Wieczny Joe z „Mad Maxa na drodze gniewu” miał w Cytadeli władzę, bo miał kurek i rury, którymi płynęła woda – wtedy, kiedy jej pozwalał. Ale problem z wodą to nie jest tylko świat postapo. I często jest bardziej złożony niż to, czy odkręcić kurek.
W 1995 roku w Sztokholmie Ismail Serageldin z Banku Światowego powiedział, że XXI wiek będzie wiekiem konfliktów o wodę. Powtórzył to w 2009 roku w tekście dla „Nature” – dodając, że po sztokholmskim wystąpieniu niektórzy zarzucali mu skupianie się na abstrakcyjnych problemach. Tymczasem akurat Bank Światowy zrobił sporo, żeby wodę ukonkretnić – i sprywatyzować.
W 1997 roku, dwa lata po wystąpieniu Serageldina, Bank Światowy uzależnił udzielenie pożyczki dla Boliwii od sprywatyzowania wodociągów w El Alto, Cochambie i La Paz. Miało to ułatwić dostęp do wody, ale po prywatyzacji rachunki za wodę drastycznie wzrosły. Trzeba było płacić nawet za deszczówkę i za wodę z przydomowych studni.
Ludzie wychodzili na ulice i ginęli w zamieszkach. Konsorcjum Bechtel wycofało się z Boliwii, ale zażądało 50 milionów odszkodowania – do tej kwoty wliczyło straty na poczet prognozowanych przyszłych zysków.
Bechtel przegrało, a w lipcu 2010 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ uznało, że prawo do wody nadającej się do picia jest niezbędne do korzystania w pełni z praw człowieka. Rezolucję przyjęto właśnie na wniosek Boliwii. Polska wstrzymała się od głosu.
Może przedstawicielom Polski problem dostępu do wody wydawał się abstrakcyjny, a może mieli w tyle głowy Deklarację dublińską z 1992 roku (The Dublin statement on water and sustainable development, dokument stworzony po konferencji z udziałem naukowców i organizacji pozarządowych). Wodę uznano w niej za dobro ekonomiczne, które należy dostarczać zgodnie z zasadami rynkowymi. Twórcy dokumentu zaznaczyli jednak, że powinna być osiągalna dla każdego, bo jest niezbędna do życia.
czytaj także
Prywatyzacja wodociągów to zresztą problem nie tylko dla mieszkańców krajów słabiej rozwiniętych jak Boliwia. W Paryżu wodę dostarczała prywatna firma, ale po ponad dwudziestu latach miasto zdecydowało się odzyskać kontrolę nad wodociągami. Już w pierwszym roku po rekomunalizacji miasto zaoszczędziło ponad 30 milionów euro, udało się też zmniejszyć cenę wody. We Włoszech po próbach wprowadzenia ustawy o prywatyzacji usług wodociągowych w 2011 roku zorganizowano referendum – prywatyzacja wody została w nim zablokowana. Podobne referendum odbyło się w 2014 roku w Salonikach, po tym, jak wsparcie dla Grecji uzależniono od sprywatyzowania m.in. wodociągów.
czytaj także
W Anglii i Walii produkcja wody pitnej jest w rękach prywatnych od czasu reform prywatyzacyjnych Margaret Thatcher. Pojawia się coraz więcej głosów o tym, że brytyjskie wodociągi są w fatalnym stanie i niemal połowa wody, zamiast trafiać do domów, wsiąka w grunt.
Prywatne firmy zarządzające wodociągami mają niewielką motywację do tego, by unowocześniać sieci i zachęcać ludzi do oszczędzania wody – przeciwnie, opłaca im się duże zużycie.
Prawo czy przywilej
Referendum we Włoszech towarzyszyły takie hasła, jak „Wodą się nie kupczy” i „Ratujmy naszą siostrę wodę” oraz przekonanie, że dostęp do wody jest prawem człowieka.
Kilka lat temu głośna stała się wypowiedź byłego już prezesa Nestlé, Petera Brabecka-Lethmante’a, który według wielu źródeł powiedział, że woda nie jest prawem człowieka. To nieprawda. W filmie zatytułowanym We feed the world powiedział, że w podejściu do wody dominują dwa stanowiska. Jedno – w ocenie CEO Nestlé skrajne, reprezentowane przez NGO-sy – jest takie, że woda to prawo każdego człowieka, lub inaczej, że każdy człowiek ma prawo do wody. Drugie jest podejściem rynkowym – w domyśle dla Brabecka nie tak skrajnym – i zgodnie z nim woda to produkt spożywczy o określonej wartości rynkowej.
