Żyjemy w antropocenie, czyli epoce człowieka. Ziemia nie jest już abstrakcyjnym, istniejącym niezależnie od społeczeństwa systemem. Jest wspólnym domem i alternatywnej planety B nie ma. Dlatego oparty na wzroście model rozwoju jest nie do utrzymania.
Odpowiedzi na pytanie: „Jak odzyskać Ziemię i przyszłość w czasach kryzysu ekologicznego?” poszukiwaliśmy podczas sześciu spotkań seminarium zorganizowanego przez Instytut Studiów Zaawansowanych Krytyki Politycznej i Fundację im. Heinricha Bölla w Warszawie. Czy możliwa, lub raczej jak możliwa jest nowa polityka, która będzie nową geo-polityką, a nie starą geopolityką?
Test Donalda Trumpa
Spotkanie Donalda Trumpa i Władimira Putina w lipcu 2018 r. w Helsinkach przypomniało, że ciągle żyjemy w świecie geopolityki, czyli w rzeczywistości rządzonej przez silnych (a przynajmniej pozujących na macho) mężczyzn przekonanych, że mają prawo dzielić między siebie świat, który traktują jak teren podboju i eksploatacji. Na tym polega Realpolitik – nie istnieją trwałe sojusze i wartości, istnieją tylko interesy i rachunek sił umożliwiający te interesy realizować. Kto twierdzi inaczej, jest albo łzawym idealistą albo hipokrytą.
czytaj także
To właśnie Donald Trump zakomunikował przed spotkaniem w Helsinkach, podczas szczytu NATO, kiedy wezwał Europejczyków, by zaczęli płacić za bezpieczeństwo umożliwiające istnienie ich „imperium wartości”. Miło jest eksportować prawa człowieka i mercedesy, gdy bezpieczeństwa szlaków handlowych strzeże marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych. Prezydent USA wypowiedział brutalnie oczywistość, której ciągle liberalny establishment nie chce przyjąć – taki porządek świata nie da się utrzymać, trzeba wrócić do rzeczywistości. Dla Trumpa oznacza to powrót do Realpolitik, a więc i do geopolityki. Słowa i działania prezydenta USA szokują i budzą niesmak, nierzadko jest on porównywany do króla Ubu, groteskowego despoty napawającego się swoim grubiaństwem, głupotą i bezceremonialnością. Jak nie oburzać się na decyzję o wycofaniu Stanów Zjednoczonych z Porozumienia Paryskiego, skoro zmiana klimatu jest dziś najpoważniejszym globalnym wyzwaniem? Tymczasem przywódca ciągle największego mocarstwa nie tylko łamie z trudem wypracowany układ, lecz także kwestionuje jego istotę – samą zmianę klimatu i odpowiedzialność za nią człowieka.
czytaj także
Próba diagnozy
To nie Donald Trump był głównym tematem seminaryjnych dyskusji, nie on też będzie najważniejszym tematem tego opracowania. Skoro jednak Donald Trump się wydarzył, należy właściwie zinterpretować jego przypadek. Czy oburza dlatego, że złamał dotychczasowe reguły? Czy też dlatego, że obnaża hipokryzję i jest w istocie nieupudrowanym kontynuatorem systemu, jaki zaczął się kształtować w latach 70. XX w. i domknął się po upadku komunizmu i systemu radzieckiego w latach 1989-91? System ten zwykliśmy nazywać neoliberalnym, a impulsem do jego powstania była jednostronna decyzja Stanów Zjednoczonych rządzonych przez Richarda Nixona (także wielkiego admiratora Realpolitik), by wyjść z systemu monetarnego ustalonego w Bretton Woods i uwolnić dolara od parytetu złota.
Ta bardzo pragmatyczna decyzja z 1971 r. uruchomiła kaskadę przemian z takimi konsekwencjami, jak finansjalizacja gospodarki i dominacja kapitału finansowego, a w dalszej konsekwencji globalizacja przepływów kapitałowych. Nowa rzeczywistość ekonomiczna, wymykająca się spod ograniczeń keynesowskiego narodowego państwa dobrobytu, domagała się nowym ram ideologicznych uzasadniających nowy, postindustrialny reżim akumulacji. Ramy takie dostarczyli myśliciele ze szkoły Friedricha Hayeka i Miltona Friedmana, a wdrożyli je z pełną mocą Margaret Thatcher (objęła władzę w Wielkiej Brytanii w 1979r.) i Ronald Reagan (wygrał wybory w USA w 1980 r. – to on właśnie kazał zdemontować panele słoneczne zainstalowane na dachu Białego Domu przez proekologicznego Jimmy’ego Cartera).
