Czytaj dalej

Nie każdy to zrozumie. Ty powinieneś

rado-boy-okladka

Jeśli ludzie znajdują na ulicy kilku tak samo skopanych kolesiów, to się nie dziw, że się policja zainteresowała. Ty miałeś kurtkę, mądralo, ale jednemu takiemu, co zimą w samym sweterku po fajki wylatuje, buciora prawie wgnietli w żebra. Fragment książki „Rado Boy”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

1

Kamil Rado zapiął ostatni guzik kurtki skrojonej tak, by podkreślała jego smukłą sylwetkę. Według babci kurtka była za ciasna. Gdyby powiało i trzeba było założyć pod nią sweter, Kamil musiałby przestać oddychać, by się dopiąć, twierdziła. Jemu jednak to nie przeszkadzało. Najwyżej nie zasunąłby metalowego suwaka ukrytego pod guzikami. Kurtka pasowała do wąskich spodni, turkusowego szalika i starego płóciennego plecaka ze zdjęciem z filmu Dziki, tego z Marlonem Brando w roli Johnny’ego Strablera. Ulubiony zestaw codzienny; dzięki niemu Kamil zajmował niewielką przestrzeń w autobusie, łatwo przenikał przez bramki ochroniarzy i wypełniał nieprzemyślane załamanie w futurystycznej windzie prywatnej szkoły średniej, do której uczęszczał trzeci rok.

– Masz szczęście, że trener Zając mnie wzywa, chętnie zrobiłbym ci makijaż – głos Jakuba Rokosza dopadł Kamila zupełnie nieoczekiwanie. Nie zauważył kolegi, kiedy przechodził przez rozległy hall do obsadzonej paprociami platformy z windami. – W tym roku moda na fiolety – dodał Jakub, unosząc pięść, by następnie znacząco przybliżyć ją do oka. Zaśmiał się i wskoczył do windy, pociągając za sobą ładną blondynkę w różowym kożuszku.

Kamil zaczekał na kolejną windę, choć w tej z Jakubem i blondynką na pokładzie było jeszcze dużo miejsca. Ostatnio już nawet nie reagował. Koszmar skończy się za kilka miesięcy, po maturze. Od października będzie studentem, daleko stąd, może gdzieś blisko ojca.

Kiedy wreszcie dotarł na szóste piętro, od dawna zapowiadane spotkanie z Wojciechem Gierdoniem właśnie się rozpoczynało. Roma Turek, wysoka polonistka o twardym spojrzeniu, tegoroczna absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, przedstawiała akurat młodego twórcę. Miała na sobie elegancki szafirowy kostium. Zgarbiony Gierdoń stał przy udekorowanym stoliku ze spuszczoną głową i nie patrzył ani na nauczycielkę, ani na zgromadzoną młodzież. Wyglądał, jakby został tu ściągnięty na siłę, zmuszony do konfrontacji z tłumem. Powoli obracał w dłoniach najnowszy tomik swojej poezji, oprawiony w białą, błyszczącą okładkę; wydanie miniaturowe.

Kamil na chwilę zatrzymał się w drzwiach, utkwił wzrok w gęstwinie jasnych włosów opadających na twarz poety, wziął głęboki oddech, wyprostował się i ruszył. Mógł wprawdzie uczestniczyć w spotkaniu, stojąc przy drzwiach, ale Gierdoń był jego ulubionym twórcą. Kamil znał każdy jego wiersz, przygotował wiele pytań, dlatego chciał znaleźć miejsce gdzieś z przodu. Nie bez wysiłku przeszedł przez tłum wypełniający środek sali i usiadł na jedynym wolnym krześle, niemal przy stoliku gościa, tak blisko Katarzyny Milo, reprezentującej wydawnictwo Liberum Arbitrium, że poczuł się przytłoczony zapachem jej perfum.

