Zbombardowane wesele, autobus szkolny, szkoły, uniwersytety i szpital Lekarzy bez granic. Głód i epidemia cholery. A wojna w Jemenie trwa nadal, bo sojusz z Arabią Saudyjską jest zbyt ważny dla amerykańskich interesów.
Wojna domowa w Jemenie jeszcze do niedawna stanowiła w Waszyngtonie temat tabu. Media albo unikały tematu, albo były zbyt zajęte monitorowaniem wszystkich kichnięć i pierdnięć Trumpa. Zwykli Amerykanie nawet nie wiedzą, że ich kraj prowadzi kolejną wojnę na Bliskim Wschodzie, na którą zresztą amerykański Kongres nigdy nie wyraził zgody. Nie wiedzą też nic o konsekwencjach tej wojny ani o kryzysie humanitarnym gorszym niż ten w Syrii. Przynajmniej 10 tysięcy zabitych, 22 miliony potrzebujących pomocy humanitarnej. Jedzenie jest, ale ludzie nie mają na nie pieniędzy. Osiem milionów głoduje, w tym ponad milion dzieci. Z głodu umarło już 85 tysięcy dzieci przed ukończeniem piątego roku życia. Sytuację pogarsza epidemia cholery – milion chorych, to najgorsza epidemia, jaką odnotowaliśmy w historii.
czytaj także
Pokrótce o rozwoju sytuacji w Jemenie: W 2011 roku, na skutek tzw. arabskiej wiosny, władzę w kraju zaczął przejmować ruch Huti składający się głównie z zajdytów. Zajdyci religijnie lokują się gdzieś pośrodku między szyitami a sunnitami. Postrzega się ich jako sprzymierzeńców szyickiego Iranu i faktycznie, Iran wspiera ich militarnie. W 2015, gdy Huti przejęli stolicę Jemenu, Sanę, i większość władzy w kraju, sunnickie państwa regionu pod przewodem Arabii Saudyjskiej odpowiedziały atakiem powietrznym, a dalej blokadą. Wspiera je USA, a w mniejszym stopniu – Francja i Wielka Brytania.
Amerykanie zgodzili się udzielić Arabii Saudyjskiej pomocy jeszcze za Obamy – w ramach rekompensaty za nuklearny deal z Iranem, którego Saudyjczycy sobie oczywiście nie życzyli. Ten powód jest już nieaktualny, bo Trump zdążył się już wycofać z irańskiego układu, a stopień zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Jemenie znacznie wzrósł. Jest to nadal głównie pomoc doradców wojennych i wywiadu, ale bomby, które spadają na cywilów, są produkowane w USA, więc nic dziwnego że Jemeńczycy winią za nie Amerykę.
czytaj także
ONZ ocenia kampanię Arabii Saudyjskiej jako mało udaną i mało przemyślaną, wskazując na olbrzymi koszt, jaki ponosi lokalna ludność (zbombardowane wesele, na którym zginęło 20 gości, czy zbombardowany autobus szkolny, w którym zginęło ponad 40 dzieci). Bomby spadają na szkoły, uniwersytety i szpital Lekarzy bez granic. To niestety tylko pomaga Huti, którzy cieszą się coraz większą sympatią lokalnej ludności, podczas gdy „Ameryka zabija jemeńskie dzieci”, jak głosi napis przy wraku wspomnianego wyżej szkolnego autobusu. Rozmowy między koalicją pod wodzą Arabii Saudyjskiej i bojownikami Huti mają zacząć się w tym miesiącu w Szwecji.
Amerykański Kongres próbował już ukrócić operacje wojskowe, których nigdy nie autoryzował, jednak jak dotąd te inicjatywy spełzają na niczym, nie przebijając się nawet do mediów. Senator Bernie Sanders próbował tego samego w marcu tego roku, ale nie udało mu się przekonać kolegów po republikańskiej stronie. Oni z kolei twierdzą, że trwający od 75 lat sojusz z Arabią Saudyjską jest zbyt ważny dla amerykańskich interesów. Sojusz ten opiera się na wspólnej nieufności wobec Iranu, tradycyjnie postrzeganego jako wrogi, oraz na finansach – ropa w jedną stronę, broń w drugą. Dużo broni i dużo ropy.
Prezydent Trump poszedł jeszcze dalej, nawiązując z Saudyjczykami gęstą sieć wymiany przysług i lukratywnych obietnic. Zięć Trumpa, Jared Kushner, miał „naprawić” Bliski Wschód i zakumplował się z księciem Muhammadem Ibn Salmanem, znanym na zachodzie jako MBS. Książę łaskawie otworzył w Arabii Saudyjskiej kina i pozwolił kobietom prowadzić samochody, czym zyskał sobie sławę wielkiego reformatora, a rządzi krajem praktycznie niepodzielnie i nie toleruje krytyki. To on na początku października zlecił morderstwo saudyjskiego dziennikarza i felietonisty Washington Post Dżamala Chaszukdżiego w konsulacie Arabii Saudyjskiej w Turcji.
Morderstwo przeraziło wszystkich poza Trumpem. Chaszukdżi wszedł do konsulatu żywy, a wyniesiono go poćwiartowanego w walizkach. Po wielu tygodniach wykrętów, że jeszcze nic nie wiadomo, że musimy czekać, prezydent wystosował idiotyczne i niewątpliwie osobiście podyktowane oświadczenie (nie powiem: napisane, bo Trump garnie się do papieru jak wampir do czosnku). Czyta się to jak wypracowanie nastolatka z wiedzy o społeczeństwie albo z licealnego klubu dyskusyjnego. Co gorsza, mimo ustaleń CIA, że zlecenie zabójstwa wyszło od MBS, prezydent oznajmił, że Arabia Saudyjska nie poniesie żadnych konsekwencji, bo jest po prostu zbyt ważnym partnerem dla USA. Zachęca się nas również, by nie kwestionować polityki zagranicznej prezydenta, bo Trump wie co robi, a poza tym – America First!
czytaj także
Gdy przyszło do zajęcia stanowiska przed Kongresem, Trump wysłał do senatorów sekretarza obrony generała Mattisa i sekretarza stanu Mike’a Pompeo. Nie wysłał natomiast szefowej CIA, Giny Haspel, co nie spodobało się senatorom. Zamiast dyskusji o tym, co wykazało śledztwo CIA, skończyło się bowiem na próbie politycznego załagodzenia sprawy. W odpowiedzi senatorowie zagłosowali za rozpoczęciem pracy nad rezolucją, która wycofa wojska USA z konfliktu w Jemenie. Zagłosowali bezprecedensową większością 63 do 37 senatorskich głosów, zarówno demokraci jak i republikanie. To wyraźny gest krytyki pod adresem prezydenta. Rezolucja musi teraz przejść przez obie izby Kongresu, a dziś jest mało prawdopodobne, by dało się ją przepchnąć przez obecną, sprzyjającą Trumpowi Izbę Reprezentantów. Nie zapominajmy jednak, że od stycznia władzę nad nią obejmą demokraci.
czytaj także
To oczywiście smutne, że dopiero śmierć jednego dziennikarza zwróciła oczy Waszyngtonu na dziesiątki tysięcy ofiar w Jemenie, ale lepiej późno niż wcale.