Co ciekawe, Margaret Thatcher, chemiczka z wykształcenia, miała świadomość zmiany klimatu, o czym świadczą jej słowa: „Niebezpieczeństwo dla naszego świata nie pochodzi tylko od dyktatorów i ich czołgów. Zagrożenie może być mniej widoczne, ale bardziej podstępne. Zagrożenie globalnym ociepleniem jest jeszcze niedostrzegalne, ale realne. Musimy zmienić nasz styl życia tak, abyśmy nie żyli kosztem przyszłych pokoleń. Nasza umiejętność współpracy by ograniczyć szkody związane z globalnym ociepleniem dla świata będzie prawdopodobnie najważniejszym testem tego, czy możemy działać jako społeczność światowa.” (Przemówienie podczas II Światowej Konferencji Klimatycznej ONZ, 6.11.1990 r.).
Instytucjonalizacja zmian klimatycznych
Pod koniec politycznej kariery Thatcher zrewidowała swoje poglądy: ciągle uznając, że globalne ocieplenie jest faktem, stwierdziła, że nie jest ono tak wielkim zagrożeniem, by poświęcić dla niego wolnorynkowy kapitalizm. Bo tylko właśnie wolnorynkowy kapitalizm jest w stanie wytworzyć zasoby i innowacje niezbędne do tego, by zarówno ludziom żyło się lepiej, jak i byli w stanie poradzić sobie z wyzwaniami środowiskowymi. Ewolucja postawy Żelaznej Damy doskonale ilustruje złożoność i paradoksalny charakter kształtowania się dyskursu klimatycznego na świecie. Świadomość globalnego ocieplenia doprowadziła do szeregu działań o charakterze instytucjonalnym i politycznym: powołanie w 1988 r. IPCC (Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych), a potem podczas Szczytu Ziemi ONZ w Rio de Janeiro w 1992 r. powołanie Ramowej Konwencji ds. Zmian Klimatycznych. Powstało światowe forum do negocjacji politycznych oraz sposób na wytwarzanie wiedzy i jej tłumaczenie na język politycznych rekomendacji. To właśnie te ramy instytucjonalne umożliwiły wypracowanie pierwszego globalnego porozumienia klimatycznego, czyli Protokołu z Kioto w 1997 r.
Protokół nie doprowadził do deklarowanych skutków – emisje gazów cieplarnianych nie zmalały, przeciwnie, wzrosły. Choć przyjęcie Protokołu było wielkim sukcesem w kategoriach dyplomatycznych, to jednak obserwatorzy procesu klimatycznego zwracają uwagę, że od początku obciążony był on wielkimi wadami. Przede wszystkim wyłączał z procesu redukcji kraje rozwijające się, które w trakcie obowiązywania porozumienia weszły na ścieżkę szybkiego, ekstensywnego rozwoju, stając się, jak Chiny i Indie, głównymi emitentami gazów cieplarnianych. Ten szybki rozwój niedawnego Trzeciego Świata możliwy był tylko dzięki logice uwolnionej w 1971 r. wraz z uwolnieniem dolara. Kapitał w poszukiwaniu najwyższych stop akumulacji lokował inwestycje produkcyjne w miejscach gwarantujących najtańsze koszty. Porozumienie z Kioto analizowane z punktu widzenia kapitału stało się instrumentem wspomagającym restrukturyzację globalnej gospodarki i konsolidację nowego reżimu akumulacji w oparciu o zglobalizowany wolny rynek. Kraje wysokorozwinięte pozbyły się niskoproduktywnych gałęzi przemysłu, zastępując je sektorami usług wysokiej wartości dodanej. Kraje Globalnego Południa stały się zapleczem fabrycznym obsługującym potrzeby konsumpcyjne społeczeństw krajów rozwiniętych, a z czasem także własnej bogacącej się klasy średniej. Tak ustawiony system nie mógł doprowadzić do zmniejszenia emisji, przeciwnie – od początku skazany był na ich ciągły wzrost wynikający ze sprzężenia wzrostu gospodarczego ze wzrostem zużycia zasobów materialnych potrzebnych do obsługi tego wzrostu.
