70% wody w Polsce zużywa przemysł, w szczególności energetyka. 40% emisji gazów cieplarnianych to również elektroenergetyka. Może więc skierujmy kampanie typu „oszczędzaj energię” do firm energetycznych? Rozmowa z Iloną Jędrasik z ClientEarth.
Kaja Puto: Spotykamy się kilka tygodni po szczycie klimatycznym COP24 w Katowicach, którego gospodarzem była Polska. Jak nasz rząd wypadł w tej roli?
Ilona Jędrasik: Było to dziwne widowisko, można powiedzieć – scena pięknie oświetlona, muzycy starannie ubrani, tylko dyrygenta nie widać, a orkiestra tak fałszuje, że nie można dojść, co to za kawałek. Nie mogło być jednak inaczej, skoro międzynarodowe negocjacje klimatyczne prowadził kraj, w którym zmiany klimatu są politycznym tematem tabu.
Bez przesady.
Zmiany klimatu uważane są przez naukowców za najpoważniejsze zagrożenie dla ludzkiej cywilizacji. Nigdy jednak nie słyszałam, żeby jakikolwiek nasz polityk powiedział Polakom wprost, że jeśli nic nie zrobimy, to nasza przyszłość będzie bardzo niepewna. W Polsce wciąż się wydaje, że to tezy na wyrost. A przecież takich wątpliwości nie ma np. Międzynarodowa Agencja Energetyczna (IEA) – w istocie konserwatywna instytucja, która w swoich raportach wprost stwierdza, że przeciwdziałanie zmianom klimatu jest najważniejszym wyzwaniem stojącym obecnie przed światową energetyką. W Polsce nawet najbardziej progresywni politycy nie mówią o odejściu od węgla w kontekście polityki klimatycznej.
Wiosna Biedronia zapowiada zamykanie kopalń i elektrowni.
Nawet Robert Biedroń, który słusznie postuluje odejście od węgla do 2035 roku, postulat swój uzasadnia dbaniem o jakość powietrza. A przecież opublikowany w październiku raport naukowców z Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) jednoznacznie stwierdza, że jeśli chcemy w miarę bezpiecznie żyć na naszej planecie, to najbogatsze państwa – do których zalicza się Polska – muszą przestać spalać węgiel w ciągu najbliższych kilkunastu lat. Dziś w Europie zmiany klimatu postrzegane są jako jedno z najważniejszych wyzwań dla polityków od prawa do lewa.
Czy lewica powinna zamykać kopalnie? Marks powiedziałby „tak”
czytaj także
Gospodarze szczytu musieli więc równocześnie grać kilka kawałków, do tego w jakichś dziwnych aranżacjach. Goście zagraniczni mieli usłyszeć, że Polsce zależy na skutecznej walce ze zmianami klimatu, a Polacy – że rząd dalej będzie budować gospodarkę opartą na węglu. Co oczywiste, ani jedno, ani drugie nie jest prawdą.
I jaki był efekt tej strategii?
Administracja sobie poradziła, politycy nie. Jako gospodarz szczytu polski rząd nie mógł pozwolić sobie na kompromitację na arenie międzynarodowej, jaką niewątpliwie byłoby zakończenie COP-u bez wiążących decyzji. Delegacja polska, z Michałem Kurtyką na czele, włożyła więc dużo wysiłku, aby przyjąć zasady wdrażania porozumienia paryskiego. Z sukcesem. Jednak to, co miało miejsce poza pomieszczeniami negocjacyjnymi, budziło wśród delegacji i gości zagranicznych w najlepszym razie zdumienie, w najgorszym – niesmak.
Strusia polityka, czyli co ustalono na szczycie klimatycznym
czytaj także
Co na przykład?
Tak było między innymi, kiedy na otwarciu szczytu prezydent Polski stwierdził, że nie widzi sprzeczności między ochroną klimatu i utrzymywaniem energetyki opartej na węglu, a poza tym Polska już zmniejszyła emisje CO2, więc należy brać z niej przykład. Wyjaśnię, że węgiel jest najbardziej emisyjnym surowcem energetycznym, a gdyby wszystkie państwa świata – niezależnie od wielkości – emitowały tyle, ile aktualnie Polska, globalne emisje wzrosłyby dwukrotnie.