Nagle stała się katastrofa. Nim zdążył się zorientować, co się dzieje, usłyszał swój własny krzyk, którym zareagował na straszliwy ból w okolicach barku. Leżał na podłodze, z głową między butami jednej z koleżanek, a nogami pod stolikiem. Zdezorientowany Gierdoń odskoczył, z całą mocą uderzając odchyloną głową w metalową obudowę projektora, zawieszonego pod sufitem na długiej stalowej rurce. Chwilę potem z zakrwawioną twarzą osunął się na dywan. Stracił przytomność.

Fanfik [fragment książki]

czytaj także

Fanfik [fragment książki]

Natalia Osińska

Wszyscy wokół biegali, krzycząc, niektórzy pośpiesznie opuszczali salę, nauczycielka zbierała z podłogi rozsypane dokumenty, chwilami siłą wydzierając je spod stóp przemieszczających się osób. Katarzyna Milo przez telefon tłumaczyła komuś, jak dojechać na miejsce wypadku, jednocześnie rozpaczliwie machając rękami. Ktoś robił zdjęcia, dużo zdjęć, jedno za drugim. Kamil usiadł, podtrzymując opadającą głowę. Spojrzał na nieruchome ciało po drugiej stronie stołu. Świat znów zawirował.

2

Ocknął się w pokoju pielęgniarki ulokowanym w sąsiedztwie sali konferencyjnej. Kamil chodził do szkoły trzeci rok, w gabinecie był po raz drugi. Leżał wpatrzony w nieskazitelnie biały sufit, bojąc się unieść głowę. Słuchał toczącej się obok rozmowy. To Katarzyna Milo tłumaczyła kobiecie w białym fartuchu, co się stało. Obok niej siedział Gierdoń, wyprostowany, w odsłaniającej szczupłe ramiona koszulce. Już po chwili pielęgniarka zakładała mu kolejne szwy.

– Ale pan duży, panie Gierdoń, na stojąco bym bez drabiny nie poradziła. Nie ma się co dziwić, że się pan z projektorem zderzył, pan lepiej na samoloty uważa. – Pielęgniarka nie mogła przestać paplać, co chwila wybuchając śmiechem. – Łuk brwiowy jest wrażliwy, ale też łatwo się goi, pan jest młody, blizna nie powinna być widoczna, zwłaszcza z niska, potem powiem, co robić. Szwy zdejmiemy za tydzień, może szybciej, a może z dzień później, niedaleko stąd, w klinice na Filtrowej. Tam mam etat, tu tylko pół – mówiła, nie robiąc żadnych przerw ani między wyrazami, ani między zdaniami.

– Dziękuję. – Wojciech Gierdoń nie miał sił na rozmowę. Chciał już iść. Bolała go głowa. Wcale nie tak bardzo od uderzenia, raczej od zgiełku i wszechobecnej gadaniny, najpierw Katarzyny Milo, teraz tej hałaśliwej pielęgniarki. Pomyślał, że oddałby wszystko, byle tylko wyjść, usiąść na trawie twarzą pod wiatr, odetchnąć od tej gęstej atmosfery.

Na Jeżycach i na Marsie

– Czy ktoś pomógłby mi wstać? Proszę… – głos Kamila musiał wszystkich zaskoczyć, bo nikt nie reagował. Wojciech obrócił się i spojrzał na ciemnowłosego chłopaka zajmującego leżankę po drugiej stronie gabinetu. Kompletnie o nim zapomniał.

– Dziękuję, siostro, proszę pomóc temu maturzyście – mówił, nie odrywając wzroku od Kamila. – Ja już sobie pójdę.

– Nigdzie pan nie pójdzie, nie będziemy pana zbierać z ulicy, za drugim razem może się nie udać, w sensie, że nie będzie co zbierać. Głowa to wie pan, zawsze głowa, najlepiej, żeby się karku trzymała.

