranami drżeli jej followersi: czy kapusta pastewna wytrzymała rozłąkę? Dzięki wstawionym do ziemi butelkom z wodą rośliny wytrzymały, a polityczka mogła zjeść sałatkę.
„Uważam, że rośliny są doskonałymi parterami do ćwiczenia odpowiedzialności, ponieważ dosłownie umierają, jeśli nie poświęcisz czasu sobie i im” – skomentowała na swoim Instagramie. O swoich roślinach chętnie opowiadają również instagramerki i youtuberki – półgodzinne wideo internetowej gwiazdy Jenny Marbles, w którym pokazuje wszystkie rośliny w swoim domu, ma 5 milionów odsłon.
W Stanach Zjednoczonych fenomen ten generuje konkretne przychody – milenialsi odpowiadają za ok. 30 procent zakupów roślin doniczkowych, a kolejne firmy zajmujące się ich sprzedażą rosną. Trudno oszacować, czy i polski rynek kwiatów zyskał coś na tej miłości dwudziesto- i trzydziestolatków do hodowania zieleni doniczkowej, zakładania balkonowych ogródków i częstszych niż rozsądne wizyt w centrach ogrodniczych i butikach z roślinami.
Dostępne badania dotyczą raczej kwot przeznaczanych przeciętnie przez Polaków na kwiaty, bez rozróżnienia na cięte i doniczkowe – w 2005 roku było to 38 złotych rocznie, w 2012 – już 90. W dużych miastach zaobserwować można rozkwit (nomen omen) kwiaciarni w nowym stylu – już nie osiedlowych sklepików wypełnionych bukietami z róż przybranych gipsówką, ale przedsiębiorstw sprzedających wyobrażenie o milenialsie-domowym ogrodniku. Tu, wśród nakrapianych kalatei czy wybarwionych na biało monster (gatunek poszukiwany), skrywa się wybór odpowiednich doniczek, podstawki na oplątwy czy kule z mchu.
https://www.instagram.com/p/B2KtE33HDeW/
Estetykę tych miejsc kształtują plantfluencerzy, czyli influencerzy prowadzący roślinne Instagramy i kanały na YouTube’ie. Proste donice, makramy na donice wiszące i stojące kwietniki z giętego metalu – a w nich, rzecz jasna, modne gatunki roślin. Niektórzy z nich, tak jak duet prowadzący instagramowe konto haarkon, skupiają się na roślinnych zdjęciach z podróży, inni – jak Darryl Cheng (na Instagramie jako houseplantjournal) czy Lauren Sharfman i Amanda Switzer (YouTube i Instagram – planterina) opowiadają o konkretnych gatunkach i jak o nie dbać. Kont poświęconych roślinom – podobnie zresztą jak zwierzętom – przybywa w takim tempie, że w Stanach, gdzie zjawisko rozwinęło się najbardziej, kształtuje popyt i podaż na konkretne okazy.
Wiele najpopularniejszych kont – zwłaszcza tych youtube’owych – nie ogranicza się do pięknych ujęć zieleni: podaje też konkretne instrukcje dotyczące dbania o rośliny. Filmy Summer Ranyne Oaks sięgają kilkuset tysięcy odsłon, chociaż po „fajne sposoby na podlewanie” moglibyśmy pewnie równie dobrze zadzwonić do babć. Niektórzy plantfluencerzy – jak wspomniana przed chwilą była modelka – są biologami, ogrodnikami czy zajmują się środowiskiem, co pozwala im z przekonaniem udzielać tysiącom widzów dobrych rad.
https://www.instagram.com/p/BzNrDF2giem/
Popularność roślinnych twórców kontentu wśród milenialsów oraz miłość do roślin doniczkowych wynika z innych niż we wcześniejszych pokoleniach potrzeb, możliwości i aspiracji. Jak wiemy, dwudziesto- czy trzydziestolatkowie częściej wynajmują mieszkania, niż myślą o ich zakupie. Kilka, kilkanaście (czasem kilkadziesiąt…) doniczek można bez problemu przewieźć do kolejnego mieszkania, a do tego nie wymaga to żadnych zgód właścicieli, jak w przypadku zwierząt domowych.
Można się nimi zajmować, ćwiczyć się w odpowiedzialności i umówmy się: nie wymaga to więcej uwagi niż tamagochi. Roślin nie trzeba codziennie karmić, a przesuszenie o kolejny dzień znoszą z godnością. Obserwując plantfluencerów, można poczuć się odpowiedzialnym hodowcą lub, by zastosować ich terminologię – „roślinnym rodzicem”.
Opieka nad roślinami jest przecież także formą dbania o siebie, możliwą do przeprowadzenia niemal wszędzie. Kontakt z przyrodą, choćby i w mieście, sprzyja pielęgnowaniu zdrowia psychicznego, o czym przekonują liczne badania – ideałem byłby spacer po lesie albo chociaż parku, ale pomaga nawet hodowanie zieleni w doniczkach.
Żeby mieć rośliny, nie trzeba wcale mieszkać w domu z ogrodem – a plantfluencerzy pomogą dopasować gatunki do stylu życia i warunków mieszkaniowych. Nic dziwnego, że popularnością cieszą się tutoriale hodowania paprotek pod prysznicem, w łazience bez światła naturalnego, nagrzewające lampy, które stymulują wzrost czy sukulenty dla zapracowanych.
Hodowla roślin doskonale wpisuje się też w powszechną w młodszych pokoleniach dbałość o środowisko i postapokaliptyczne przeczucia. Jeśli domowa hodowla przechodzi w fazę produkcji jedzenia (choćby miały to być zioła i kiełki rzeżuchy), można poczuć się prawdziwym ogrodnikiem. Emocje, które towarzyszą przyglądaniu się nowym liściom i listkom, uważna obserwacja roślin rosnących w skrzynkach daje poczucie sprawczości, o które trudno przy zakupach na targu.
Bycie producentem własnej sałaty – jak Alexandra Ocasio-Cortez – wpisuje się w szerszy nurt minirolnictwa prowadzonego w miejskiej pustyni. Niestety jednak większości hodowców w liściach szpinaku czy bazylii łatwiej znaleźć satysfakcję niż pomysł na Green New Deal.
Coraz częściej o miejskim ogrodnictwie myśli się nie tylko jako o hobby, ale i czynności, która może przynieść realną zmianę. Koncepcję ogrodnictwa jako działania rewolucyjnego bada choćby wystawa Floraphilia kuratorowana przez Anetę Rostkowską, którą do końca grudnia można oglądać w Biennale Warszawa. „Rewolucja roślin wydobywa świat roślin z reakcyjnego kontekstu modnych magazynów wnętrzarskich i powierzchownych ekotrendów, ujawniając ich emancypacyjny potencjał prowadzący ku społecznej transformacji” – pisze kuratorka. Czyżby plantfluencerzy nieświadomie przygotowywali świat do wielkiej roślinnej rewolucji?
Martyna Nowicka (ur. 1990) – historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka. Współprowadzi efemeryczną instytucję kultury Elementarz dla mieszkańców miast, współpracuje z „Gazetą Wyborczą” i Magazynem Szum.
