A czy to nie jest tak, że wszystkie państwa grają na swój interes? Wyjątkowo uzależniona od węgla Polska boi się kosztów transformacji. W tym samym czasie Niemcy wspaniałomyślnie zamykają ostatnią kopalnię węgla kamiennego, by importować go z odległych krajów, a Wielka Brytania stawia na energię wiatrową, bo jej morskim farmom wiatrowym wiedzie się świetnie…
Polska jest rzeczywiście najbardziej uzależnionym od węgla państwem w UE. Wciąż wytwarzamy z węgla ok. 80% naszej energii elektrycznej i ok. 75% ciepła systemowego. Jedynym państwem wysokorozwiniętym z równie wysokim udziałem węgla w miksie energetycznym jest RPA (ponad 90%). W jakimś stopniu ma to swoje wyjaśnienie historyczne. Kraje Zachodu po doświadczeniach kryzysu naftowego przekonały się, że poleganie na jednym surowcu energetycznym jest zbyt ryzykowne, i zaczęły rozwijać odnawialne źródła energii. Polska, będąca pod wpływem ZSRR, nie odbyła tej lekcji. W tym czasie była zresztą jednym z największych eksporterów węgla na świecie. Było tanio, bo koszty społeczne, zdrowotne i środowiskowe ponosiło państwo. Nawet w III RP, kiedy zamykano kopalnie, żądania górników były zawsze brane pod uwagę poważniej niż żądania innych grup zawodowych.
Zamykanie kopalń wszędzie wiązało się z oporem i Zachód też długo jechał na węglu…
Podobny stopień zależności od węgla jak w Polsce – na poziomie 70–90% – występował w latach 60. chociażby w Niemczech, Danii, Holandii czy Belgii. W każdym z tych państw w pewnym momencie zapadła jednak decyzja o odchodzeniu od węgla, choć – tu zgoda – zamykanie kopalń było często dla społeczeństwa trudne i trwało długo.
Wielka Brytania jako jedno z pierwszych państw na świecie uchwaliła w 2008 roku własną politykę proklimatyczną z budżetem i podatkiem węglowym. W efekcie zużycie węgla i gazu spadło na rzecz czystych źródeł energii i w ciągu 10 lat gospodarka zredukowała emisje CO2 do poziomu z 1890 roku – sprzed 125 lat!
Polska, w której politycy nie rozmawiają o zmianach klimatu, zapewnia około 80 tys. miejsc pracy w sektorze górniczym, najwięcej w całej Unii Europejskiej, a państwo rocznie dopłaca do sektora węglowego ok. 8 mld złotych. Już wiadomo, że pod tym względem rok 2019 będzie rekordowy, bo drugie tyle rząd dosypie w ramach tzw. ustawy prądowej. To najwyższy czas, by zacząć transformację energetyki.
czytaj także
80 tysięcy to wciąż sporo, a w transformacji energetycznej nie chodzi tylko o zamykanie kopalń, co, jak sama zauważyłaś, bywa brutalnym doświadczeniem dla pracowników. Tymczasem związkowcy podkreślają, że „zielonych” miejsc pracy zawsze jest mniej…
Wręcz przeciwnie, jest i będzie ich więcej! Wylicza to m.in. raport Banku Światowego opublikowany w czasie COP-u w Katowicach. Szacuje się, że w Polsce do 2030 roku niemal połowa energii elektrycznej może być wytwarzana z odnawialnych źródeł (OZE), a udział węgla może spaść o 40%. Taka transformacja oznaczałaby 20 tys. mniej miejsc pracy w górnictwie, ale ponad 100 tys. nowych miejsc pracy, m.in. przy termomodernizacji budynków czy montażu instalacji odnawialnych. Inne korzyści to lepsze powietrze i generalnie poprawa jakości życia i zdrowia Polaków.
Jeszcze przed rozpoczęciem COP rząd ogłosił projekt Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (PEP2040). Jak oceniasz jej założenia?
Ministerstwo Energii opracowało projekt polityki energetycznej, której celem jest zapewnienie bezpieczeństwa elektroenergetycznego Polski na przestrzeni kolejnych 20 lat. To trochę za mało. Bezpieczeństwo energetyczne, rozumiane jako pewność dostaw energii dla odbiorców, w aktualnych warunkach technologicznych można osiągnąć za pomocą wielu technologii, a także zarówno odgórnie (tzn. poprzez działania dużych firm energetycznych), jak i oddolnie – np. dzięki rozwojowi energetyki prosumenckiej i obywatelskiej.
czytaj także
Poza tym bezpieczeństwo energetyczne to nie tylko dostęp do prądu w gniazdku, ale też ciepło i transport. Czyli dwa bardzo ważne z punktu widzenia naszego codziennego funkcjonowania i zdrowia (smog!) sektory. I w końcu – od polityki energetycznej dużego państwa w XXI wieku oczekuje się odpowiedzi na pytanie, jak wpisze się ono w wymagania środowiskowe – przede wszystkim jak zmniejszy swój wpływ na klimat. Polska energetyka emituje niemal połowę gazów cieplarnianych wytwarzanych w naszym kraju przez wszystkich nas. To się musi zmienić.
Jest na to szansa w ramach rządowego projektu?
