Rozumiem, że brzmi to śmiesznie, ale w Meksyku po prostu powinna być super autostrada kokainowa, od której policja i wojsko trzymają się z daleka. A Amerykanie niech sobie ze swoim bałaganem radzą sami.
Martyna Dominiak: Jak zaczęła się zmiana myślenia o polityce narkotykowej w Ameryce Łacińskiej?
Kasia Malinowska-Sempruch: Ameryka Łacińska jest w tej chwili w dość ciekawym momencie ponieważ już od wielu lat myśli się tam o relacji ze Stanami Zjednoczonymi – o tym co to znaczy sąsiadować ze Stanami a jednocześnie być producentem dla tego kraju z największą na świecie liczbą użytkowników substancji psychoaktywnych. Są to dwa poważne problemy. Od wielu lat o tej kwestii dyskutowano po cichu, ale w ciągu ostatnich 2-3 lat mówi się o tym głośniej. Dowodem tego jest Latin American Commision on Drugs and Democracy – byli prezydenci Kolumbii, Meksyku i Brazylii zebrali się razem, żeby wypracować rozwiązania korzystne nie dla USA, ale właśnie dla tego regionu. To był przełomowy moment. Kolejnym przedsięwzięciem są konferencje Latynoamerykańskie dotyczące polityki narkotykowej. Pierwsza z nich odbyła się 3 lata temu w Argentynie, kolejna w Brazylii. Tegoroczna właśnie zakończyła się w Meksyku. Myślę, że miejsce spotkania było jak najbardziej właściwe, bo obecna sytuacja w tym kraju jest dramatyczna, właśnie w wyniku wojny narkotykowej prowadzoną przez prezydenta Calderona.
Jak zareagowały władze kraju na tę konferencję?
Trudno to ocenić. Dwie osoby z rządu, które miały być na otwarciu, na 3 dni przed wydarzeniem zostały odwołane ze swoich stanowisk. Nie wydaje nam się, żeby to było w związku z Konferencją, raczej z bieżącą polityką. Osoba, która pojawiła się w zastępstwie, nie była zbyt zorientowana i nie wiedziała, jakie stanowisko powinna zająć.
Jak wygląda debata w Ameryce Łacińskiej na tle innych problemów innych części świata?
Pracuję w różnych regionach świata i widzę, że debata w Ameryce Łacińskiej jest zdecydowanie najciekawsza i najdojrzalsza. W Azji temat polityki narkotykowej dopiero się zaczyna, można powiedzieć, że jest jeszcze w „pieluchach”. W Afryce jest dokładnie tak samo. Europa jest dużo bardziej zaawansowana, ale nam brakuje wspólnego języka. To, co robią Holendrzy czy Duńczycy, jest cenne, ale zostaje przedyskutowane w obrębie ich państwowej polityki. Nie ma i nigdy nie było Europejskiej Konferencji Polityki Narkotykowej. To się wiąże, moim zdaniem, z ogólną stagnacją polityczną w Europie. Jest mnóstwo osób i instytucji, które działają na swoim terenie i w swoim języku. W Ameryce mają wspólny język – hiszpański. W związku z tym to, co się dzieje w Argentynie można łatwo przedyskutować w Meksyku i odwrotnie. Mam też takie wrażenie, że oni też mają większe poczucie życia we wspólnocie niż inne regiony świata. Wspólna rozmowa i kooperacja jest tam bardziej naturalna niż np. w Azji. Globalna Komisja ds. Polityki Narkotykowej, w której jest np. Kofi Annan i sporo Europejczyków, też była zainspirowana Ameryką Łacińską. Ten region jest ciekawym miejscem, bo tam debata po prostu trwa. A dodatkowym bodźcem dla tej debaty jest obecność bogatego sąsiada będącego ogromnym rynkiem zbytu środków psychoaktywnych. Tego nie mamy np. w Europie.
Czy wobec tego możemy powiedzieć, że ten region jest w awangardzie zmian światowej polityki narkotykowej?
Wydaje mi się, że tak. Podam przykład. Jeżeli popatrzymy na Afrykę, to jasne jest, że substancje psychoaktywne odgrywają tam coraz poważniejszą rolę, ale nie ma na to wielkiego odzewu. W Azji obowiązuje niezwykle restrykcyjne prawo narkotykowe – włącznie z Singapurem czy Malezją skazującymi i wykonującymi karę śmierci. Współpracując z Afryką czy Azją i pokazując im Europę jako przykład, jesteśmy nieskuteczni. Bo te kraje patrzą na Europę jako na bogatą północ, region, który nie może niczego zaproponować w odniesieniu do ich rzeczywistości.
Dlatego to, co się dzieje w Ameryce Łacińskiej jest ważne dla ogólnoświatowej polityki narkotykowej. Jeśli Afryka by się przyjrzała temu, że strzelanie do producentów np. w Kolumbii i Peru nie jest odpowiedzią – bo rynek narkotykowy posiadający ogromne ilości środków jest w stanie przekupić niemal każdy rząd – łatwiej na tej podstawie byłaby w stanie realnie przewidzieć, co będzie się działo w ich własnych krajach. Podobnie jest w Azji.
Ten region może zainspirować bardziej alternatywne myślenie o narkotykowych problemach. W ramach współpracy z Portugalią, która ma świetną politykę narkotykową, na konferencję zaprosiliśmy przedstawicieli portugalskojęzycznych krajów Afryki. Minister Zdrowia Mozambiku i wysocy urzędnicy z Gwinei Bissau, Angoli i Republiki Zielonego Przylądka przysłuchując się wszystkim wystąpieniom, pierwszy raz w życiu spotkali się z alternatywnym spojrzeniem na politykę narkotykową. A doświadczenia, o których usłyszeli, są im przecież bardzo bliskie. Do tej pory przyjeżdżali do nich tylko przedstawiciele UNODC. Dlatego właśnie Ameryka Łacińska jest ważna dla globalnej debaty.
Jedną z rzeczy, z którą borykają się wszystkie kraje południa jest produkcja. Czy będziemy karać produkcję małej ilości koki czy skupimy się na wielkich handlarzach, którzy na tym zarabiają straszne pieniądze? Do tej pory w wielu państwach, zwłaszcza w Kolumbii, niszczono pola koki zamiast skupiać się na przemytnikach i gangsterach. To ci ostatni są największym problemem społecznym i są najbardziej niebezpieczni, bo mają dostęp do broni najnowszej generacji. Przesunięcie widzenia źródła problemu od biednego rolnika, który nie ma zbyt wielu opcji, do gangstera, jest silnie artykułowane przez Amerykę Łacińską. W zeszłym roku Ekwador wypuścił 3 tysiące ubogich, drobnych przemytników z więzienia. Ameryka Łacińska pokazuje, że trzeba stopniować skalę problemu i odpowiedzi na ten problem, jeszcze wyraźniej widzimy, że pół miliona Amerykanów siedzących za drobne przestępstwa narkotykowe to jest szaleństwo. Oni nie chcą powtarzać tego modelu, wolą zająć się największym gangsterstwem, patrząc jednocześnie na drobnych producentów i przemytników jak na problem społeczny a nie kryminalny. To są lekcje istotne dla Azji i Afryki.
Czy obecność Konferencji w Meksyku może pomóc temu krajowi?
Dramatyczna sytuacja w Meksyku była jednym z najczęściej poruszanych tematów na Konferencji. 5 lat prowadzenia wojny narkotykowej daje potworny rezultat – 50 tys. zamordowanych . W ostatnich wojnach w Iraku i Afganistanie nie zginęło tyle osób, ile w ciągu 5 lat w Meksyku. Cały region patrzy na Meksyk z ogromnym przerażeniem i kompletnie nie wie, co zrobić. A ani Brazylia ani Argentyna nie za bardzo wiedzą jak pomóc. Moim zdaniem tego problemu nie można rozwiązać na poziomie regionu, ale tylko wewnątrz państwa.