Europo, czas skończyć z uzależnieniem od wzrostu gospodarczego
czytaj także
Jak dokumentuje to precyzyjnie Marcin Popkiewicz w swych opracowaniach, okres zinstytucjonalizowanej i odbywającej się pod auspicjami ONZ ochrony klimatu i szerzej, ochrony środowiska, to okres wielkiego przyspieszenia wzrostu światowej populacji, światowej gospodarki i zużycia zasobów. Przyspieszenie to ma charakter potęgowy, co oznacza że tylko w XXI wieku, w ciągu zaledwie kilkunastu lat człowiek zużył 31 proc. węgla, jaki został wykopany w całej historii ludzkości, 37 proc. ropy naftowej i 48 proc. gazu ziemnego. Jedynym czynnikiem spowalniającym okazał się kryzys, jaki rozpoczął się w 2007 r. w USA i wybuchł z pełną mocą w 2008 r.
czytaj także
Porozumienie Paryskie
Potęgowej dynamiki eksploatacji i zniszczenia nie zmienił Protokół z Kioto, czy ma w takim razie zmienić cokolwiek Porozumienie Paryskie z 2015 r.? W sensie polityczno-dyplomatycznym jest ono równie przełomowe, jak Protokół z 1997 r. Po pierwsze, łamie ono wcześniejszą zasadę podziału świata i włącza w proces wszystkie strony. By stało się to możliwe, przyjęto formułę dobrowolnych deklaracji zobowiązań jako podstawę do kolejnych działań wspomagających proces ochrony klimatu, jak transfer technologii czy pomoc rozwojowa. Czy to wystarczy, by osiągnąć cel praktyczny – adekwatną redukcję emisji do tego, by ustabilizować wzrost temperatury atmosfery na poziomie najlepiej 1,5 st. C lub przynajmniej 2 st. C w stosunku do okresu przedprzemysłowego?
czytaj także
Wiadomo, że złożone dotychczas zobowiązania nie umożliwią osiągnięcia żadnego z tych pułapów, wystarczą bowiem zaledwie w jednej trzeciej dla osiągnięcia celu nieprzekroczenia 2 st. C. Mimo coraz gorszej prasy dla węgla na świecie buduje się elektrownie węglowe o łącznej mocy 273 GW, a kolejne o mocy 570 GW są w planach. Przeciętny czas pracy elektrowni to 40 lat, co w przeliczeniu, jeśli plany zostaną zrealizowane, oznacza emisję 150 gigaton dwutlenku węgla. Tymczasem ludzkości pozostał kredyt tysiąca gigaton, o ile wzrost temperatury ma się zatrzymać na poziomie 2 st. C. Dla optimum 1,5 st. C kredyt wynosi 300 gigaton. Warto dodać, że w 2016 r. do atmosfery trafiło 35,8 gigaton dwutlenku węgla (to 70 proc. łącznej emisji gazów cieplarnianych). Ten kredyt to ilość dwutlenku węgla, jaką można jeszcze wypuścić do atmosfery.
czytaj także
Wymowa tych liczb jest bezwzględna i obezwładniająca, nawet jeśli przyjąć pozytywne sygnały z Indii mówiące, że przełączają się one na źródła odnawialne szybciej, niż pierwotnie zakładano, czy z Chin coraz aktywniej walczących z emisjami, a więc i ze spalaniem węgla. Czy w takiej sytuacji można uniknąć apatii? Co można zrobić wobec owej bezwzględnej wymowy liczb i równie bezwzględnej logiki potęgowego wzrostu? Czy można jeszcze odzyskać Ziemię i przyszłość?
By odpowiedzieć, a przynajmniej podjąć próbę odpowiedzi, ważne jest zrozumienie sytuacji aktualnej i odpowiednie jej nazwanie. Najłatwiej dokonać diagnozy ilościowej biegnących procesów. Wystarczy sięgnąć do takich syntez, jak opracowania Marcina Popkiewicza czy najnowszy, rocznicowy raport Klubu Rzymskiego. Prezentują one także scenariusze, możliwe trajektorie rozwoju w zależności od splotu różnych czynników będących głównie wypadkową decyzji, jakie na co dzień podejmujemy jako ludzie we wszystkich swych społecznych rolach: konsumentów, pracowników, pracodawców, polityków, intelektualistów, nauczycieli, aktywistów.
