Drodzy liberalni rodzice, rozumiem, że ciężko wam spojrzeć na historię transformacji i III RP krytycznie: uważacie ją za spełnienie swoich marzeń, a wielu z was przyłożyło do tego rękę. Ale to właśnie ban na krytykę i wasze samozadowolenie pozwoliły PiS zagospodarować emocje wszystkich tych, którym nie przyszło zażyć rozkoszy pendolinów, ośmiorniczek i weekendów w Nowym Jorku na polskim paszporcie.
To miało być radosne święto, ale w rozmowach korytarzowych słychać było – obok nostalgicznych wspomnień – smutek i rezygnację. Na gdańskich obchodach 30-lecia wyborów czerwcowych cieniem położyła się porażka Koalicji Europejskiej w wyborach do europarlamentu.
Świętowali głównie ci, którzy byli świadkami tamtych przełomowych wydarzeń, czyli pokolenie 50- i 60-latków. Między budynkiem ECS, rozstawionym przed nim namiotowiskiem tzw. Strefy Społecznej, gdzie swoje eventy miały wszelakiej maści NGO-sy, i kilkoma innymi punktami w centrum Gdańska kursowały pogrążone w mgnowieniach dawnych lat tłumy w koszulkach z napisem „Konstytucja”. Skandowano hasła i śpiewano piosenki z epoki, oklaskiwano jej bohaterów, przytulano dawno niewidzianych towarzyszy i towarzyszki broni („Dalej mieszkacie na Żoliborzu?” „Nie, teraz w Konstancinie”). I było to w pewien sposób wzruszające.
Jeden Gdańsk i dwa święta
Narzekano na PiS i jego wyborców, których wśród świętujących były śladowe ilości – ja nie spotkałam żadnego, a trochę się z ludźmi w Gdańsku nagadałam. Po pierwsze dlatego, że PiS olał gdańskie obchody sikiem prostym: państwowi dygnitarze nie przyjęli na nie zaproszenia, a Mateusz Morawiecki, który przybył na teren stoczni świętować 40. rocznicę… pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, zignorował rozpaczliwe nagabywania prezydentki Gdańska Aleksandry Dulkiewicz, która próbowała się do niego dopchać przez szpaler ochroniarzy.
czytaj także
Na obchody przyjechali wszyscy byli prezydenci RP, nie przyjechał za to prezydent Andrzej Duda – wysłał Zofię Romaszewską, by odczytała w jego imieniu list. Co było żenujące, ale równie żenujące było to, że w reakcji – ku uciesze publiczności – potraktował ją z buta polityk o niezbyt solidarnościowym, w przeciwieństwie do Romaszewskiej, rodowodzie – Aleksander Kwaśniewski, ironizując, że prezydenci piękne listy piszą, tylko żeby jeszcze je czasem czytali.
Tak naprawdę trudno się reakcji PiS-u dziwić: od początku było jasne, że gdańskie obchody – chociażby ze względu na skład zaproszonych gości, czyli śmietankę polityków opozycji, staną się areną okołoplatformianego lansu (co nie do końca jest z mojej strony zarzutem: z tą właśnie partią związanych jest wielu bohaterów i bohaterek opozycji). Nie od dziś trwa też walka o Europejskie Centrum Solidarności, które Ministerstwo Kultury, zaorawszy Muzeum II Wojny Światowej, próbuje przejąć wszelkimi możliwymi sposobami – jak dotąd, na szczęście, bez sukcesu.
Poza tym PiS ma z czerwcowymi wyborami podobny problem jak Rosja z rewolucją październikową – tylko na odwrót. Dla Putina rewolucja to z jednej strony osiągnięcie na osi czasu Wielkiej Matuszki Rosji i wydarzenie, które doprowadziło do powstania systemu, za którym tęskni wielu jego wyborców. Z drugiej jednak – był w tym również ludowy bunt, a buntów Putin bardzo nie lubi. PiS z kolei bardzo chciałby sobie bunt „Solidarności” zawłaszczyć, ale już jego konsekwencje – Okrągły Stół i powstanie III RP – owiewa czarną legendą i nie bardzo może je szczerze świętować.
