Sztuki wizualne

Pragnienie przeszłości

Wystawa Joanny Kordjak przypomina, że także polska postępowa inteligencja jest i zawsze była w Polsce u siebie.

Na pokazywanej w warszawskiej Zachęcie wystawie Przyszłość będzie inna naszą uwagę przykuwa od razu wielki ekran, na którym wyświetlany jest fragment Drogi młodych (1936) Aleksandra Forda. Widzimy grupę dzieci w planie ogólnym. Stoją w szeregu na linii horyzontu, trzymając się za ręce. Idą przed siebie, śpiewając pełną nadziei, podniosłą, trochę może zbyt patetyczną pieśń w języku jidysz. W przebitkach widzimy zbliżenia ich twarzy. Słowa pieśni mówią o wyjściu z przeszłości naznaczonej przez niedostatek i ucisk. O drodze ku lepszej przyszłości, gdzie nikt nie będzie pozostawiony sam sobie.

Droga młodych została zrealizowana na zlecenie dziecięcego sanatorium w Miedzeszynie i sfinansowana przez Bund – demokratyczną i socjalistyczną partię polskich Żydów. Film miał sławić postępowe metody wychowawcze sanatorium i egalitarny, otwarty charakter zawiązującej się w nim dziecięcej wspólnoty. Fragmenty dzieła Forda powracają w wielu miejscach wystawy jak refren. Nie bez powodu. Treść i losy filmu doskonale oddają problem, z jakim mierzą się kuratorzy Przyszłości: perypetii emancypacyjnych, równościowych i demokratycznych projektów zmiany społecznej, formułowanych w okresie międzywojnia na styku sztuki użytkowej, aktywności społecznej i polityki.

Fot. archiwum Zachęty

Wyrażane przez nich nadzieje na „inną przyszłość” zderzały się czasem bardzo twardo z rzeczywistością międzywojnia. Drogę młodych zatrzymała cenzura. „Pod pozorami humanitaryzmu i współczesnych metod wychowawczych zawiera sceny będące żerowaniem na nędzy mas oraz propagandę światopoglądu komunistycznego” – brzmiało uzasadnienie.

Być użytecznym

Przygotowana przez Joannę Kordjak wystawa zestawia ze sobą projekty z bardzo różnych obszarów. Obok filmu widzimy malarstwo, grafikę, wzornictwo przemysłowe, architektoniczne makiety, plakaty i okładki czasopism. Ich twórcy działają z bardzo różnych ideowych inspiracji: od myśli spółdzielczej, przez demokratyczny socjalizm spod znaku Bundu i PPS-u, po marksizm. Łączy ich jednak pewna konstelacja postępowych poglądów, zaangażowanie na rzecz prawdziwej demokratycznej kultury, nieograniczającej się tylko do sposobu wyłaniania władzy, ale obejmującej całość życia społecznego.

Fot. archiwum Zachęty

Pokazywani na wystawie artyści, architektki i projektanci pragną też uczynić swoją działalność społecznie użyteczną, włączyć się w życie odrodzonego po wojnie państwa, by przez nowoczesne formy sztuki i wzornictwa nadawać społeczeństwu nowy, bardziej racjonalny kształt. Stąd ich zainteresowanie praktykami, pozwalającymi na działalność na prawdziwie masową, społecznie istotną skalę: reklamą społeczną, wzornictwem przemysłowym, budownictwem spółdzielczym.

Niestety z tą masowością i społeczną skalą w międzywojniu ciągle był problem. Projekty z takich dziedzin jak wzornictwo, które z założenia miały docierać do szerokiego grona odbiorców, zmieniać na lepsze życie klas ludowych czy innych grup podporządkowanych, rozbijały się po prostu o strukturę społeczną międzywojennej Polski, o słabość bazy wytwórczej, niewielką siłę nabywczą ludności, nędzę klas niższych. Z założenia demokratyczne i dostępne dla wszystkich projekty okazywały się ostatecznie docierać wyłącznie do względnie zamożnej klasy średniej.

Fot. archiwum Zachęty

Obecni w Zachęcie twórcy mają świadomość tych ograniczeń i próbują sobie z nimi radzić. Nawiązują np. współpracę z ruchem spółdzielczym, z partiami politycznymi, organizacjami społeczeństwa obywatelskiego. Ta współpraca przebiega często w bardzo udany sposób, na poziomie globalnym problem ograniczonego zasięgu ciągle jednak pozostaje.