Polityka rządu zakłada, że nasz kraj będzie jeszcze przez ponad 20 lat korzystać z węgla na dużą skalę. Tylko że już dziś duża część spalanego w Polsce węgla jest importowana, do tego głównie z Rosji. Może zamiast opierać kolejny sektor na rosyjskim surowcu – niemal w 100% uzależnieni już jesteśmy od rosyjskiej ropy – sensowniej byłoby rozwinąć energetykę odnawialną i otworzyć rynek energii na rynki unijne? Pozwoliłoby to wymieniać się najtańszą w wytwarzaniu energią z sąsiadami. Oprócz dominującego węgla w projekcie polityki energetycznej pojawia się atom. Zagadką pozostaje tylko, kto i z jakich środków miałby wybudować elektrownie jądrowe. Z kolei udział odnawialnych źródeł energii jest za mały w stosunku do potencjału technicznego, szczególnie ze względu na założenie, że rozwój energetyki wiatrowej na lądzie pozostanie zablokowany.
Dlaczego?
To efekt wielu raportów, m.in. Najwyższej Izby Kontroli oraz Rzecznika Praw Obywatelskich, które alarmowały, że liczne inwestycje wiatrowe realizowane były z pogwałceniem zasad konsultacji społecznych i dobrych obyczajów. Zjednoczona Prawica szła w 2015 roku po władzę, mając na sztandarach m.in. walkę z energetyką wiatrową, a po zdobyciu władzy przygotowała i przyjęła ustawę, która skutecznie zablokowała powstawanie nowych wiatraków w Polsce. Zamiast ścigać nieuczciwych, łamiących prawo inwestorów i samorządowców, wycięto cały sektor najtańszej i najczystszej obecnie energetyki odnawialnej.
Czyli uczciwi dostali rykoszetem za przestępców?
Niechęć do wiatraków podsycana była też przez liczne stowarzyszenia, które szerzyły sprzeczne z wiedzą naukową informacje, m.in. dotyczące rzekomo szkodliwego wpływu wiatraków na zdrowie. Tymczasem najpoważniejszy negatywny wpływ na zdrowie tych instalacji to stres pojawiający się u osób wierzących w ich negatywny wpływ na zdrowie. Paradoks, prawda? Należy pamiętać, że każda interwencja w środowisko ma jakieś negatywne skutki, z tym że o bardzo różnej skali. Z pewnością nie da się porównać szkodliwości wiatraków ze szkodliwością sektora wydobycia i spalania węgla.
Czyli plan rządu jest niejasny, a bezpieczeństwo środowiskowe stoi pod ogromnym znakiem zapytania. Czy to wszystko oznacza regres w stosunku do polityki energetycznej poprzednich rządów?
Nie, to niestety kontynuacja złych praktyk. Ostatnia przyjęta Polityka Energetyczna Polski do 2030 roku – z 2009 – zakładała m.in., że do 2022 roku powstanie w Polsce pierwsza elektrownia atomowa. Papier wszystko przyjmie. Polityka ta była aktualna przez około 2 lata. Później nastąpił okres „rewolucji łupkowej”, tzn. amerykańskie i kanadyjskie firmy oraz polskie PGNiG zaczęły poszukiwać w naszych skałach łupkowych gazu, i sam ten fakt spowodował, że politycy wprost mówili, że niedawno uchwalona polityka energetyczna nadaje się tylko do kosza. Gaz ostatecznie został znaleziony, ale w ilości mniejszej, niż oczekiwano, i na głębokości, która nie pozwalała na opłacalną eksploatację.
Harms: Budowanie elektrowni atomowych to dowód finansowej niepoczytalności
czytaj także
I co dalej?
Inwestorzy wyjechali, a nasza energetyka do dzisiaj nie doczekała się sensownej strategii. To bardzo duży problem w sektorze, w którym inwestycje trwają co najmniej kilka lat, a wybudowane obiekty mogą służyć nawet dziesięciolecia. Dlatego polityka energetyczna wymaga postawienia sobie długofalowego celu, do którego dostosowuje się działania ministerstw, różnych instytucji, uczelni, ośrodków badawczych, szkół zawodowych itd. Tylko w ten sposób można sensownie przeprowadzić transformację, która będzie skuteczna i korzystna zarówno dla obywateli, jak i gospodarki.
PiS chwaliło się na COP-ie rozwojem fotowoltaiki, czyli, mówiąc prościej, paneli słonecznych.
Tak, obecny rząd zauważył ten potencjał. Dzięki deregulacji przepisów prosumenckich instalacji fotowoltaicznych jest już w Polsce 36 tys. To oznacza, że co setny Polak lub Polka korzysta już z energii słonecznej. Rozwijają się też służące wytwarzaniu energii na dużą skalę farmy słoneczne.