Wojciech wstał i niepewnym krokiem podszedł do leżącego Kamila, i podtrzymując go, pomógł mu usiąść. Pomyślał, że chłopak był zbyt lekki jak na swój wiek i wzrost. Kamil spróbował wstać, lecz zachwiał się i opadł na leżankę, opierając się o poetę. Wydawało mu się, że Gierdoń pachniał mandarynkami. Zaciągnął się tym zapachem, przetrzymując w płucach powietrze przywiezione z tropikalnych ogrodów.

Co ci chłopcy mają w głowach?

– No, młody, uważaj. Szkód już narobiłeś – Katarzyna nie bawiła się w sentymenty, ale mówiąc, uśmiechała się. Kamil przypominał jej młodszego brata, zwłaszcza teraz, gdy wyglądał jak zbity szczeniak.

– I nie wierć się, młody, masz wielkiego guza i mocno stłuczony bark, niby nic się nie zwichło ani nie skręciło, ale lepiej się oszczędzać – dodała pielęgniarka. – Nie musicie tu chłopacy leżeć, możecie dreptać, siedzieć, co tam chcecie, jeszcze z godzinę was tu potrzymam, trzeba sprawdzić, czy się wam w głowach nie poprzestawiało. Na chwilę się pożegnam. – Zerknęła na zegarek. – O równej będę. Nigdzie nie wychodzić!

– To ja wobec tego skoczę po kawę. W razie czego dzwoń, Wojtku – szybko dodała Katarzyna i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.

Kamil wiedział, że powinien się odsunąć, ale bał się, że znowu upadnie. Pozostał oparty o nagie ramię Wojciecha, zastanawiając się, które kosmetyki zawierają w sobie tyle tropików. Doszedł do wniosku, że nie ma takich, że to jednak szpitalny odświeżacz.

– Przepraszam – powiedział najciszej, jak mógł. – To przeze mnie wszystko. Zależało mi, żeby usiąść blisko, chciałem cię zapytać… Miałem tyle pytań… Dużo pytań. Chciałem zapytać… Może na kolejnym spotkaniu… Teraz muszę stąd wyjść, złapać trochę powietrza.

Wojciech milczał, ubawiony monologiem Kamila, ale też zafascynowany barwą jego głosu. Pomyślał, że taki głęboki, omszony głos bardziej pasowałby do przedwojennego atlety niż do chudzielca, który wyglądał, jakby całe życie ledwo trzymał się na nogach. By dać sobie czas na właściwą reakcję, Wojtek napełnił plastikową szklankę wodą z balonu stojącego obok przy ścianie i zdecydowanym ruchem podał ją Kamilowi. Ukradkiem obserwował jego piękne dłonie, delikatną skórę na szyi, ucho niemal przyklejone do czaszki i ledwo widoczny dołeczek w samym kąciku ust.

– Nie ma sprawy, wiem, że nie chciałeś, gdybyś przyszedł minutę wcześniej, miałbyś trzy krzesła do wyboru. – Wojtek uśmiechnął się, zakłopotany. – Żałuj, że nie poznałeś poezji przyszłego noblisty – dodał żartobliwie, odgarniając opadające na twarz gęste jasne włosy, od dawna nieobcinane. Odsłonił przy tym trzy srebrne kolczyki w prawym uchu i maleńki tatuaż w kształcie greckiej lambdy.

– Znam twoją poezję, czytałem wszystkie poprzednie tomiki – wyszeptał Kamil.

Szept nie był zamierzony. To ból w klatce piersiowej sprawił, że Kamil nie mógł złapać tchu. Zaniepokojony Wojtek nie odpowiedział. Zapadła krępująca cisza, którą przerwało dopiero wejście rozbawionej Katarzyny z tacą, na której kołysało się kilka tekturowych filiżanek z wypukłym herbem szkoły. Zapachniało świeżo parzoną kawą.

– Macie, chłopaki, tylko bądźcie ostrożni, dobrze? Pijcie i nie przyznawajcie się pielęgniarce. To chyba niedozwolone, ale nie znam takiego, któremu by mała czarna nie pomogła.

