Setki ryb tłoczą się w wypełnionych po brzegi basenach, skąd nierzadko wyciągane są rękami, a następnie wrzucane do skrzynki lub foliowej reklamówki. Mało który katolik zwraca uwagę na coroczną tragedię żywych karpi.
Dlaczego chrześcijanie jedzą mięso? Choć już dawno nie jestem katolikiem, to jednak kiedyś z religii miałem szóstki, a i dziś w głowie mam więcej cytatów z Biblii niż z Kanye’ego Westa, choć na słuchanie tego rapera poświęcam znacznie więcej czasu niż na czytanie Pisma Świętego. Ale co się stało, to się nie odstanie. Lata spędzone na słuchaniu czytań sprawiły, że pewnie już nigdy nie przestanę myśleć o chrześcijaństwie. Zatem: dlaczego chrześcijanie jedzą mięsko?
Oczywiście do głowy automatycznie przychodzi ulubiony biblijny cytat ministra Jana Szyszki: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Słowa te jednak są częścią dłuższego zdania, w którym Bóg zwraca się do ludzi: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi”. Z cytatu tego oczywiście nie wynika, że mamy naszych poddanych zjadać. Co więcej słowo „panowanie” w Starym Testamencie odnosi się również do panowania mężczyzny nad kobietą, a jednak sytuacja, że faceci mordują dziewczyny, żeby je potem grillować i schrupać, zdarza się wyjątkowo rzadko. Nie przypominam sobie, żeby takie sytuacje miały miejsce w Biblii, w której mamy skądinąd przecież wiele aktów brutalnej przemocy.
czytaj także
Co więcej, słowa te Bóg skierował do ludzi w Raju, który – jak wiemy z Księgi Rodzaju – był całkowicie wegański. Pierwszy ludziom Bóg polecał wprost: „Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem”. Skoro zatem w raju Adam i Ewa odżywiali się wegańsko, to co się stało, że dzisiejsi chrześcijanie jedzą mięso na potęgę, z wyjątkiem piątków, gdy jedzą ryby, które oczywiście mięsem (ich zdaniem) nie są? Od tamtego czasu stało się oczywiście wiele rzeczy, ale z perspektywy chrześcijańskiej najważniejsze było zjedzenie przez Ewę zatrutego jabłka poznania. Bóg najwyraźniej nie chciał, żeby ludzie za dużo kumali, bo bardzo się rozgniewał i skazał Adama, Ewę i kolejnych ludzi na życie w pocie i trudzie. To być może najsłynniejsze zjedzenie owocu zostało nazwane „grzechem pierworodnym” i być może również z tego powodu jedzenie owoców do dzisiaj wielu osobom się źle kojarzy.
Zgodę na zabijanie i spożywanie zwierząt Bóg sformułował dopiero po grzechu pierworodny. Czyżby też w ramach wymierzanej ludziom kary? Można argumentować, że weganizm był czymś należącym do pierwotnego planu Boga, a mięsożerność – owocem ludzkiej degeneracji. Twierdzi tak choćby jezuita Dariusz Kowalczyk, choć zastrzega, że nie jest to dogmatyczna wykładnia doktryny Kościoła. Nie jestem jezuitą, więc mogę sobie chyba pozwolić na jeszcze mniej dogmatyczną interpretację. Cytat, w którym Bóg zgadza się, że zwierzęta mogą być pokarmem, brzmi: „Wszelkie zaś zwierzę na ziemi i wszelkie ptactwo powietrzne niechaj się was boi i lęka. Wszystko, co się porusza na ziemi i wszystkie ryby morskie zostały oddane wam we władanie. Wszystko, co się porusza i żyje, jest przeznaczone dla was na pokarm, tak jak rośliny zielone, daję wam wszystko. Nie wolno wam tylko jeść mięsa z krwią życia. Upomnę się o waszą krew przez wzgląd na wasze życie – upomnę się o nią u każdego zwierzęcia”. Bóg teoretycznie daje nam wszystko, ale szybko od razu zastrzega, że nie możemy jeść mięsa z krwią. Żydzi wywnioskowali z tego, że trzeba ze zwierzęcia spuścić całą krew, zanim zabierzemy się do jedzenia. Ale czy nie jest to dość prostacka interpretacja? Ostatecznie dalej czytamy, że Bóg upomni się o krew każdego zabitego zwierzęcia. Czy nie oznacza to raczej, że możemy zabijać i zjadać zwierzęta tylko, gdy jest to absolutnie konieczne? Wygląda na to, że z przelanej krwi każdego zwierzęcia Żydzi i chrześcijanie będą musieli się tłumaczyć na Sądzie Ostatecznym. Zważywszy, że średni poziom spożycia mięsa w Polsce to jakieś 70 kilo rocznie, to może być całkiem sporo tego tłumaczenia. „Ten boczek był taki samotny, gdybym go nie zjadł, to by się zmarnował”. „Te parówki wyglądały tak biednie i w 70% są z odpadów, więc trzeba je zjeść ze względu na szacunek wobec zabitych już zwierząt”. Powiedzmy, że można znaleźć jeszcze parę wytłumaczeń, ale czy rzeczywiście będziemy potrafili przed Bogiem usprawiedliwić się z każdego zjedzonego zwierzęcia? Jakoś nie sądzę, bo choć trochę zwierząt w swoim życiu zjadłem i żadnego nie znam z imienia, to wiem, że żadne z nich nie chciało umierać.