Odnowiona polis?
W audytorium ECS odbyło się wiele ciekawych debat – nawet jeśli z ust większości uczestników (głównie mężczyzn) sączyła się bezkrytyczna ocena ostatnich trzydziestu lat. W kuluarach dyskutowali liberalni samorządowcy, ze scen prześcigali się w zapewnieniach o „realizacji testamentu Pawła Adamowicza” i podpisali wspólnie – tuż obok byłych prezydentów RP – Deklarację Wolności i Solidarności. Wyrażono w niej nadzieję na „odnowę życia publicznego w naszej Ojczyźnie” – m.in. właśnie przez wzmocnienie samorządności.
Szkoda, że na obchodach zabrakło prezydentów miast innych krajów europejskich. Na jedną z debat przybył mer Lwowa Andrij Sadowy, ale prowadzącego ją Tomasza Lisa interesowało raczej, czy Sadowy również sądzi, że „precz z Kaczorem dyktatorem”, niż meandry zarządzania ukraińskimi miastami. Inni samorządowcy Europy pojechali z kolei do Lyonu, gdzie równolegle do obchodów odbywa się forum European Metropolitan Authorities, na którym omawia się odległe od polskiej wyobraźni politycznej kwestie przeciwdziałania nierównościom i polityki mieszkaniowej. W każdym razie: coś tu ewidentnie nie zagrało z terminami.
Tak czy inaczej, obecni na obchodach prezydenci miast – jak Rafał Trzaskowski, Hanna Zdanowska czy Jacek Jaśkowiak, no i, oczywiście, Aleksandra Dulkiewicz – zdawali się podążać za wezwaniami, które po śmierci Adamowicza formułowało wielu publicystów, m.in. Michał Sutowski czy Edwin Bendyk. Ten ostatni postulował, aby gdańska tragedia stała się „mitem założycielskim odnowionej polis, obywatelskiej wspólnoty Polek i Polaków spojonej ideami wolności, solidarności i samorządności”.
I trochę to wszystko w tym kierunku idzie – czy serio, czy tylko deklaratywnie, zobaczymy – choć z postulatu Bendyka wycięto kobiety i w Deklaracji zostali już tylko „my, obywatele”. A tak na marginesie: wątek zapomnianej roli kobiet w „Solidarności” zepchnięto do kilku eventów towarzyszących i powstającego muralu na przystanku kolejki PKM.
Tak czy inaczej, nic dziwnego, że Deklarację podpisano właśnie w tym miejscu – w ECS, czyli instytucji, która w ciągu ostatniej dekady wykonała ogromną robotę dla lokalnej społeczności, ożywiając solidarnościowe ideały, no i przede wszystkim w Gdańsku. Czyli mieście, który ma za sobą prekursorskie w skali Polski doświadczenia w progresywnym zarządzaniu (przy wszystkich zastrzeżeniach do polityki miejskiej Adamowicza, but still).
czytaj także
I nic też dziwnego, że podpisano ją właśnie w tym czasie – parę dni temu w mediach pojawiły się plotki, jakoby Platforma Obywatelska planowała zaproponować wyborcom projekt decentralizacji Polski – w tym przekazania wielu kompetencji samorządom. Rzecznik PO na razie je dementuje – ale jeśli koniec końców okażą się one prawdą, będzie jasne, że wystąpienia polityków i polityczek na gdańskich obchodach należy rozumieć jako początek kampanii przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi.
Ale i bez tego łatwo dowieść, że Święto Wolności i Solidarności właśnie temu służy. Nie mieli co do tego wątpliwości zwiezieni z Kaszub na kilkunastogodzinną dniówkę ochroniarze w Strefie Społecznej, którzy na moje pytania o ich spojrzenie na święto rzucali coś w rodzaju: impreza polityków opozycji, fucha jak fucha, przynajmniej płacą więcej niż dychę za godzinę.
Przecież było tak dobrze
Program obchodów jest różnorodny, ale kulminację 4 czerwca zdominowały dwa wydarzenia. Pierwsze to odczytanie przez Krystynę Jandę Deklaracji, co – mimo niezaprzeczalnej roli aktorki w procesie polskich przemian – mocno zgrzytało, bo w przyjętym dokumencie dużo jest słów o solidarności i szacunku do innych obywateli, a tego Jandzie ostatnio wyraźnie brakuje. Drugie wydarzenie to przemówienie Donalda Tuska na Długim Targu, którego główny message brzmiał: walczmy z PiS, jak walczyliśmy z komuną. Jeśli dodamy do tego słowa Dulkiewicz o tym, że chciałaby w serwisach informacyjnych słuchać raczej o narodzinach lwa w gdańskim zoo niż o łamaniu przez władzę konstytucji, mamy platformiane bingo: walczmy z PiS, by wrócić do tego, co było i móc wygodnie zamykać oczy na problemy. A program? Mniejsza z tym.
czytaj także
Porównywanie rządów PiS do PRL jest z miliona powodów nieuprawione. „Solidarność” mobilizowała masy, które cierpiały z powodu kryzysu ekonomicznego, dziś polska gospodarka kwitnie i sporo z jej wzrostu skapuje na obywateli. Mało kto już chyba dziś pamięta, że wśród 21 postulatów „Solidarności” żądano głównie przywilejów socjalnych – w tym, o ironio, obniżenia wieku emerytalnego, m.in. przez którego podwyższenie ostatnie wybory parlamentarne przerżnęła PO.
Dalej: PRL był reżimem bez wolnych wyborów i wolnych mediów, a PiS cieszy się niezafałszowanym poparciem mimo istnienia nie tylko wielu mediów prywatnych, ale też internetu (i nie ma potrzeby ich zniewalać, bo hybrydowe reżimy XXI wieku rządzą się zupełnie innymi prawami niż autorytaryzmy znane z XX wieku). Wymieniać różnice można w nieskończoność, ale zrobił to już świetnie na naszych łamach Michał Sutowski, więc nie mam po co strzępić klawiszy.
Najważniejsze jest jednak, że ta strategia walki z PiS jest kompletnie nieskuteczna, co udowodniły wybory samorządowe i jeszcze boleśniej – do europarlamentu. Idealizacja III RP i historyczne rekonstrukcje „Solidarności” docierają wyłącznie do już przekonanych. Balcerowicze, Lisy i inni Kwaśniewscy wygłaszali w Gdańsku mowy, jakby był rok 2015, a w wielu aspektach wręcz 1993. Usłyszeliśmy, że transformacja była fantastyczną przygodą, a jej koszty społeczne były konieczne, że III RP jest bezwarunkowym sukcesem, a poza tym to precz z Kaczorem dyktatorem. Gdzieś między tym wszystkim po obchodach plątał się Mateusz Kijowski. I tylko Wałęsa w jednej z debat przyznał, że dzisiaj przed Polską stoją już nowe wyzwania.
O klimacie niech dzieci sobie pogadają
Namiotowisko Strefy Społecznej ze swoimi eventami o ekologii, równości czy migrantach sprawiało przy tym wszystkim wrażenie bawialni dla lewicowych dzieci.
