Polska nie jest gotowa do zmierzenia się z nadciągającą zawieruchą. Na razie wykładamy się na najprostszej sprawie: uznaniu naukowego konsensusu. Nie tylko nie mamy żadnego pomysłu, jak sobie z nią poradzić. Jest gorzej. Nie wypracowaliśmy nawet języka politycznego do rozmawiania o wyzwaniach, które nas czekają.
Często wyobrażamy sobie katastrofę klimatyczną na wzór hollywoodzkiego filmu. Spektakularne powodzie, tornada i niespotykane wcześniej anomalie pogodowe. Rzeczywiście, to wszystko nas czeka jeszcze przed końcem XXI wieku. Naomi Oreskes i Erik Conway, historycy nauki, opisali w fabularyzowanym eseju Upadek cywilizacji zachodniej, jak mogą wyglądać kolejne kataklizmy tego rodzaju. Całkowite roztopienie Arktyki, cały rok nieustannej zimy lub nieustannego lata, wzrost poziomu wód oceanicznych o 8 metrów, wyginięcie 70% gatunków istot żywych na Ziemi.
Katastrofa klimatyczna będzie się jednak objawiała także w subtelniejszy sposób. Nie tylko przez anomalie pogodowe, ale także polityczne. Już to robi, czego najlepszym przykładem są gwałtowne protesty „żółtych kamizelek” we Francji. Wprowadzenie podatku na paliwa, który w założeniu francuskich władz miał być kolejnym krokiem w stronę czystej energii, wywołało bunt na od dawna nienotowaną skalę. W protestach biorą udział przede wszystkim tak zwani zwykli ludzie, dla których ten podatek jest sporym obciążeniem. Jak pisał kilka dni temu Guardian: „Protestujący przybywają głównie z miasteczek, miast i wsi rozsianych po Francji, jest wśród nich wiele kobiet i samotnych matek. Większość z nich ma pracę, są zatrudnieni jako informatycy, pracownicy fabryk, dostawcy i opiekuni. Wszyscy mówią, że z powodu niskich zarobków ledwo wiążą koniec z końcem”.
Nie dajcie sobie wmówić, że za kryzys klimatyczny odpowiada „natura ludzka”
czytaj także
Trudne negocjacje z klimatem i społeczeństwem
Warto przyglądać się temu, co dzieje się we Francji, bo tak będzie wyglądała najbliższa przyszłość całej Europy. Efektami katastrofy klimatycznej będą w nadchodzących latach kolejne wstrząsy polityczne. Zdarzenia z Francji pokazują zaś doskonale, co będzie je napędzało.
To znamienne, że protestujący nie ograniczają swoich postulatów tylko do wycofania się z podatku paliwowego. Mówią głośno o potrzebie podniesienia płacy minimalnej. Chcą też skończenia z polityką przyznawania kolejnych przywilejów najbogatszym. Protesty we Francji są tak naprawdę protestami ludzi, którym coraz trudniej tolerować rosnące nierówności społeczne. Ludzi, którzy mają dosyć polityki prowadzonej w myśl zasady „business as usual”.
Emmanuel Macron wygrywał wybory prezydenckie we Francji, obiecując wielką zmianę. Ale jego posunięcia przypominają to, co od lat robili liberalni politycy w innych krajach. Obniżki podatków dla najbogatszych? Są. Luzowanie regulacji rynkowych? Jest. Osłabianie praw pracowniczych? Jest. Oczywiście wszystko to ubrane w bardzo ładny i postępowy język. Dokładnie tak samo robili jednak Ronald Reagan czy Margaret Thatcher. Oni też potrafili ładnie uzasadniać swoje reformy: potrzebą zmiany, pójścia do przodu, nowego otwarcia. Te same reformy, ten sam język, te same efekty.