Nestlé o rynkowej wartości wody wie dużo, jest potentatem na rynku wody butelkowanej. Ale szef Nestlé pominął chyba fakt, że są rejony, w których o wodzie butelkowanej nikt nie myśli, bo problemem jest dostęp do jakiejkolwiek wody. Według PAH mieszkańcy niektórych afrykańskich krajów mają do dyspozycji nie więcej niż 10-15 litrów wody dziennie. I musi im to wystarczyć do gotowania, do picia i do umycia się.
Peter Brabeck mówi jeszcze, że wodzie jako produktowi warto nadać cenę, by wszyscy znali jej wartość i by można było podjąć działania pomocowe dla tej części świata, w której wody brakuje. Nie znalazłam żadnych danych świadczących o tym, że Nestlé angażuje się w pomoc krajom, które potrzebują wody. W materiałach prasowych firmy można znaleźć informacje o tym, że „w ostatnich 6 latach w fabrykach Nestlé Polska zredukowano zużycie wody na tonę produktu o 22%”.
Producent wody redukuje zużycie wody, by móc produkować wodę.
Na YouTubie można znaleźć jeszcze jedną, późniejszą wypowiedź Brabecka. Prezes Nestlé przyznaje w niej, że woda jest prawem człowieka. Ale nie każda woda. Nie ta w basenie, nie ta do mycia samochodu. Zamierzał pewnie złagodzić kontrowersje (Nestlé jest firmą, do bojkotu której nawołuje wiele organizacji), dla mnie to próba wzmocnienia teorii, że wodę trzeba prywatyzować, zamykać w pojemnikach, dodawać jej wartości. Takie zawężenie perspektywy to przywilej życia w tej części świata.
W tej części świata
Z danych Głównego Inspektoratu Sanitarnego wynika, że w Polsce 36 milionów ludzi korzysta ze zbiorowego systemu zaopatrzenia w wodę do spożycia. To 99%. Pozostały 1% zaopatruje się w wodę z indywidualnych ujęć.
Jestem wśród 99% i płacę 4,65 zł za metr sześcienny zimnej wody. To cena za to, że wodociągi produkują wodę: wydobywają ją, filtrują, napowietrzają i oczyszczają.
W przeliczeniu na litr to nawet nie jest pół grosza. Za półtoralitrową butelkę wody – w zależności od producenta – musiałabym w moim osiedlowym sklepie zapłacić 2,49 zł (Cechini Muszyna), 2,29 (Kropla Beskidu), 1,79 (lider rynku Żywiec Zdrój), 1,49 (Nestlé Pure Life), 1,29 (Jurajska). Kilkaset razy drożej niż za wodę z kranu. Są zresztą na świecie marki, choćby Tasmanian Rain czy Bling H2O, które kosztują kilkadziesiąt dolarów za butelkę. Za Fillico, wodę w wykonanych ręcznie butelkach, choćby ze skrzydłami i gałązką kwiatu wiśni, trzeba zapłacić 24 tysiące jenów japońskich, ponad 800 złotych.
Bo woda jest biznesem, i to coraz bardziej dochodowym.
W 1990 roku statystyczny Polak wypijał 10 litrów wody butelkowanej rocznie, na początku lat 2000 42 litry, dziś jakieś 120 litrów, choć pewnie tegoroczne upały sprawią, że słupki sprzedaży wybiją w górę. W statystykach wciąż podkreśla się, że „gonimy Europę”, bo na przykład przeciętny Niemiec wypija ponad 200 litrów wody rocznie.
Ale skoro już o Europie – i o butelkach – mowa, w wielu krajach nieekologiczne opakowania po napojach są zwrotne. Do ceny napoju w butelce czy puszce dolicza się kaucję. Można ją odzyskać – w niemieckich sklepach maszyny skanują etykietę na oddawanej pustej butelce. Zwrócona butelka to zwrot pieniędzy (albo odliczenie określonej kwoty od zakupów), jeśli butelki się nie zrecyklinguje, kaucja przepada.
Woda jest biznesem, i to coraz bardziej dochodowym.
W Polsce pomysł wprowadzenia kaucji za plastikowe i aluminiowe opakowania pojawił się już kilka ładnych lata temu, ale wydaje się, że obecnie nie ma szans na jego realizację. Na początku tego roku wiceminister środowiska Sławomir Mazurek po ekspertyzie przeprowadzonej przez firmę Deloitte ocenił, że koszty wprowadzenia systemu byłyby zbyt wysokie i nie zrównoważyłyby potencjalnych korzyści dla systemu gospodarki odpadami. O korzyściach dla środowiska wiceminister środowiska nie wspomniał. O karach, które Polska będzie musiała płacić, jeśli do 2020 roku nie osiągnie założonego przez Unię poziomu recyklingu, również.
czytaj także
Milion plastikowych butelek zwrotnych
W sierpniu tego roku krakowski radny Łukasz Wantuch zaczął akcję „Plastikowa butelka zwrotna”. To niezależna akcja, wymagająca na razie jedynie zgody i zaangażowania właścicieli sklepów. Wantuch mówi, że chce działać oddolnie – zacząć od pojedynczych sklepów, potem wprowadzić uchwałę rady miasta Krakowa, a później doprowadzić do przyjęcia stosownych rozwiązań przez parlament.
– Żeby można było recyklingować plastik tak, jak się to czyni w wielu krajach, w Niemczech, na Litwie, w Chorwacji – tłumaczy. – Dość łatwo namówić do współpracy właścicieli pojedynczych sklepów, trudniej jest z sieciami, bo tam decyzje podejmuje się w centrali.
Wantuch chce skupić milion plastikowych butelek. Na razie do akcji dołączyły dwa sklepy krakowskie i jeden myślenicki. Każdy, kto przyniesie do sklepu butelkę PET, dostaje 10 groszy. To rodzaj nieformalnej kaucji.
Pieniądze na kaucje pochodzą od właścicieli sklepów, z diety radnego Wantucha i od darczyńców. Łukasz Wantuch mówi, że próbował porozumieć się też z siecią Żabka. Żabka na udział w akcji się nie zgodziła, choć na pytanie „dlaczego” nie odpowiedziała mi od 28 sierpnia.
czytaj także
Prosto z kranu
Inicjatywa „Piję wodę z kranu” też była oddolna. Miała zwrócić uwagę na to, że kupowanie wody butelkowanej jest nieekologiczne, nieekonomiczne i niepraktyczne.
Michał Kożurno i Szymon Boniecki, współtwórcy akcji, podkreślali, że woda w kranie, po zasilanych przez Unię Europejską modernizacjach wodociągów, oczyszczalni, sieci kanalizacyjnych i stacji uzdatniania wody, nadaje się do picia bez obróbki, na surowo, prosto z kranu. To samo zresztą powtarza Główny Inspektorat Sanitarny.
Dziś, pięć lat po starcie akcji, w niektórych kawiarniach w większych miastach kranówka stoi w karafkach, obok są szklanki. W moim małym mieście, gdy się poprosi o wodę z kranu, dostaje się odrobinę – w domyśle do popicia tabletki. Obsługa pyta też czasem, czy chodzi o przygotowanie mleka dla dziecka. Prośba o wodę z kranu kojarzy się z naciąganiem lokalu.
– Zdarzało się, że prosiłem o wodę z kranu i to budziło podejrzenie, że może chcę oszczędzić. Nawet zdarzało mi się proponować, że zapłacę za tę wodę tak jak za wodę z karty, żeby pokazać, że nie chodzi o żadne naciąganie. Finalnie nigdy tyle nie zapłaciłem, ale reakcje były różne – wspomina Michał Kożurno. – Mieliśmy ideę, żeby objąć akcją jak najwięcej miejsc i po przebiciu pułapu kilkudziesięciu pierwszych rzeczywiście tak się stało, kolejne lokale same się zgłaszały. Dziś akcja żyje swoim życiem, została trochę przejęta przez miejskie wodociągi, które zachęcają do picia wody z kranu i nas to bardzo cieszy. Oczywiście zdarza mi się kupić wodę w butelce, czasem jest się w podróży, gdzieś na stacji benzynowej, w nieznanym miejscu. Bo woda zdatna do picia z kranu to woda badana, z wodociągu, a nie np. ze studni, o której nic nie wiem.
czytaj także
Naprawdę fantastyczny plastik
Łódź, Skierniewice, Wałbrzych promują picie wody z kranu, skierniewicka kranówka dostała nawet nazwę iSkierka. W szkołach w Warszawie, Szczecinie, Słupsku czy Krakowie montowane są poidełka z kranówką. Nawyk picia wody staje się coraz bardziej powszechny, ale nawykowo pita woda najczęściej jest tą zamkniętą w butelce PET.
Producenci wody robią zresztą sporo, żeby plastikowe butelki się dobrze kojarzyły. Rośnie produkcja butelek w mniejszych opakowaniach, z dziubkiem, dla dzieci. Etykiety są ozdobione kolorowymi postaciami z bajek, za licencję trzeba płacić, ale ostatecznie to się opłaca. Hasła takie, jak „Zrób to nał, poczuj, jak woda cię napędza”, „Jak coś robisz, rób to z wodą”, „Czysta strona życia”, „krystalicznie czysta woda” mają przekonać, że woda butelkowana ma szczególne właściwości. Tymczasem ani nie chroni przed odwodnieniem lepiej niż kranówka, ani skuteczniej nie gasi pragnienia. Składniki mineralne, których ma nam ponoć dostarczyć, całkiem skutecznie dostarczamy sobie codziennie w żywności. Zresztą najczęściej kupowane wody to wcale nie są te o wysokiej zawartości składników mineralnych, tylko źródlane albo stołowe. W moim kranie płynie woda o zbliżonych parametrach – a mój kran nie jest w skali Polski unikatowy.
Producenci wody robią sporo, żeby plastikowe butelki się dobrze kojarzyły. Rośnie produkcja butelek w mniejszych opakowaniach, z dziubkiem, dla dzieci.
Wodą z kranu była zresztą produkowana przez Coca-Colę Dasani – reklamowana jako krystalicznie czysta, oczyszczona za pomocą technologii stosowanej przez NASA. Dziennikarze ustalili, że to po prostu kranówka oczyszczona metodą podwójnej osmozy. Większość domowych filtrów działa w podobny sposób. Dasani miała jeszcze jedną wadę: za dużo bromu w składzie. Chyba przede wszystkim z tego powodu nie podbiła Europy.
Więc tak, jak radzą producenci wód butelkowanych, zdrowo się nawadniamy, żeby potem zarzucić świat politereftalanem etylenu. Nie takim złym, jak napisała w czerwcu na Facebooku Martyna Wojciechowska, ambasadorka marki Żywiec Zdrój. Był to wpis związany z akcją Żywca „Po stronie natury”. Wojciechowska napisała m.in., że butelki plastikowe sprawdzają się lepiej niż szklane.
✅Plastik nie taki zły ✅Żywiec Zdrój w programie #postronienatury kładzie nacisk na ochronę przyrody i uświadamianie nas…
Opublikowany przez Martyna Wojciechowska Środa, 13 czerwca 2018
W reakcji na falę oburzenia, jaką wywołał jej wpis, tłumaczyła, że chciała zwrócić uwagę na fakt, że i plastik, i szkło można i trzeba recyklingować. I że trzeba podejmować decyzje codziennie, we własnym domu, a także, że szkło się nie rozkłada, a plastikowi zajmuje to jakieś 400 do tysiąca lat.
Jednak po pierwsze, na dobrą sprawę nie wiadomo, jak długo rozkłada się butelka PET, bo politereftalan etylenu ma niecałe osiemdziesiąt lat. Po drugie, plastik jest lekki i transport wody w opakowaniach PET jest może tańszy niż transport szkła, ale w Polsce system segregacji odpadów i ich recyklingu kuleje (choć Ministerstwo Środowiska chwali się, że z roku na rok jest lepiej, NIK nie jest entuzjastyczny). Szkło jest odzyskiwane częściej niż plastik, kaucją objętych jest część szklanych butelek po piwie. Zawsze znajdzie się więc ktoś, komu będzie opłacać się zbierać szkło, by zanieść je do skupu. Butelki PET zbierają tylko sfrustrowani wszechobecnością śmieci zwolennicy akcji #NAPRAWDEpostronienatury.