czytaj także
Zresztą w Starym Testamencie możemy też znaleźć zachęty do weganizmu. W Księdze Daniela opisana jest sytuacja, w której Daniel i jego towarzysze zostali poddani próbie: „Spożywali jedynie jarzyny i wodę. Efekt był taki, że po upływie dziesięciu dni wygląd ich był lepszy i zdrowszy niż innych młodzieńców, którzy spożywali potrawy królewskie”. Jak widzimy, starożytni całe wieki przed narodzeniem Chrystusa wiedzieli, że dieta wegańska jest najzdrowsza. Naszej oświeconej cywilizacji odkrycie tego faktu zajęło ponad dwa tysiące lat, ale w końcu wydaje się, że nauka jest jednoznaczna. Meta-analizy pokazują, że weganie nie tylko są szczuplejsi i zdrowsi niż wszystkożercy, ale nawet, że rzadziej chorują na raka.
Z mojej ulubionej biblijnej księgi, Księgi Koheleta, możemy też wyczytać, że nie jesteśmy w niczym lepsi od zwierząt: „Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt; los ich jest jeden: jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego, i oddech życia ten sam. W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt, bo wszystko jest marnością”. Za podobne twierdzenie, że zwierzęta mają takie same uczucia jak ludzie, Darwin był odsądzany od czci i wiary, a przecież nie powiedział nic innego niż Kohelet. Najwyraźniej dla wielu kapłanów jedzenie mięsa było ważniejsze niż wczytywanie się w Biblię.
Porzucając już analizę Starego Testamentu, którego nauki zostały wszak mocno zrewidowane przez Chrystusa, trzeba zauważyć, że w Nowym Testamencie nie mamy nigdzie napisane wprost, że Jezus jadł mięso. Mamy co prawda historię o tym, że kazał sobie i swoim uczniom przygotować baranka wielkanocnego, ale nawet tutaj nie dowiadujemy się, czy rzeczywiście jadł mięso, wszak Jezus mówi tylko: „Gorąco pragnąłem spożyć Paschę z wami, zanim będę cierpiał”. A nic o tym, czy smakowała mu baranina. Łatwo mogę sobie wyobrazić, że baranek paschalny może tu być metaforą. Czy nie po to Jezus umarł za nasze grzechy, żebyśmy nie musieli już składać składać Bogu w ofierze innych zwierząt. Jezusa też nazywamy barankiem bożym, ale w czasie mszy nie spożywamy mięsa, a jedynie opłatek. Może baranek paschalny spożywany przez Jezusa też był z chleba? Pascha, do dziś pojawia się na naszych wielkanocnych stołach, i bynajmniej nie jest ona z mięsa.
czytaj także
Podobnie zresztą można interpretować historię o rozmnożeniu przez Jezusa ryb. Są autorzy, którzy dowodzą, że w rzeczywistości wcale nie musiały to być ryby, tylko rodzaj bułki. Trzeba też zauważyć, że Jezus nie zabił żadnych ryb, żeby nakarmić wiernych, a jedynie wykorzystał do ich rozmnożenia swoją super moc. Kojarzy mi się to oczywiście z prężnie rozwijającą się technologią tworzenia mięsa z in vitro. Warto pewnie o tym fakcie pamiętać, gdyby jacyś chrześcijanie próbowali w przyszłości dowodzić, że jedzenie mięsa z in vitro jest wbrew katolickiej doktrynie: „Hej, Jezus robił mięso (albo bułki) z in vitro już dwa tysiące lat temu!”. Jeśli Jezus jadł mięso, to raczej rzadko i chyba tylko wtedy, gdy go nim częstowano. Choć sam odmawiam jedzenia mięsa tylko po to, żeby nie urazić gospodarzy, bo wydaje mi się, że każdy dobry gospodarz w dzisiejszych czasach powinien być gotowy na ugoszczenie wegan, to jestem w stanie zrozumieć taki wybiórczy wegetarianizm. Ostatecznie może lepiej zjeść kurczaka, niż gdyby miał on później wylądować w śmietniku.