Postawiła tacę na stole. Wojciech wstał, chwycił filiżankę i usiadł na krześle obok leżanki. Kawa była doskonała, choć przy takim bólu głowy wszystko byłoby doskonałe. Ukradkiem znowu obserwował Kamila, jego długie nogi, wąskie biodra, kościste ramiona i dłonie jakby wykrojone ze szlachetnego marmuru Apuańskich Alp.

Gender, czyli heca na 14 fajerek

Kwadrans do równej spędzili w milczeniu, sącząc kawę i dyskretnie zerkając na siebie wzajemnie. Kamil czuł, jak pod wpływem intensywnych spojrzeń Gierdonia unoszą mu się włosy na całym ciele. Nigdy czegoś podobnego nie doświadczył, dlatego nie za bardzo wiedział, jak się zachować, co zrobić z rękoma, w którym kierunku patrzeć. Z kolei Gierdoń sprawiał wrażenie rozbawionego.

Kiedy pielęgniarka wróciła, Katarzyna zaczęła ustalać z nią termin zdjęcia szwów. Wojciech w tym czasie wyciągnął z plecaka swój najnowszy tomik, otworzył, coś w nim zapisał i podał zaskoczonemu Kamilowi.

– Nie dziękuj, wydanie sponsorowane. – Zaśmiał się, choć nie zabrzmiało to zbyt naturalnie. – Tym razem inna poezja, powiedziałbym, że zupełnie inna. Sam zobaczysz. Nie każdy to zrozumie. Ty powinieneś.

Kamil nic nie powiedział ani nie wstał, nie podnosząc głowy, wziął książkę i schował ją do kieszeni. Skulił się, czując na sobie wzrok poety. Nie zmienił pozycji nawet wtedy, gdy Wojciech i Katarzyna opuścili gabinet.

– No, młody, czas do domu, mamusia pewnie z obiadkiem czeka, co?

Będziemy mieli swoich bohaterów [Dunin rozmawia z Tomasikiem]

3

Zdjęcie leżącego na podłodze Kamila z głową między stopami Iwony stało się hitem. Wrzucone do sieci tuż po poniedziałkowym zdarzeniu w mig zyskało bardzo wysoką oglądalność; we wtorek rano znała je już i komentowała cała szkoła.

Na polskim Roma Turek przeprosiła wszystkich, którzy w efekcie powszechnie znanych wydarzeń nie mogli zaznajomić się z poezją pana Gierdonia; następnie poinformowała o zaplanowanym na drugą sobotę grudnia spotkaniu twórcy z czytelnikami w księgarni przy Poznańskiej. Mówiła szybko, co chwila odrzucając za ucho kosmyk prostych włosów z granatową poświatą. Dramatyczne brzmienie jej głosu wprawiło klasę w stan pełnego napięcia oczekiwania. Nic się jednak nie działo. Roma jedynie zaapelowała o danie spokoju Kamilowi i nierozpowszechnianie zdjęć z jego wizerunkiem. Mówiąc, nie odrywała od niego wzroku, jakby w całej pracowni nie było nikogo ważniejszego.

Dotknięcie queerowej różdżki

Kamil wzruszył ramionami i opuścił salę równo z dzwonkiem, jako pierwszy. Nikt inny nawet nie wstał i Kamil miał wrażenie, że jego klasa chce w ten sposób zatuszować swoje lub jego zażenowanie. Nie skorzystał z windy; by dostać się na parter, wybrał sterylnie czystą, pustą klatkę schodową, przyozdobioną portretami absolwentów o tak smutnych twarzach, jakby nauka sprawiała im jakąś ogromną przykrość. Na przystanek pobiegł, nie zatrzymując się nawet na czerwonym świetle, oszołomiony, z głową wypełnioną pustką.