Pytanie, na ile Calderon będzie mógł racjonalnie popatrzeć na sprawę. Został wybrany 5 lat temu niewiele więcej niż 30% głosów. On potrzebował w związku z tym tematu legitymizującego jego prezydencję. Takim tematem zostały kartele narkotykowe. Okazało się, że Calderon ocenił sytuację bardzo nierealnie. Myślę, że nie miał świadomości jak wielka siła i pieniądze stoją za kartelami, a nie za bardzo rozumiał jak bardzo skorumpowane są jego własne wojsko i policja. 50 tys. zabitych w Meksyku to jest właśnie efekt bezsensownej decyzji podjętej przez prezydenta państwa, który nie oszacował właściwie skali problemu i wpędził swój kraj w straszną wojnę. Niedawno dwóch młodych blogerów zostało znalezionych powieszonych na moście z wiadomością od karteli: „nie życzymy sobie, żeby o nas pisać”. Państwo nie jest w stanie obronić się i wygrać wojny, którą samo sobie zorganizowało.
Trzeba pamiętać, że nic takiego szczególnego nie zdarzyło się w Meksyku, co wymusiłoby taką reakcję państwa. Nie zaczęło napływać więcej narkotyków, nie zwiększyła się produkcja.
Pytanie: co dalej? W przyszłym roku mamy wybory, Calderon nie będzie mógł kandydować. Będziemy się wszyscy przyglądać kolejnym kandydatom, którzy muszą się do tej sytuacji odnieść, np. zaproponować zawieszenie broni. Tam się dzieje to, co kiedyś oglądaliśmy w TV z Kolumbii, tyle, że powiększone pięć razy.
Jak USA reaguje na to, co dzieje się w Meksyku?
Stany są ogromnym rynkiem narkotykowym. Tyle, że one tego problemu sensownie nie rozwiązują, inspirując jedynie działania czysto militarne w Kolumbii czy Meksyku. Oczekują, żeby za nich ten bałagan posprzątać. Rola, pozycja i miejsce Meksyku są przez to szczególnie skomplikowane. Dostają wielką pomoc militarną w ramach tzw. programu Merida. To nie są pieniądze dla ubogich w Juarez, by ich wyciągnąć z drobnej dilerki. To są pieniądze na helikoptery, noktowizory, broń. Płynie z tego jasny przekaz: mówimy o wojnie, a nie o wspieraniu społeczności meksykańskiej w wychodzeniu z biedy.
Jednocześnie USA ma bardzo otwartą granicę jeżeli chodzi o sprzedaż swojej broni. Każdy lub prawie każdy karabin, którym posługują się kartele pochodzi ze Stanów. A więc z jednej strony sponsorują wojsko, a z drugiej gangsterzy, którzy do tego wojska strzelają, również zaopatrują się u tego samego źródła. To jest zamknięte koło, a rola USA jest niezwykle niechlubna. Trudno powiedzieć, czy Stany odniosą się jakoś sensownie do tej sytuacji, chociażby dlatego, że Obama jest już w trakcie swojej kampanii wyborczej. Nie wyobrażam sobie, żeby on zaryzykował jakieś działanie postrzegane jako takie, które nie jest proamerykańskie.
Myśląc o tym zupełnie pragmatycznie, policja meksykańska czy różni specjaliści od bezpieczeństwa państwa jednogłośnie twierdzą, że dla Meksyku najlepiej by było, gdyby ten cały handel, który idzie przez ich kraj po prostu przedostał się w jak najszybszy sposób do Ameryki. Bo nie ma powodu, dla którego Meksykanie muszą umierać, awanturując się o substancje, które chcą sobie kupować ludzie w USA. Mówią: „jak chcą, niech sobie kupują, po co my mamy za to umierać?” Myślę, że z punktu widzenia Meksyku jest to najbardziej racjonalne podejście. Rozumiem, że brzmi to śmiesznie, ale tam po prostu powinna być super autostrada kokainowa, od której policja i wojsko trzymają się z daleka. A Amerykanie niech sobie ze swoim bałaganem radzą sami, zamiast inwestować w to, żeby z tym problemem za nich radził sobie Meksyk.
—
Kasia Malinowska-Sempruch Dyrektorka Międzynarodowego Programu Polityki Narkotykowej w Open Society Institute. W latach 1999-2007 dyrektorka International Harm Reduction Development. Program ten wspierał inicjatywy zdrowotne w krajach Europy Wschodniej i b. ZSRR. Wcześniej koordynatorka programów ONZ dotyczących m.in. narkomanów i AIDS. Jest współtwórczynią pierwszego narodowego programu walki z AIDS w Polsce w latach 1996-1999.