Ciekawa też jest sprawa błędnego tłumaczenia pewnego zdania z Listu do Koryntian. W Biblii Tysiąclecia brzmi ono: „Tak więc wszystko, cokolwiek w jatce sprzedają, spożywajcie, niczego nie dociekając – dla spokoju sumienia”. Tymczasem takie tłumaczenie jest niezgodne z greckim oryginałem, zdrowym rozsądkiem i kontekstem biblijnym. W rzeczywistości powinno raczej brzmieć: „Tak więc nie jedzcie wszystkiego, co w jatce sprzedają, dociekając dla spokoju sumienia”. Mała różnica? Zważywszy, że jest to jeden z nielicznych fragmentów w Nowym Testamencie poświęcony jedzeniu mięsa, to chyba jednak duża. Że takie tłumaczenie ma więcej sensu, świadczą choćby padające wcześniej słowa: „Wszystko wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko wolno, ale nie wszystko buduje”. Czy jedzenie mięsa przynosi korzyść i buduje? Korzyści ze zjedzenia kotleta są krótkotrwałe, ale niewątpliwie masowy ubój zwierząt buduje cywilizację opartą na wyzysku i cierpieniu.
Generalnie duchowość chrześcijańska zawsze bardzo wysoko ceniła sobie powstrzymywanie się zarówno od jedzenia mięsa, jak od jakiegokolwiek zabijania. Święty Paweł z Tarsu pisał, że: „Dobrą jest rzeczą nie jeść mięsa”. Wtórował mu ojciec Kościoła św. Bazylii: „Mięsne potrawy zawsze nieczyste żądze wywołują i światło ducha zaciemniają”. Pierwsi chrześcijanie często byli wegetarianami, choć mogło to stanowić problem w Rzymie, gdzie mięso się powszechnie jadło, więc bezmięsna dieta mogła ich zdradzić, a w efekcie sami mogli stać się pożywieniem dla lwów. Do czasów średniowiecza dieta wegetariańska przestrzegana była w wielu zakonach. Do dziś zresztą istnieją zakony, których reguły zabraniają spożywania mięsa. To właśnie zakonnicy byli zresztą pierwszymi wegetarianami w Polsce. Diety wegetariańskiej przestrzegali sprowadzeni przez Bolesława Chrobrego kameduli, a także przybyli do Polski w XIII wieku kartuzi. Reguły zakonne, które nakazywały wszystkim zakonnikom całkowite powstrzymywanie się od mięsa, dopuszczały zazwyczaj dwa wyjątki: wolno było jeść mięso w chorobie oraz poza klasztorem. „Ażeby nie być uciążliwym dla gospodarzy” – wyjaśnia kapituła generalna dominikanów w roku 1249. Za zjedzenie mięsa dominikanin mógł nawet trafić do więzienia. Niestety wraz z rozwojem cywilizacji chrześcijańskiej zakonnicy zaczęli luzować pasy i zmieniać podejście do konieczności przestrzegania bezmięsnej diety.
Warto jednak pamiętać, że przez większą część swojej historii chrześcijaństwo zalecało częste posty. W średniowieczu długość postów była różna w zależności od diecezji i wynosiła od 110 do nawet 215 dni w roku. Ocenia się, że na terenie dzisiejszej Polski w XIII wieku wstrzemięźliwość od potraw mięsnych przypadała na więcej niż połowę dni w roku. W obrębie tych 192 dni obowiązywało jeszcze 51 dni postu ścisłego, w czasie którego zakazane było również spożywanie nabiału. Tak, Polacy w średniowieczu byli weganami przynajmniej przez pięćdziesiąt dni w roku, a może nawet i częściej, bo wszak mięso był towarem ekskluzywnym, widywanym głównie na pańskich stołach, do których większość mieszkańców ziem polskich nie miała dostępu. Co się stało z tą postną tradycją, widzimy sami. Współcześni katolicy narzekają: „Dla wielu z nas niejedzenie mięsa w piątek jest sporym wyrzeczeniem, a przestrzeganie ścisłego postu w Środę Popielcową i Wielki Piątek niemal aktem heroizmu”. Katolicki post ścisły zakłada (por. kan. 1251 KPK) powstrzymanie się od jedzenie pokarmów zwierzęcych i zjedzenie w ciągu dnia tylko jednego posiłku do syta (można do tego zjeść jeszcze dwa skromne). Wielki mi heroizm. Podejrzewam, że taką dietę ma połowa moich znajomych prekariuszy.
Bartoś: „Jezus z Nazaretu” Benedykta XVI nie przedstawia „Jezusa historycznego”
czytaj także
Co się stało, że to, co kiedyś wydawało się postulowany wzorem, jest dziś przez większość katolików wyśmiewane jako wyraz absurdalnej czułostkowości? Oczywiście chrześcijaństwo przestało być ascetyczną religią pustelników i banitów, a stało się religią władzy. A władza lubi pokazywać swoją władzę, również nad naszymi „braćmi mniejszymi”, którzy w efekcie lądują na stołach. Obwiniać można też chrześcijańskie problemy z manicheizmem. Manichejczycy byli heretykami, a do tego wegetarianami. Żeby sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie jest wyznawcą herezji, dawno mu do zjedzenia mięso.
Wytłumaczenie jedzenia mięsa przez chrześcijań próbował znaleźć św. Tomasz z Akwinu i wyszło mu, że jemy mięso z szukania rozkoszy oraz ciekawości życia. O ile obie te rzeczy wysoko sobie cenię, to nie wydaje mi się, żeby były wyznacznikami bycia dobrym chrześcijaninem, a wręcz przeciwnie. Jak słusznie i banalnie stwierdza św. Paweł w Liście do Rzymian: „Ci bowiem, którzy żyją według ciała, dążą do tego, czego chce ciało; ci zaś, którzy żyją według Ducha – do tego, czego chce Duch”. Oczywiście zaleca nam się raczej życie zgodnie z żądzami ducha, a nie ciała. Czy Duch święty chce, żeby na naszych stołach lądowały ciała martwych zwierząt? Można w to wątpić. Jak czytamy w tym samym liście: „stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych”. Stworzenie, czyli nie tylko ludzie, ale również wszelkie zwierzę na ziemi i wszelkie ptactwo powietrzne. Jak będziecie się czuli, gdy po Sądzie Ostatecznym znajdziecie się w towarzystwie wszystkich zwierząt, które zjedliście? Czy nie będzie wam głupio? Już dziś warto, żebyście pamiętali, że Bóg rozliczy was z krwi każdego zabitego zwierzęcia.
czytaj także
Fakt, że weganizm wcale nie jest sprzeczny z religią katolicką, a wręcz może iść z nią w parze, przypomina mi się oczywiście z okazji dorocznego święta konsumpcji zwanego dla niepoznaki Bożym Narodzeniem. Choć Bóg rodzi się tylko symbolicznie, a zwierzęta ponoć mówią ludzkim głosem, to najwyraźniej jednak mówią dosyć cicho. Mało który katolik zwraca uwagę na coroczną tragedię żywych karpi sprzedawanych przeważnie z brakiem jakiegokolwiek poszanowania dla tych czujących istot. Setki karpi tłoczą się w wypełnionych po brzegi basenach, skąd nierzadko wyciągane są rękami, a następnie wrzucane do skrzynki lub foliowej reklamówki. Choć w Carrefourze na basenie wisi kartka, że żywe ryby są sprzedawane wyłącznie do reklamówek z wodą, to chyba bardzo mało tej wody do tych reklamówek dają, bo torebki wyglądały, jakby nie było jej tam wcale. Znęcanie się nad karpiami odbywa się też w wielu innych hipermarketach jak na przykład Tesco. W wielu sklepach Tesco żywe karpie sprzedawane są do reklamówek bez wody. Tesco tłumaczy się, że jest to zgodne z wytycznymi Głównego Lekarza Weterynarii, ale zapomina, że już rok temu Sąd Najwyższy wydał wyrok, w którym wskazał, że naturalnym środowiskiem ryb jest środowisko wodne, a więc zasadą winno być transportowanie, przetrzymywanie i przenoszenie ryb w środowisku wodnym. Przetrzymywanie ryb bez wody jest zatem przestępstwem znęcania się nad zwierzętami i może być zagrożone karą nawet do trzech lat więzienia. Prawniczka Karolina Kuszlewicz uważa wręcz, że: „nie da się pogodzić sprzedaży żywych ryb z ich humanitarnym traktowaniem. Ich ból, cierpienie i stres są praktycznie nie do uniknięcia”. Z kolej Katechizm Kościoła Katolickiego głosi: „Sprzeczne z godnością ludzką jest niepotrzebne zadawanie cierpień zwierzętom lub ich zabijanie”. Byłoby zatem logiczne, żeby dobrzy chrześcijanie – zamiast kultywować tradycję wymyśloną przez komunistę Hilarego Minca („Karp na każdym wigilijnym stole w Polsce”) – postępowali zgodnie z nakazami swojej wiary oraz polskiego prawa i dzwonili na policję, gdy rybie dzieje się krzywda. Oczywiście nie tylko rybom nie powinno się zadawać niepotrzebne cierpienia, ale również innemu stworzeniu. Dobrzy chrześcijanie powinni więc chyba zostać weganami, bo nikt mi nie udowodni, że cierpienie zadawane zwierzętom na fermach przemysłowych i w ubojniach jest potrzebne.
Fot. Friend Milton, U.S. Fish and Wildlife Service, domena publiczna