Rok temu dowiedzieliśmy się o śmierci ofiary gwałtu zbiorowego, więzionej, bitej i gwałconej przez 10 dni. Czy czegoś nas ta i podobne historie uczą?
Rok temu dowiedzieliśmy się, że umarła 26-letnia kobieta, ofiara gwałtu zbiorowego, więziona, bita i gwałcona przez 10 dni tak brutalnie, że jej życia nie dało się uratować. Może to i lepiej – komentowali niektórzy, jak mogłaby żyć po czymś takim. Nawet Zbigniew Ziobro, współautor medialnego spektaklu rozpętanego wtedy, powstrzymał się od omówienia drastycznych szczegółów. Kilka dni później rozpętał się kolejny, kiedy na włoskiej plaży napadnięto polską parę i zgwałcono kobietę.
czytaj także
Oskarżenia o lokalny układ i zaniedbania w śledztwie, żądania surowych kar dla gwałcicieli, co jeszcze można politycznie z tragedii 27-latki wycisnąć… Sprawą śmierci łodzianki media żyły jeszcze przez jakiś czas, ale pojawiły się nowe, bardziej gorące newsy. Sama kobieta gdzieś w tym procesie znikała i dziś już ledwo sobie przypominamy cień, jakim położyła się jej historia na końcówce zeszłorocznych wakacji. A przecież przejęliśmy się nią, w Łodzi urządzono krąg ciszy i demonstrację przeciwko politycznemu żerowaniu na tej tragedii.
czytaj także
Pamiętacie swoją reakcję na tę wiadomość? Czy próbowaliście sobie wyobrazić, jak to wyglądało? Przecież jej bez przerwy nie gwałcili, musieli robić przerwy, wypuszczać ją do łazienki, dawać jeść. Czy rozmawiali ze sobą o tym, co robią, a potem pytali, czy zje kanapkę? Gwałcili ją osobno, czy robili to wspólnie? Który z nich pierwszy wpadł na pomysł, by użyć narzędzi, które spowodowały w końcu śmiertelne obrażenia?
Martwa kobieta już tego nie opowie. Zeznania tych, które przeżyły gwałt zbiorowy, raczej nie są upubliczniane. Lepiej zresztą o tym nie wiedzieć, nie wyobrażać sobie nawet, zwłaszcza jeśli jesteście kobietą albo macie córkę. Tymczasem sami sprawcy nie siedzą cicho, dzielą się z publicznością obficie i nawet z pewnym poczuciem dumy.
O gwałtach usłyszeliśmy nie od sprawców wspomnianej tragedii, ale autorów książki Masa o kobietach polskiej mafii. Autorami tymi są Jarosław Sokołowski Masa – były gangster, a późniejszy świadek koronny oraz dziennikarz, który spisał jego historię, Artur Górski. Nie, żaden z nich na kartach książki nie przyznaje się do zgwałcenia kogokolwiek – książka jest jednak długą historią gwałtów i przemocy wobec kobiet, które przedstawione są jakby stanowiły najbardziej przednią rozrywkę. Górski we wstępie do książki tłumaczy się wprawdzie ze swoistego sojuszu z Masą, jednak chodzi mu jedynie o oczyszczenie się z zarzutów donoszenia na kolegów, o przemocowej warstwie książki nie ma w tych wyjaśnieniach ani słowa. Bezkrytycznie przyjmuje on perspektywę Sokołowskiego, w której od opowieści o „towarach” lądujących w łóżkach bohaterów niezauważenie przechodzi do opisów kolejnych gwałtów. Okazuje się, że jedną z aktywności grup, które opisują, było „zgwałcić, a potem tak zblatować sprawę, żeby uniknąć konsekwencji”. Dowiadujemy się więc o losach pewnej autostopowiczki, którą po kolei i na zmianę gwałcili koledzy Masy i poznajemy historię innej kobiety, stawiającej tak zaciekły opór, że mężczyźni „…dokonali penetracji wieszakiem. Znęcali się nad nią okrutnie, można powiedzieć, że przeszła prawdziwe tortury” – opowiada Sokołowski.
czytaj także
No tak, ale to wciąż zwyrodnialcy, gangsterka, margines – powiecie. Historii wysłuchał jednak dziennikarz, wyraźnie uwiedziony gangsterskim systemem wartości, w którym gwałt jest na porządku dziennym, książkę wydało poważne wydawnictwo, w którym ktoś ją przeczytał i zaakceptował. Ciekawe, czy mu się podobało? Historie okrutnych gwałtów mogą przecież podnieść sprzedaż, o czym przekonują choćby nakłady książek Katarzyny Bondy, która w Lampionach (akcja dzieje się w Łodzi) funduje czytelniczkom i czytelnikom dość detalicznie opisaną historię zgwałcenia za pomocą gałęzi. Widocznie czytelnicy lubią podobne opisy, trudno mi sobie wyobrazić czytelniczkę, która przełknie ten opis bez zmrużenia oka. Wciąż jesteśmy jednak na polu literatury i pop-kultury, dokąd czytelnik zapuszcza się na własne życzenie, tak jak na własne życzenie obcuje z przemocową pornografią.
Tylko że gwałcenie kobiet okazuje się atrakcją nie tylko literacką. Kilka lat temu „Duży Format”, reporterski dodatek „Gazety Wyborczej”, opublikował wywiad z blogerem, któremu ogromną popularność przyniósł post zawierający dokładną i do tego dowcipną podobno instrukcję gwałtu analnego (wywiad Tomasza Kwaśniewskiego Kominek. Nie ma wolności na moim blogu, 4 czerwca 2012).
Pamiętacie tę rozmowę? Ten fragment?
Jest też poradnik „Co trzeba zrobić, żeby zerżnąć dziewczynę w tyłek…”.
– …do dziś rewelacyjnie się – sprzedaje.
„Upić zdzirę. Związać. Posmarować dupę olejem roślinnym…”.
– Kurczę, jak to dasz, to nie będę mógł tego wywiadu pokazać rodzicom.
W ten sposób pisałeś.
– To był mój pomysł na to, by się przebić. I to był skuteczny pomysł.
Nie wiem, czy to dowcipna forma zastosowana przez blogera odpowiada za banalizację tematu gwałtu, i nie rozumiem, jak mógł ulec jego urokowi dziennikarz, a jednak uległ. Dzięki niemu jednak setki tysięcy odbiorców łyka tekst, jakby był to przepis kulinarny, i żyje sobie dalej, jak gdyby nigdy nic.
czytaj także
Gdy media obiegnie kolejna wiadomość o brutalnym gwałcie, czytelnik literatury i gazet pokiwa głową, że takie jest życie, no i wiemy przecież, że żyjemy w kulturze gwałtu, i dziewięć na dziesięć kobiet doświadczyło jakiejś formy przemocy seksualnej. Śmierć 26-letniej kobiety niczego w nas nie zmieniła.