Transfery socjalne, nie obyczajówka. Jak PiS wygrał eurowybory
czytaj także
Niech tam sobie pogadają o tym całym swoim klimacie przy modnych lemoniadach, a my, dorośli, pogadamy w garniturach, w klimatyzowanym audytorium o ważnych sprawach, czyli o tym, jak świetnie się udało zmienić Polskę panu Balcerowiczowi. Co jakiś czas do namiotów wpadali też politycy ścigani przez uczestników święta do selfiaczy. Na przykład Radosław Sikorski, który lansował się z Obozem dla Mierzei Wiślanej. Przypomnijmy, że prywatnie polityk ten jest myśliwym, a służbowo – działaczem partii, która również planowała przekop do Elbląga.
czytaj także
Oczywiście nieco przerysowuję ten obraz – uczestnicy zaglądali i do namiotów, a w samym ECS odbyła się fantastyczna debata o przegranych transformacji (z udziałem Davida Osta, Adama Bodnara, Sylwii Chutnik, Michała Buchowskiego, Przemysława Wielgosza i Ryszarda Bugaja). Niestety, odbyła się niemal w tym samym czasie, co przemówienie Tuska na oddalonym o prawie 2 kilometry Długim Targu – co oprócz tego, że było znaczące, odbiło się oczywiście na frekwencji w audytorium.
Wielu gdańskich aktywistów i aktywistek, z którymi rozmawiałam, wyraziło ponadto anonimowo obawy dotyczące powyborczego odbicia Platformy w prawo w ważnych dla nich sprawach. Cieniem na obchodach położyła się awantura o cipkę na patyku na trójmiejskim Marszu Równości, która ich zdaniem (choć są one podzielone, również jeśli chodzi o uczestników marszu) świadczy o tym, że nowa prezydentka ugina się pod krytyką PiS i idzie w zdecydowanie bardziej zachowawczym kierunku niż jej zmarły poprzednik. Który, jak wielu podejrzewa – raczej zaprosiłby rzekomo obrażających i rzekomo obrażonych do wspólnego stołu, niż wysyłałby komukolwiek oburzone (a do tego źle zaadresowane) listy.
W okolicach ECS porozstawiano też wydrukowany na tekturce Milenial ’91 Manifest ’19 (pisownia oryginalna), co miało, zdaje się, symbolicznie dowodzić obecności młodych. Ale język, którym go napisano, pozwala podejrzewać, że autor urodził się dawno przed 1991 rokiem. W manifeście III RP przedstawiono jako „dwie klasy starszą dziewczynę”, na którą autor spoglądał „z młodzieńczym rumieńcem podczas każdej szkolnej przerwy”, ale „pokochał dopiero w trzydzieste urodziny” i zapostulowano „Patriotyzm Milenialny” oparty na przekazaniu władzy świeckiej i duchowej „Nowej Trójcy Świętej Sztuki, Nauki oraz Techniki”.
Fantastyczna debata o przegranych transformacji odbyła się niemal w tym samym czasie, co przemówienie Donalda Tuska – co oprócz tego, że było znaczące, odbiło się oczywiście na frekwencji.
Drodzy liberalni rodzice, macie pełne prawo świętować swoje święto, jak wam się tylko podoba. Rozumiem, że ciężko wam spojrzeć na historię transformacji i III RP krytycznie: uważacie ją za spełnienie swoich marzeń, a wielu z was przyłożyło do tego rękę.
To część waszych biografii, której trudno się wam wyprzeć. Ale to właśnie ban na krytykę i wasze samozadowolenie pozwoliły PiS zagospodarować emocje wszystkich tych, którzy wam nie uwierzyli, bo nie przyszło im zażyć rozkoszy tych wszystkich pendolinów, ośmiorniczek i weekendów w Nowym Jorku na polskim paszporcie. I stworzyć czarną legendę III RP, która jest równie subiektywna i autorytatywna jak ta wasza biała.
Swoje wspomnienia próbujecie przekuć na walkę z PiS – w porządku, wasz wybór. Interpretujcie sobie wydarzenia, które miały miejsce – to prawda – przed moim urodzeniem, jak tylko chcecie. Ale nie spodziewajcie się, że jesienią przysporzy to wam nowych wyborców. Chyba że tych, którzy swój głos oddadzą na PiS.