Fotowoltaika jest dla polskiego sektora energetycznego bardzo ważną technologią. W efekcie zmian klimatycznych lata w Polsce są coraz gorętsze, więc korzystanie z klimatyzacji staje się powoli koniecznością. Zapotrzebowanie w tzw. szczycie letnim rośnie i polski system energetyczny zaczął to mocno odczuwać. Do niedawna problem z zasobami mocy odczuwany był przede wszystkim zimą. Latem 2015 roku pierwszy raz od końca PRL-u ogłoszono tzw. 20 stopień zasilania, czyli – w praktyce – odcięto dostawy energii dla przemysłu, aby przeciwdziałać grożącemu nam blackoutowi.
czytaj także
Dlatego właśnie energia ze słońca, szczególnie wytwarzana w energożernym mieście, np. na dachach budynków, jest krokiem w dobrym kierunku.
No dobrze, ale węgiel wciąż jest najtańszy z perspektywy przeciętnego Polaka, który nie zarządza warszawskim biurowcem, tylko chciałby sobie ogrzać swoje niepodpięte do miejskiej sieci mieszkanie gdzieś w Polsce. Wzrostem cen węgla nie zmusi się go do zainwestowania w panele słoneczne, już prędzej do palenia zimą śmieciami…
Badania wskazują jednak, że wzrost cen węgla może być bardzo skuteczną motywacją do zmiany źródeł ciepła w domu. Powietrze było w Polsce lepsze, kiedy niższe były ceny gazu. Wraz z podwyżką tych cen wróciły stare kotły na węgiel. Drugą metodą walki z paleniem paliwami stałymi są zakazy. Badania prowadzone przez krakowski ratusz wskazywały jednoznacznie, że sama perspektywa zakazu palenia paliw stałych znacząco zwiększała zainteresowanie dotacjami miasta na montaż alternatywnych metod zasilania.
Polityka energetyczna w Polsce to polityka „gaszenia pożarów”
czytaj także
W swoim planie przedstawionym w 2016 roku premier Morawiecki roztaczał też wizję rozwoju elektromobilności.
Byłoby wspaniale, gdyby na wizji się nie skończyło, bo elektromobilność to przyszłość transportu i uniezależnienie od dostaw ropy naftowej z Rosji. Niestety, w 1,5 mln elektrycznych samochodów na polskich drogach w 2025 roku chyba nikt już nie wierzy. Druga pilna kwestia to zasilanie tych aut. Elektryczne samochody są rozwiązaniem dla zanieczyszczenia powietrza i klimatu tylko wówczas, gdy zasilane są czystą energią. A polskie miały być zasilane węglem. Nadzieja w rozsądku nabywców, którzy powinni szybko się zorientować, że idealnym zestawem jest samochód elektryczny i własne źródło zasilania, np. fotowoltaiczne.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziemy mogli sobie kupić samochód elektryczny zasilany panelem słonecznym. Ale to, zdaje się, nie wystarczy, by zatrzymać zmiany klimatu.
Nie wystarczy. Hasła kampanii prośrodowiskowych, w rodzaju „oszczędzaj energię”, „gaś światło, a pomożesz środowisku”, to w dużej mierze fikcja, która pomoże nam się czuć dobrze. Zmiana indywidualnych zachowań nie daje jednak wielkich szans na naprawę klimatu. Jeśli rząd nie zreformuje polityki energetycznej, to nasz „krótszy prysznic” niewiele pomoże. Dane są nieubłagane: 70% wody w Polsce zużywa przemysł, w szczególności energetyka. 40% emisji gazów cieplarnianych to również elektroenergetyka. Może więc skierujmy te spoty do firm energetycznych?
czytaj także
Sama Elektrownia Bełchatów jest źródłem 10% emisji w Polsce, czyli 2/3 tego, ile emituje cały transport! To drugi największy truciciel klimatu na świecie. Na potrzeby naszej kampanii #ico2dalej policzyliśmy, jakie są emisje Bełchatowa w przeliczeniu na emisje z mięsa. To, w przeliczeniu, 3 miliony krów zjadanych rocznie. Żeby skutecznie i szybko zmniejszać nasz wpływ na klimat, musimy masowo naciskać na redukcję emisji przez największych emitentów.
***
Ilona Jędrasik – absolwentka socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, studiów podyplomowych w zakresie polityki zagranicznej Collegium Civitas oraz Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jest doktorantką na Kolegium Ekonomiczno-Społecznym w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Kierowniczka Projektu Polska Energia w ClientEarth Prawnicy dla Ziemi.
***
Zachęcamy do podpisania się pod petycją ws. zmniejszenia emisji elektrowni w Bełchatowie na www.ico2dalej.pl.