Z góry czy z dołu

W Zachęcie widać jeszcze jeden kłopot, dręczący modernizacyjne projekty międzywojnia: napięcie między ich demokratyczną treścią, a często zamkniętą, odgórnie narzucaną formą. Dwa podstawowe języki, w jakich przyszłość formułuje się na wystawie, to z jednej strony pedagogika, z drugiej higiena.

Walka o lepszą przyszłość zaczyna się często od walki o higienicznie urządzoną przestrzeń: ergonomiczną, czystą, pełną światła i zieleni. Taką, w której zamieszkać mogą zdrowe ciała, ukształtowane przez kulturę bezpiecznej pracy i aktywnego wypoczynku. Ten „higieniczny” dyskurs jest tyleż zrozumiały w odniesieniu do panujących w latach 20. i 30. warunków, co przybiera czasami dość niepokojące tony. Jak widzimy choćby na okładkach pokazywanych w Zachęcie postępowych czasopism z epoki, idzie on w pakiecie z eugeniką – czymś radykalnie obcym współczesnej wrażliwości moralnej.

W Zachęcie widać jeszcze jeden kłopot, dręczący modernizacyjne projekty międzywojnia: napięcie między ich demokratyczną treścią, a często zamkniętą, odgórnie narzucaną formą.

Przyszłość przybiera też często twarz dziecka, które jeszcze niezepsute przez dorosły świat niesie zalążek nowego. Dziecko do tego nowego świata trzeba jednak wychować. Trzeba nauczyć je umiejętności koniecznych do tego, by móc współtworzyć prawdziwie wolną i egalitarną wspólnotę.

Taki „pedagogiczno-higieniczny” język ma mało demokratyczny charakter, zakłada raczej jednostronną komunikację i transmisję wiedzy. Znów, w Zachęcie widzimy jak twórcy, projektanci, pedagożki usiłują wyjść poza ten jednostronny model komunikacji. Autorki wystawy dokumentują eksperymenty z architekturą partycypacyjną, jakie mają miejsce w warszawskim budownictwie spółdzielczym. Projektanci pracujący dla robotniczych rodzin konsultują swoje pomysły na to, jak urządzić np. kuchnię z ich faktycznymi użytkowniczkami, starając maksymalnie dostosować projekt do ich realnych, codziennych potrzeb. Niemniej raz jeszcze mamy wrażenie, że problemu nie udaje się nigdy do końca rozwiązać. Sen o innej przyszłość śniony jest dość odgórnie.

Poza mit międzywojnia

Jaka jest stawka przypominania tych snów dziś? W Przyszłości… można dojrzeć próbę przepisania pamięci międzywojnia z innej perspektywy: oddolnej, ludowej, obejmującej mniejszości etniczne czy sytuację kobiet. Wystawa wychodzi poza stereotypowy obraz Dwudziestolecia z Marszałkiem na Kasztance, ułanem z szablą, Wieniawą w Ziemiańskiej, Warszawą-Paryżem Północy i Luxtorpedą. Zebrane na wystawie artefakty i statystyki pokazują międzywojenną Polskę jako kraj biedny, podzielony, pozostawiający słabych samym sobie.

Fot. archiwum Zachęty

Ten krytyczny obraz pozostaje jednak głęboko niekompletny. Rację ma Iza Mrzygłód, gdy na łamach „Kultury Liberalnej” pisze, że na wystawie wielkim nieobecnym pozostaje wieś i jej modernizacyjne aspiracje. Miasta pozostawały przecież wyspami w ciągle wiejskim społeczeństwie II RP, to wieś skupiała najbardziej palące problemy społeczne kraju: przeludnienie, ukryte bezrobocie, analfabetyzm brak dostępu do służby zdrowia. Miała przy tym własną kulturę organizacji, pomysły modernizacyjne, sztukę, ważnych dla historii polityków, bez których polityczno-społeczny krajobraz międzywojnia pozostaje niekompletny. Wielki strajk chłopski z 1937 roku – jedno z najistotniejszych wystąpień społecznych międzywojnia – też śnił swój sen o innym jutrze.

Klekot: Jakub Szela podoba się miastowym

Obraz epoki pozostaje też niekompletny bez refleksji o roli modernizacyjnej państwa. Wystawa mogła być tu okazją do polemiki z trochę bardziej progresywnym, ale tym nie mniej co najmniej dyskusyjnym mitem II RP, przedstawiającym ją jako państwa udanej odgórnej modernizacji. Jako kraj budującej się Gdyni, COP-u, ojczyznę doskonałego modernizmu w architekturze i nie mniej znakomitej szkoły lwowsko-warszawskiej w filozofii i matematyce. Taki obraz okresu międzywojennego można znaleźć np. w pracy Andrzeja Szczerskiego Cztery nowoczesności, gdzie autor – bliski obozowi prezydenckiemu historyk sztuki – tworzy program konserwatywnej rewaluacji polskiej nowoczesności i modernizmu.