To społecznościowa akcja zainaugurowana przez pisarza Stanisława Łubieńskiego, odpowiedź na post Martyny Wojciechowskiej. Zasady są proste: idziesz po ulicy, po plaży, po lesie i zbierasz to, co ktoś wyrzucił, co komuś wypadło, co przywiał wiatr.
Kiedy się prześledzi Facebookowe wpisy z hasztagiem #NAPRAWDEpostronienatury i obejrzy oznaczone w ten sposób zdjęcia, właściwie trudno znaleźć takie, na którym nie ma butelki PET albo przynajmniej plastikowej nakrętki. Nie wszystkie są po wodzie, są też takie po słodzonych napojach, po napojach energetyzujących, po jogurtach. Ale jak mówią statystyki, sprzedaż gazowanych i kolorowych napojów w Polsce spada, rośnie sprzedaż butelkowanej wody. Na zdjęciach to widać. Lekko tylko nadgniecione, zakręcone butelki komponują się z opakowaniami po chipsach i batonach.
Gdzieś tam w świecie idealnym butelki PET się recyklinguje albo nawet upcyklinguje. Robi się z nich polarowe bluzy (ponoć na jedną wystarczy 35 butelek), szklarnie na kwiaty, zabawkowe rakiety kosmiczne, a z regranulatu kolejne plastikowe opakowania.
W świecie za rogiem butelek się nie zgniata, nie odkręca, nie segreguje. W śmietniku, który mam pod blokiem, sąsiadują w jednym kontenerze ze skoszoną trawą, resztkami jedzenia i starymi ubraniami.
Kurtyna (wodna)
Woda jest prawem, mówią jedni, woda jest towarem, powtarzają drudzy. Jest biznesem i przedmiotem konsumenckich bojkotów.
„Woda jest wszystkim”, mówi bohaterka filmu Filipa Skrońca. Skrońc, reporter, niedawno wrócił z Somalii, gdzie kręcił film o działaniach wodnych Polskiej Akcji Humanitarnej. W otwierającej scenie widać krany i dziewczynkę, która dźwiga baniak z wodą, wspomagając się specjalnym zawiązanym na głowie turbanem. Dzieci w Mogadiszu często piją wodę prosto z kranu, Filip Skrońc też ją pił. Mówi, że w smaku jest zupełnie inna niż nasza woda z kranu, mocno chlorowana, ma słony posmak.
– PAH wcześniej budował studnie, teraz częściej są to ujęcia z kranikami, bo po wodę chodzą głównie dzieci – tłumaczy mi Skrońc. – Nie miały siły na pompowanie wody ze studni.
Problem dostępu do wody to nie jest tylko problem krajów ubogich w wodę – czy ubogich w ogóle. Według danych Światowej Organizacji Zasobów, wśród krajów narażonych na deficyt wody są również te Europejskie: San Marino, Grecja i Hiszpania, i te bardzo zamożne, jak Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wśród krajów o ograniczonych zasobach wodnych znalazła się Polska.
W kwietniu tego roku w Kapsztadzie odnotowano „dzień zero”, czyli dzień wyczerpania się zapasów wody pitnej.
W Mogadiszu czy Dhace zdobycie wody to wielogodzinna wyprawa. 99% Polaków, żeby mieć wodę, odkręca kran. Mamy pod ręką wodę do picia, do gotowania, do prania i sprzątania, mamy ją w wodnych kurtynach, gdy doskwiera nam upał. W naszej części świata woda jest czymś tak zwykłym i codziennym, że musimy jej dodawać wartości, pakując ją do opakowań i sprzedając za wielokrotność jej rzeczywistej ceny. Akceptujemy wodę w butelce z plastiku z dodatkiem bisfenolu A, trzymaną w niewiadomych warunkach, może na słońcu, może w cieple, co nie pozostaje bez wpływu na jej jakość i czystość. Ale wciąż mamy problem z piciem wody z rur, które nam zafundowała Unia. Chyba że ktoś nam tę wodę zapakuje do butelki i zakorkuje.
***
Tekst ukazał się dzięki wsparciu Fundacji im. Heinricha Boella.