Wskoczył do nadjeżdżającego pojazdu, na szczęście tył był wolny. Wbity w wąskie krzesełko autobusu czytał o sobie na Facebooku. Na zdjęciu zamieszczonym przez nieznanego mu osobnika widniała atrakcyjna, choć wykrzywiona strachem twarz. Jego twarz. Wyraziście zielone oczy wpatrywały się w coś niewidocznego. Każdy mógł usiąść na tym krześle.

Kamil skulił się, by nikt nie zauważył jego słabości. Przetarł twarz rękawem, upewniając się, czy nikt nie widział kilku nieostrożnych łez. Wstrzymując oddech, patrzył przed siebie, zatopiony w myślach, które nie układały się w obrazy. Odetchnął dopiero, gdy metalowa końcówka suwaka przecięła skórę u nasady kciuka lewej dłoni. Przesuwał ją głębiej w kierunku nadgarstka, aż świeża rana wypełniła miejsce niedawnej blizny. Nie odwracając wzroku od zawieszonego naprzeciwko ekranu z rozkładem jazdy, wbił kawałek metalu w przedramię, kilka centymetrów powyżej rany, głębiej niż zwykle. Jak dobrze. Nagle zadzwonił telefon. Mama.

– Wybacz, kochanie, ale muszę odwołać naszą dzisiejszą kolację. Babcia już wie, że ma ci dać obiad, jedź od razu do niej. – Nina Rado mówiła szybko, jakby musiała trzymać się limitu czasu. – Zostań u babci na noc. Powinieneś tam mieć jeszcze dwie czyste koszule. Niebieska jest na jutro. Zobaczymy się w weekend, pa, kochanie…

Rozłączyła się, zanim jej syn zdążył zaprotestować. Nie mógł się przyzwyczaić do nowego modelu rozmów z matką. Kiedyś mówili oboje, nawet jeśli w różnych proporcjach i głównie o nieważnych rzeczach, ale od pewnego czasu Kamil został zepchnięty do roli biernego słuchacza bez prawa głosu. Inna sprawa, że sam o to prawo nie walczył, już dawno z tego zrezygnował. Zresztą nie miał matce nic interesującego do powiedzenia.

Autobus zatrzymał się na przystanku przed pocztą, starym budynkiem od lat przeznaczonym do rozbiórki – mimo protestów okolicznych mieszkańców. Kamil wybiegł, oparł się o wielki okrągły słup z ogłoszeniami, by nieco ochłonąć i pozbyć się uczucia gorąca, które niemal obezwładniło go w autobusie. Myślami znów gdzieś błądził. Poczuł, jak pęka mu przyschnięta warga, przygryzł ją, by powstrzymać krwawienie. Oddałbym królestwo za butelkę wody z lodem. Oddałbym nawet skrzypce.

Pierwszy cios przyszedł nieoczekiwanie, odrywając Kamila od słupa. Kamil zachwiał się i przykucnął, czując ostry cytrynowy zapach. Kiedy próbował wstać, potężne kopnięcie w plecy pozbawiło go oddechu. Leżał z twarzą wgniecioną w bruk, gdy przyjechała karetka. Nie stracił przytomności od razu, nawet przez jakąś mikrosekundę zastanawiał się, czy chodnik był ostatnio zamiatany. Słyszał niespokojne męskie głosy, szybkie słowa, które albo odbijały się od mroźnego powietrza, albo dawały się przez nie wchłonąć. Wreszcie ciało oderwało się od ziemi, zrobiło się lekko. Czy dziś znów jest wczoraj?

4

Pomieszczenie, w którym się ocknął, okazało się gabinetem kliniki przy Filtrowej, z tą samą gadatliwą pielęgniarką, która opatrywała go w szkole. Śnię.