Marazm antropocenu
Widać z nich wszystkich wyraźnie, że obecny oparty na wzroście model rozwoju jest nie do utrzymania. Mimo to ciągle nie potrafimy uwewnętrznić tej wiedzy i zamienić jej w rzeczywiście spójną wiązkę działań składających się wspólnie na coś, co papież Franciszek w encyklice „Laudato si’” nazywa śmiałą rewolucją kulturową. Ta rewolucja nastąpi, gdy – przechodzę na język opracowania filozoficznego Ewy Bińczyk, autorki książki Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu – przyjmiemy do świadomości, że żyjemy w antropocenie, czyli epoce człowieka. To epoka, w której historia ludzka się z geohistorią, a człowiek jest aktorem nie tylko swoich własnych dziejów, lecz także najważniejszym sprawcą przemian w geoekosystemie.
czytaj także
Ziemia w antropocenie nie jest abstrakcyjnym, istniejącym niezależnie od społeczeństwa systemem. Jest wspólnym domem i – jak słusznie przekonuje prezydent Francji Emmanuel Macron – alternatywnej planety B nie ma. Tyle tylko, że zamiast uwewnętrzniać prawdę o antropocenie tkwimy w marazmie, przekonuje Ewa Bińczyk. Filozofka definiuje marazm jako „taką kondycję organizmu, która poważnie zagraża sprawności myślenia i działania, wiodąc do apatii” i twierdzi: „Nie ma wątpliwości, że w odniesieniu do bezpieczeństwa klimatycznego znaleźliśmy się dzisiaj w stanie tego rodzaju bezwładu i otępienia”.
Inną perspektywę i definicję sytuacji obecnej proponuje Bruno Latour, francuski filozof i socjolog. Analizowany przez Bińczyk marazm jest konsekwencją zupełnie innego procesu, który Latour nazywa Nowym Reżimem Klimatycznym. Zdaniem badacza, cała transformacja neoliberalna opisana wcześniej odbywa się przy pełnej świadomości światowych elit kontrolujących i obsługujących kapitał, że zmiany klimatyczne i kryzys środowiskowy są jak najbardziej realne. Więcej, jedna Ziemia dla wszystkich to zbyt mało (jak zgodnie twierdzą uczeni). A skoro tak, to należało przeciąć więzy solidarności i zderegulować system gospodarczy tak, by maszyna akumulacji ruszyła na nowo, służąc już jednak nie wszystkim, tylko najbogatszemu 1 procentowi.
Jeśli właśnie w tym kontekście Nowego Reżimu Klimatycznego popatrzeć na Margaret Thatcher, to wszystko stanie się jasne, a paradoks zniknie: tak, nakręcajmy machinę rozwoju, bo dzięki niej chociaż my mamy szansę się uratować. Podobnie jak na Titanicu łodzi wystarczyło dla najbogatszych, tak i teraz koncentrując zasoby bogactwa, władzy i przemocy najbogatsi mają szansę przetrwania do czasu, kiedy inżynierowie z Krzemowej Doliny nie wymyślą innych form ratunku, np. ucieczki na inną planetę.
Nowy Reżim Klimatyczny
Koncepcję Nowego Reżimu Klimatycznego można odczytywać jako wariant teorii spiskowej mówiący o zmowie elit przeciwko ludowi Ziemi. Kto jednak zna dorobek Bruno Latoura wie, że daleki jest on od przypisywania takiej sprawczości ludziom. Nowy Reżim Klimatyczny to łączny system, jaki się wytworzył w odpowiedzi na wiele impulsów: konieczność uruchomienia nowego reżimu akumulacji kapitału, świadomość zmian środowiskowych, ludzkie aspiracje, konkurujące wizje świata i ideologie. Ich splot doprowadził do marazmu, który z kolei jest funkcjonalny dla kapitału, bo umożliwia nieskrępowaną akumulację i zaprzęganie w jej służbę nowych platform, jak choćby światowy proces klimatyczny. Ujmując rzecz wprost, zmiana klimatyczna jest systemowym atraktorem kształtującym logikę i dynamikę rozwoju współczesnego kapitalizmu. W tej logice, parafrazując słowa Eduarda Bernsteina, cel (rozwiązanie problemu) jest niczym, ruch (czyli akumulacja) – wszystkim.
Ważnym elementem tej logiki jest społeczna mobilizacja odwołująca się do wspólnotowego afektu, który zamiast przyszłości oferuje ciepło bycia razem przeciwko całej reszcie wrogiego świata. To nie paradoks, że plutokrata Donald Trump stał się liderem antyelitarnego prawicowego populizmu w Stanach Zjednoczonych. Deklarując „America First” mówi językiem Nowego Reżimu Klimatycznego i przekonuje, że wcześniej rządzące w Waszyngtonie elity kłamały, bo nie ma zbawienia dla całego świata, a skoro tak, to nie ma powodu, żeby poświęcać dla tego zbawienia „American Way of Life” (Trump pod tym względem nie jest oryginalny, wszak to już George Bush senior zadeklarował, że American Way of Life nie podlega negocjacji).
Uruchamiając retrotopię „Make America Great Again” Trump wie, że nie rozwiąże, bo nie ma zamiaru, problemów świata. Pewno też wie, że nie rozwiąże problemów Ameryki (nawet jeśli miałby taki zamiar). W sumie jednak nieważne, co wie, wszak jest jedynie funkcjonariuszem kapitału w fazie wysokiej finansjalizacji, który domaga się korekty w postaci urealnienia gospodarki. Potrzebne jest globalne rozstrzygnięcie umożliwiające zaparkowanie cyrkulujących po świecie nadwyżek. Takim rozstrzygnięciem ma być powrót do geopolityki i Realpolitik, której pierwszym skutkiem jest rozpoczynająca się właśnie światowa wojna handlowa. Czy skończy się jedynie na handlowym wymiarze konfrontacji?
czytaj także
Jak w świetle tego pytania interpretować decyzję Stanów Zjednoczonych o wycofaniu się z Porozumienia Paryskiego (USA uczyniły to jako jedyne państwo-strona Konwencji Klimatycznej)? Bruno Latour podpowiada, by potraktować tę decyzję jako rodzaj wojennego testu polegającego na jednostronnym odpaleniu broni masowego rażenia. Jaki będzie wynik tego ćwiczenia?
Jedyną rozsądną odpowiedzią na tak rozumianą geopolitykę jest geo-polityka rozumiana jako powrót na Ziemię i do Ziemi jako środowiska wplecionego w sposób konkretny w działania ludzi i społeczności. Jak jednak ten postulat wyrazić w postaci planu działania? Jak wyrwać się z marazmu zamieniając apatię entuzjazmem projektu dobrego, wspólnego świata?
Pytanie o społeczeństwo
Potrzebny jest jeszcze jeden element, zanim spróbujemy taki projekt naszkicować. Odsłoni się on w odpowiedzi na pytanie o aktualną kondycję społeczną. Opisaliśmy wcześniej logikę współczesnej geopolityki i Nowego Reżimu Klimatycznego, które są wyrazem dominacji kapitału nad innymi formami organizacji życia zbiorowego. Aspektem tej dominacji jest zjawisko, które francuski socjolog Alain Touraine nazwał „końcem społeczeństwa”. Nie oznacza ono końca życia społecznego – ciągle jesteśmy zdolni do podejmowania działań zbiorowych, tylko wyczerpały się wypracowane we wczesnej nowoczesności, na przełomie XIX i XX wieku formy integracji społeczeństwa.
czytaj także
Formą najwyższą był naród zorganizowany w państwo narodowe, a spoiwem były współdzielone wartości i narracje umożliwiające wyobrażenie sobie wspólnoty, gdzie zaimek My wywoływał konkretne skojarzenia. Takiego świata już nie ma, pole wspólnych znaczeń rozsypało się na wiele kultur i subkultur, najbardziej nawet homogeniczne społeczeństwo jest w istocie społeczeństwem wielokulturowym. Jeśli jeszcze coś łączy, to afekt, bo współdzielonych symboli i wartości jest coraz mniej. Podobnie straciły na znaczeniu inne formy społecznej integracji, jak choćby przynależność klasowa.
Drugim sposobem integracji społeczeństwa była (i jest) tzw. integracja systemowa, czyli koordynacja działań za pomocą mechanizmów bezosobowych. Takim bezosobowym medium jest np. pieniądz umożliwiający współdziałanie bez słów. Innym ważnym systemowym mechanizmem integracji i solidarności jest system podatkowy, który z obywateli płacących podatki czyni współwytwórców państwa jako dostawcy usług publicznych dla wszystkich. Ten filar integracji systemowej także uległ erozji wraz z neoliberalnym skokiem na bezosobowe mechanizmy solidarności.