Z jedną różnicą: żyjemy w epoce katastrofy klimatycznej. Poważna walka z jej skutkami wymaga poświęceń. Trudno jednak ich oczekiwać ze strony większości społeczeństwa, gdy jednocześnie najbogatsi otrzymują kolejne przywileje. Ludzie po prostu się na to nie zgodzą. Kilka dobrze brzmiących haseł i miłych uśmiechów może wystarczyć do pokonania oponentów politycznych, ale nie do poradzenia sobie z gniewem milionów ludzi, którzy widzą, jak z dnia na dzień spada ich poziom życia.
czytaj także
To jest pułapka, z której nie ma ucieczki. Trudno robić „business as usual”, czyli opierać rozwój gospodarczy na wspomaganiu wielkich korporacji i miliarderów, kiedy prowadzi to do dalszego pogarszania klimatu i coraz większych napięć społecznych. Z klimatem nie da się negocjować tak, jak politycy próbowali przez lata negocjować ze społeczeństwem. Klimat nie wzruszy się krzywą Laffera. Nie przekona go najlepsza pieśń pochwalna na temat wolnego rynku. Nie ujmie uśmiech Macrona. A im bardziej klimat będzie reagował negatywnie na ekscesy rozbuchanego kapitalizmu, tym mocniej będą to odczuwali zwykli ludzie.
W konsekwencji negocjowanie ze społeczeństwem również będzie trudniejsze i dotychczasowe triki retoryczne będą sprawdzały się coraz gorzej. Jedyną możliwością pozostanie to, czego w epoce postpolityki boimy się najbardziej: polityka. Przeprowadzenie głębokiej reformy systemu tak, aby solidarnie zmierzyć się z nadciągającymi kłopotami. Dyskusja o takich rzeczach jak podatki dla najbogatszych lub ograniczenie władzy międzynarodowych korporacji przestaje być debatą „tylko” o tym, jak wyobrażamy sobie sprawiedliwe społeczeństwo. Stawką staje się powoli przetrwanie naszej cywilizacji.
Polska bezradna w obliczu katastrofy
Na ile Polska jest przygotowana do zmierzenia się z katastrofą klimatyczną i związanymi z nią problemami? Wcale. Na dobrą sprawę nadal nie przeszliśmy pierwszego etapu, jakim jest uznanie, że katastrofa klimatyczna trwa, jest wywoływana przez człowieka i należy łagodzić jej skutki. Naszym prezydentem jest człowiek, który ma na swoim koncie wypowiedzi kpiące z globalnego ocieplenia. Zaś rząd zamierza walczyć ze zbliżającą się katastrofą przy użyciu… węgla.
Jak sobie pomyślę że płacimy za "globalne ocieplenie" i popatrzę za okno to mnie trafia szlag:/
— Andrzej Duda (@AndrzejDuda) April 4, 2013
Po stronie opozycji wcale nie jest dużo lepiej, szczególnie gdy mowa o tak zwanych liberałach. Leszek Balcerowicz w wywiadzie dla Newsweeka z 2010 roku mówił: „Nie uważam za zagrożenie globalnego ocieplenia. To polityka klimatyczna jest zagrożeniem dla rozwoju niektórych krajów, w tym Polski”. Nigdy nie wycofał się z tych słów, a jego fundacja, Forum Obywatelskiego Rozwoju, w 2014 roku zamieściła raport, który podważał naukowy konsensus na temat zmian klimatycznych. Można było w nim przeczytać między innymi: „wymogi klimatyczne UE zmuszają zarówno rządy, jak i przedsiębiorstwa do wypełniania zaleceń, które nie mają wystarczającego uzasadnienia w naukach przyrodniczych: część badań dowodzi, że wzrost średniej temperatury Ziemi i poziomu dwutlenku węgla w atmosferze jest wynikiem naturalnych procesów, zachodzących co ok. 25 tys. lat”. Podobnie lekceważące wypowiedzi na temat katastrofy klimatycznej ma na swoim koncie najnowsza gwiazda opozycji – Roman Giertych.