Fot. archiwum Zachęty

Problem z narracją o II RP jako sile modernizacji polega jednak na tym, że państwo to pozostawało zawsze krok do tyłu za realnymi potrzebami społecznymi. W momentach kryzysowych wybierało interesy silniejszych ekonomicznie i społecznie klas. Elita polityczna międzywojnia przez 20 lat nie była w stanie przeprowadzić prawdziwej reformy rolnej, po zamachu majowym Piłsudski ostatecznie zdecydował się oprzeć swoją politykę na klasach posiadających itd. Pokazanie, jak w tych warunkach państwo mimo wszystko było czasem w stanie nieść realny modernizacyjny impuls, dostarczyłoby ciekawej lekcji także współczesnym widzom.

My też mamy przeszłość!

W Zachęcie tego nie zobaczymy, co wynikać może z tego, że cel wystawy jest trochę inny niż zarysowanie nowej panoramy międzywojnia. Projekt Joanny Kordjak ma bardziej pocieszająco-terapeutyczny charakter.

Guy Debord w jednym z listów pisał z entuzjazmem „my też już mamy przeszłość!”. Wyrażał w ten sposób ten sposób dumę z tego, że liczne ruchy na styku polityki i sztuki, jakie animował, wytworzyły już pewną historię, przeszłość, do której można wracać, szukając w niej inspiracji dla myślenia i działania, a w najgorszym wypadku źródła nostalgicznych wzruszeń.

Fot. archiwum Zachęty

Wystawa w Zachęcie pozwala za Debordem powtórzyć „my też mamy przeszłość!”. My – polska postępowa inteligencja wszystkich politycznych odcieni, wszyscy i wszystkie przywiązani do demokratycznych, egalitarnych, wolnościowych idei. Wystawa Joanny Kordjak przypomina, że także ta grupa jest i zawsze była w Polsce u siebie. Że posiada własną myślową, aktywistyczną i organizacyjną tradycję, której nie da się pozbawić legitymacji przez skojarzenia z PRL, z zależnością od Moskwy i zbrodniami stalinizmu. Co ważne, wystawa ma miejsce w stulecie odzyskania niepodległości, przez co otwiera tę rocznicę na lewicowe treści i wrażliwości. Wydaje się to szczególnie istotne w czasach, gdy rządząca prawica pretekst dekomunizacji wykorzystuje, by oczyścić polską pamięć ze śladów niemal wszystkiego, co kojarzy się z lewicą.

Fot. archiwum Zachęty

Dla współczesnej lewicowej inteligencji spotkanie z wystawą ma jednak nie tylko terapeutyczny, pocieszający efekt. Oglądając wystawę w Zachęcie trudno pozbyć się wrażenia, że liczne kłopoty, z jakimi mierzą się jej bohaterowie, dręczą i nas. Także w III RP progresywne projekty społeczne wydają rozchodzić się z grupami, do których są adresowane. Najlepsze i najbardziej nawet włączające z nich rozbijały się często o ścianę niewydolnej polityki, folwarczne stosunki na rynku czy rządy specjalnych grup interesów (deweloperzy w miastach). Ciągle też dopiero szukamy dobrych recept na to, jak mniej odgórnie, a bardziej demokratycznie rozmawiać o zmianie społecznej, jak wspierać i inicjować ją przez działalność na takich polach jak sztuka, projektowanie, architektura.

Wystawa kończy się ponuro. Po pełnych słońca, optymizmu i nadziei na lepsze jutro latach dwudziestych przychodzą lata trzydzieste. Niedoskonałą i nieefektywną demokrację konstytucji marcowej zastępują coraz bardziej autorytarne rządy, wielki kryzys dusi społeczeństwo, zaostrza się ideologiczny konflikt, w siłę rośnie bojówkarska skrajna prawica. Nie jesteśmy może dziś do końca w analogicznym momencie, ale oglądając część wystawy poświęconą końcówce II RP, często czujemy jak najbardziej współczesny niepokój.

Co robić, by historia się nie powtórzyła? Zebrane na wystawie projekty, odnoszące się do problemów sprzed prawie wieku, nie dają łatwych, gotowych do użycia odpowiedzi, co robić dziś. Pokazują jednak, że pewna wrażliwość – demokratyczna, równościowa i postępowa – też ma tu swój rodowód i zakorzenienie. Ten kapitał przeszłości wzmacnia nasze prawa, by projektować przyszłość. Także lewica potrzebuje czasem genealogicznych mitów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij