W sprawie ponownego przeliczenia głosów do Senatu opozycja powinna liczyć na najlepsze, lecz być przygotowana na najgorsze. Felieton Galopującego Majora.
Doprawdy trudno odgadnąć. W dodatku decyzję o ponownym przeliczeniu głosów – a być może nawet samego przeliczenia – dokona akurat ta Izba Sądu Najwyższego, która sobie sam wybrał PiS. Dla jednych stoi za tym zamysł uwiarygodnienia owej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która, odrzucając protesty PiS, zostanie uznana przez opinię publiczną za niezależną. Dla innych chodzi o delegitymizację samego Senatu i poszczególnych senatorów, których ewentualne weto będzie publicznie podważane jako senatorów podejrzanych. Dla jeszcze innych jest to rodzaj desperacji pisowskiego dworu po fiasku podkupywania senatorów i sposób na udobruchanie chmurnego cara Kaczyńskiego. Wreszcie dla wielu, a nawet bardzo wielu, za całym pomysłem stoi faktyczna chęć sfałszowania wyborów przez pisowski Sąd Najwyższy.
To ostatnie nie jest proste. Zakładałoby najpierw uwzględnienie protestu PiS przez trzyosobowy zespół sędziowski, w tym być może ponowne przeliczenie głosów przez tych sędziów bądź zlecenie tego sądowi rejonowemu. Następnie cała Izba Sądu Najwyższego w formie uchwały musiałaby albo ogłosić powtórzenie wyborów, albo ponowne przeliczenie głosów przez komisje wyborcze.
Sąd Najwyższy nie może sobie, ot tak, ogłosić, że przegrany senator PiS zostaje senatorem. Może za to ogłosić nowe wybory w okręgu lub zarządzić tam ponowne przeliczenie głosów. Tak czy inaczej, o wyborach zadecydowaliby albo wyborcy w kolejnym głosowaniu, albo komisje wyborcze złożone z „mężów (szkoda, że nie kobiet) zaufania”.
Rzecz jasna, taka pomoc ze strony Sądu Najwyższego byłaby skandalem. Ale na szczęście Polsce wciąż daleko do wybierania sobie senatorów wedle widzimisię prezesa. Czy wobec tego należy na całą sprawę machnąć ręką? Oczywiście, że nie.
PiS pokazał już, że potrafi uchwalić budżet przy podejrzeniu braku większości czy wybierać sędziów do KRS, którzy prawdopodobnie nie dostarczyli wymaganej liczby podpisów. Z drugiej strony między tymi szachrajstwami a jawnym fałszowaniem demokratycznych wyborów jest spora różnica.
Jeśli jest coś, przed czym należy przestrzegać teraz najbardziej, to jest to zbędna opozycyjna histeria. Zwłaszcza na etapie składania wniosków o ponowne przeliczenie głosów jest ona wysoce niewskazana.
Po pierwsze dlatego, że każdy wyborca może składać protest wyborczy (robi to także opozycja), i to nawet najbardziej absurdalny.
Majmurek: Oto dlaczego żaden człowiek lewicy nie powinien głosować na PiS
czytaj także
Po drugie, bynajmniej nie jest to podważanie demokracji, a wręcz przeciwnie – to jej esencja.
Po trzecie, jeśli teraz zacznie się krzyczeć o braku demokracji, to w świetle składania ewentualnych protestów wyborczych przez opozycję opinia publiczna zupełnie niczego już nie zrozumie.
Po czwarte wreszcie, w przypadku odrzucenia pisowskich protestów przez Sąd, opozycja zostanie ze swą histerią jak Himilsbach z angielskim.
Warto się więc wstrzymać i odczekać chwilę. A jeśli sprawdzą się najgorsze scenariusze, to trzeba będzie nie tylko krzyczeć, ale po prostu wyjść na ulice.