Wraz z erozją tych głównych mechanizmów integracji społeczeństwa rozwinęła się nowa przestrzeń społeczna, sfera socjotechniczna, której najlepszym wyrazem, choć nie jedynym, jest internet. Sfera socjotechniczna nie ma charakteru neutralnego medium, tylko aktywnie uczestniczy w koordynacji działań jednostek i zbiorowości. To właśnie dzięki „inteligencji” sfery socjotechnicznej, mimo erozji mechanizmów integracji społeczeństwa, mimo niemożliwości zdefiniowania wielkiego My, ciągle potrafimy być razem. Co powoduje tę gotowość, skoro brakuje wielkich narracji?
Rewolucja już trwa
Badacze dopiero odkrywają, jak procesy biegnące w sieciach molekularnych i neuronowych w mózgu przekładają się na zachowanie ludzi w sieciach społecznych. Jednocześnie też obserwują, że wzrost znaczenia koordynacji poprzez aktywną sferę socjotechniczną prowadzi do wielu konsekwencji. Najważniejsza polega na erozji znaczenia pozycji, które czerpały swoją siłę z istnienia „obiektywnej” struktury społecznej. Aspektem takiej hierarchicznej struktury była odtwarzająca się przez tysiące lat męska dominacja. Badacze społeczni dokumentują, że dominacja ta straciła swoje faktyczne, strukturalne podstawy. Coraz częściej pojawiają się analizy alarmujące przed światem, w którym mężczyźni będą po prostu zbędni.
Nie chodzi rzecz jasną o jakąś tandetną wizję świata, w którym męska dominacja zostanie zastąpiona kobiecą. Ważniejsze jest, że złożenie procesów indywidualizacji i upodmiotowienia jednostki wraz z osłabieniem dotychczasowych mechanizmów integracji społeczeństwa, czego dowodem jest erozja zarówno „tradycyjnych” instytucji, jak i ról społecznych, otwiera pole do rekonstrukcji społecznej. Tym samym otwiera przestrzeń dla geo-polityki, nowej organizacji życia zbiorowego na Ziemi we wszystkich wymiarach, od lokalnego po globalny.
W tej perspektywie napinanie muskułów przez Donalda Trumpa i Władimira Putina, choć niezwykle niebezpieczne, jest symptomem końca epoki, a nie nowego początku. To przedagonalna konsolidacja systemu, którego aspektem była męska dominacja i świat oparty na zasadzie dominacji, a skrajnie patologicznym wyrazem Nowy Reżim Klimatyczny. Ten system nie ma już racji bytu, choć ma jeszcze zasoby by się bronić. Rewolucja, o której marzy papież Franciszek w encyklice, już jednak trwa, choć nie wiadomo jeszcze, do jakich doprowadzi efektów.
Jesteśmy w fazie interregnum – bezkrólewia, kiedy stary ład się wyczerpał, a nowy oparty na nowych mechanizmach integracji i koordynacji dopiero się kształtuje. Wszystko zależy, jakie systemowe sprzężenia powstaną i jaka ukształtuje się logika nowego systemu, jakie wartości jego uczestnicy uznają za „naturalne” i jakimi opowieściami będą uzasadniać swoje codzienne działania. To moment, kiedy znaczenie mają wszystkie próby, zarówno te podejmowane indywidualnie, w wymiarze lokalnym, jak i na poziomie globalnym. W pewnym momencie suma tych inicjatyw przekroczy punkt krytyczny, zacznie się konsolidować nowy system organizacji życia społecznego i nowy reżim polityczny.
Uczestnicy seminarium byli najlepszą ilustracją potencjału różnorodnej wielości i wspólnej rozmowy oraz wspólnego poszukiwania rozwiązań, z szacunkiem dla różnych światopoglądów i systemów wartości. Odpowiedzią na marazm antropocenu nie jest nowa, całościowa utopia. Tą odpowiedzią będzie suma działań koordynowanych przez aktywną sferę socjotechniczną, a podejmowanych przez upodmiotowione jednostki świadome zarówno swojej pojedynczości, jak i pojedynczości Ziemi jako przestrzeni wspólnej egzystencji ludzi i innych form życia.
Tekst ukazał się na stronie Fundacji Heinrich Bolla.