Z klimatem nie da się negocjować jak ze społeczeństwem. Klimat nie wzruszy się krzywą Laffera.
Na razie wykładamy się więc na najprostszej sprawie: uznaniu naukowego konsensusu. Od czasu do czasu próbujemy podjąć debatę o przyszłości naszego górnictwa. Jednak idzie nam to słabo. Z jednej strony mamy rząd, który w ogóle nie chce o tym rozmawiać, z drugiej – opozycję, która nie potrafi spojrzeć na problem kompleksowo, i od strony klimatycznej, i od strony społecznej związanej z miejscami pracy. Wyjątkiem jest rozbita lewica, której głos ginie jednak wśród zgiełku nieustannej wojny między PiS i PO.
Trzeba sobie powiedzieć wprost: Polska nie jest gotowa do zmierzenia się z nadciągającą zawieruchą. Nie tylko nie mamy żadnego pomysłu, jak sobie z nią poradzić. Jest gorzej. Nie wypracowaliśmy nawet języka politycznego do rozmawiania o wyzwaniach, które nas czekają. Próby poważnego zmierzenia się z katastrofą środowiskową albo są lekceważone, albo wywołują kpiący śmiech jako rzekomo nierealistyczne i oderwane od rzeczywistości.
Polityka energetyczna w Polsce to polityka „gaszenia pożarów”
czytaj także
Rzeczywistość wydaje się mieć jednak odmienne zdanie na temat tego, co jest, a co nie jest realistyczne. Najprawdopodobniej nawet kolejny natchniony tweet Tomasza Lisa nie przekona klimatu do odłożenia katastrofy, aż uporamy się z PiS-em. Raz jeszcze: z klimatem nie da się negocjować w sposób, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. I pewnie niebawem brutalnie się o tym przekonamy, gdy pierwsze poważne problemy związanie z globalnym ociepleniem dotrą do naszego kraju. Może będzie to kryzys migracyjny, może pracowniczy, może energetyczny lub pogodowy. Tak czy owak, czeka nas gwałtowne przebudzenie z dogmatycznej drzemki.
10 największych kompromitacji Polski na szczycie klimatycznym
czytaj także
To zaś stwarza kolejne zagrożenia. Władza, która jest nieprzygotowana na tego typu wyzwania, potrafi reagować siłą. Tu też dobrym przykładem są wydarzenia z Francji, gdzie w ruch poszły policyjne pałki, posłużono się również gazem łzawiącym. I to nie tylko wobec najbardziej agresywnych protestujących. Ucierpieli na przykład licealiści z Bordeaux. Dopiero, gdy stało się jasne, że protesty nie ustaną, Macron zaczął rozmowę polityczną, obiecując między innymi podniesienie płacy minimalnej. Ryzyko użycia siły i zaostrzenia konfliktu wciąż jednak wisi w powietrzu, a wraz z narastaniem problemów wywoływanych zmianami klimatycznymi, napięcia społeczne będą wzrastać. I we Francji, i w innych częściach świata, także w Polsce. Wtedy możemy dramatycznie odczuć skutki naszego nieprzygotowania do politycznej debaty na ten temat.
czytaj także
Powrót polityki
Żyjemy w epoce, w której polityka znowu zaczyna się liczyć. W której nie da uciec się od poważnych zmian systemowych. Niestety większa część naszej klasy politycznej nie potrafi tego dostrzec. Nie rozumie współczesnych wyzwań. Na siłę stara się ocalić dotychczasowy porządek świata albo, co gorsza, cofnąć nas o kilkaset lat wstecz. Z dzisiejszej perspektywy wiemy, że przed takim właśnie wyborem zostali postawieni Francuzi w drugiej turze wyborów prezydenckich, w której Macron zmierzył się z Marine Le Pen. Przed takim wyborem stawiają Polskę dwie prawicowe partie: PO i PiS, a także ich zwolennicy. Udaje im się od 15 lat. Jeśli to się nie zmieni, to… Cóż, to po nas.