– No, młody, ty myślisz, że ja nikogo innego do obrobienia nie mam? Cholernie pięknie nam się grudzień zaczął, co nie? Nie jesteś dziś pierwszy, a do nocy daleko, same młode chłopaki, jak ty, to znaczy takie same chude tyłki. Czy ty w ogóle wiesz, co masz na plecach? Nie spytasz? To nie, i tak ci powiem. Dziurę po czymś! Z pociągiem się zderzyłeś czy co? – mówiła, nie patrząc w kierunku leżącego Kamila, zajęta rozpakowywaniem wielkich paczek z bandażami i innymi medycznymi towarami. – Tego twojego poetę chyba ta sama lokomotywa stuknęła, ale już poszedł. Kazał cię pozdrowić.

– Jak to? – Kamil próbował usiąść, ale zakręciło mu się w głowie i osunął się na leżankę.
– Tak to. Kazał, to przekazuję.
– Nie mógł przewidzieć, że tu trafię. – Kamil był wyraźnie poruszony. Nie wiedział, co powiedzieć, jak zareagować. Uniósł się, tym razem mu się udało, i przysiadł na dłoniach, by powstrzymać niechciane gestykulowanie.
– Niby nie, a może jednak.
– Co z nim? Nic mu nie jest, proszę pani? – Kamil poczuł w ustach smak przegryzionej wargi. Przetarł ją rękawem. – Gdzie go znajdę?
– Irenka. Możesz do mnie mówić Irenka.
– Dobrze, Irenko.
– Chyba w domu. Znajdziesz go w domu. Jak poszedł o własnych nogach, to znaczy, że nic mu nie jest. Tobie też nie będzie, a macie taki sam ślad na plecach. Powiem ci prawdę, to nie był pociąg. Policjant twierdzi, że to od buta.

– Policjant?! – Kamil krzyknął, opadając na leżankę. O czym ona mówi? Teraz dopiero poczuł, jak bardzo bolą go plecy. Nagle zerwał się gwałtownie, stanął, by za chwilę usiąść. Irenka wykorzystała ten moment i unieruchomiła go jedną ręką. W drugiej trzymała strzykawkę.
– Policja? Jaka policja? Po co ta strzykawka? Muszę iść, babcia na mnie czeka.

Kamil poczuł ucisk w głowie, nie rozumiał, co się dzieje. Nie mógł siebie samego zlokalizować w przebiegu zdarzeń. Czuł się przytłoczony niecodziennym nagromadzeniem pechowych incydentów.

– Jeśli ludzie znajdują na ulicy kilku tak samo skopanych kolesiów, to się nie dziw, że się policja zainteresowała. Ty miałeś kurtkę, mądralo, ale jednemu takiemu, co zimą w samym sweterku po fajki wylatuje, buciora prawie wgnietli w żebra. Też go spod poczty zabrali, tylko z drugiej strony. Poleży u nas z miesiąc, płuca mu uszkodzili i takie tam inne. Lekarz dyżurny wezwał policję.

– Nie chcę policji, Irenko, w niczym im nie pomogę, nikogo nie widziałem. Naprawdę, przysięgam – Kamil mówił szybko, próbując opanować drżenie rąk. Bezskutecznie.

– Wszyscy gadają to samo. – Irenka jakby posmutniała. – Nikt nie chce łobuza dopaść. A teraz dawaj ten swój kościsty tyłek, zrobimy zastrzyk, jeśli igły na tych gnatach nie połamię. Lekarz mówi, że nocą ból bywa nie do zniesienia. To ci pomoże.

Homofobia zabija po cichu

czytaj także

Homofobia zabija po cichu

Cecylia Jakubczak

**
Dorota Jaworska – autorka powieści Rado Boy wyrastającej z doświadczeń osób, które przewinęły się przez jej życie. To pierwsza z cyklu opowieści poświęconych ofiarom wszechobecnej wokół nas przemocy wynikającej z uprzedzeń, kompleksów, nałogów, strachu, niewiedzy czy zazdrości. Historia ta dedykowana jest tym wszystkim, którzy mają odwagę być sobą, nawet za cenę samotności czy cierpienia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij