Dla Gowina uczelnie wyższe powinny być „kuźnią elit”, a całym procesem kształcenia mają rządzić zasady wolnego rynku.
„Rzeczpospolita” opublikowała nieoficjalne informacje na temat przygotowywanej przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego nowej ustawy o szkolnictwie wyższym – tzw. Ustawy 2.0. Wśród kilku plotek krążących już w debacie publicznej (jak deregulacja ustroju uczelni), pojawiła się jedna szczególnie interesująca. Resort chce wydłużenia studiów niestacjonarnych o 2 semestry. Oznaczałoby to, że przyszłego magistra czeka od roku (w przypadku studiów jednolitych) do dwóch dodatkowych lat studiów (przy dwustopniowych – rok na licencjackich i rok na magisterskich).
Wszystko w trosce o studenta. „Wydłużenie ma umożliwić studentom niestacjonarnym bezpośredni kontakt z nauczycielem akademickim na takim samym poziomie jak studentom dziennym” tłumaczy wiceminister Piotr Dardziński. „Rzeczpospolita” zresztą bardzo dobrze wyczuła ideologiczne podłoże takich pomysłów, o komentarz prosząc nikogo innego, jak samego Jeremiego Mordasewicza z Konfederacji Lewiatan. Mówił: „Jeżeli dyplomy mają być równoważne, studenci zaoczni powinni się uczyć dłużej”.
czytaj także
Studenci studiów niestacjonarnych potrafią harować przez 7 dni w tygodniu – najpierw 5 dni pracy, potem weekend na uczelni. Można zadawać sobie uzasadnione pytanie – dlaczego chcemy im jeszcze bardziej dowalić? Za co chcemy ich karać?
Wyobrażam sobie, że w oczach niektórych, to niestacjonarni sami sobie zasłużyli. „Mogli przecież uczyć się bardziej i dostać na normalne studia stacjonarne!”. Taka narracja może być nieobca kierownictwu resortu nauki i szkolnictwa wyższego. Przypomina mi to czerwcową konferencję o szkolnictwie wyższym organizowaną przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. Pytana, czy nowa reforma nie ograniczy dostępu do edukacji dla osób z małych miejscowości, dr Ewa Trojanowska z ministerstwa odpowiadała w duchu: „jak ktoś dużo pracuje, to się dostanie. Ja się dostałam.”
Takie myślenie wpisuje się w wizję edukacji, jaka zdaje się przyświecać samemu Jarosławowi Gowinowi. Dla Gowina uczelnie powinny być „kuźnią elit”, a całym procesem kształcenia mają rządzić zasady wolnego rynku. Jeśli dyplom magistra ma być certyfikatem przynależności do elit, to siłą rzeczy – jak mówi sam minister – trzeba „odejść od masowości kształcenia”. 7 lat studiów to zresztą całkiem dobry straszak, który skutecznie wybije wielu osobom z głowy takie pomysły jak studiowanie.
Nawiasem mówiąc, w myśl obecnej ustawy na studiach niestacjonarnych musi być przynajmniej 60% godzin w porównaniu do analogicznych studiów stacjonarnych (na tym samym kierunku itp.). Jak łatwo policzyć, proponowane rozwiązanie nadal nie wyrównuje stawek godzinowych. Czy studenci zaoczni mają więc spodziewać się nie tylko wydłużenia lat studiów, ale również zwiększenia liczby godzin w semestrze?
Wszelkie próby traktowania tych spraw w kategoriach prostej arytmetyki sugerują głębokie niezrozumienie specyfiki edukacji wyższej. Właściwie wskazują na brak zrozumienia w ogóle tego, w jaki sposób człowiek przyswaja wiedzę i umiejętności. O wartości studiów nie świadczy liczba godzin, które spędzi się w dusznej, uniwersyteckiej sali, a siedzenie na czterech literach nie jest warunkiem koniecznym uczenia się. Być może jest tak, że proste fakty znikają z pola widzenia ministra Gowina zajętego snuciem apokaliptycznych wizji upadku cywilizacji chrześcijańskiej pod naporem islamskich najeźdźców.
Kształcenie niestacjonarne istotnie ma opinię studiów drugiej kategorii. Liczba godzin jest tylko jednym z czynników. Inne, dużo ważniejsze, to np. nastawienie kadry dydaktycznej. Jeśli władze uczelni traktują studenta zaocznego jako dojną krowę, to żadne czary z liczbą semestrów nie zmienią tej sytuacji.
A studia niestacjonarne to często jedyna szansa dla osób, które nie mają przywileju bycia utrzymywanymi przez rodziców przez 5 lat po maturze. Albo dla których byłoby to jednoznaczne z dalszym uzależnieniem np. od przemocowego rodziny. Albo dla niepracujących matek, których nie stać na prywatny żłobek. Bo, niestety, nasze państwo nie gwarantuje ani porządnego wsparcia socjalnego dla studentów, ani ochrony dla ofiar przemocy w rodzinie, ani nie tworzy odpowiedniej liczby żłobków i przedszkoli.
czytaj także
Władze resortu szkolnictwa wyższego nie rozumieją, że państwowa edukacja jest jednym z głównych narzędzi niwelowania nierówności społecznych. Ich propozycje jedynie cementują istniejące podziały klasowe. I właściwie ciężko wyobrazić sobie lepszego obrońcę III Rzeczpospolitej ze wszystkimi jej patologiami niż Jarosław Gowin. A wiele wskazuje na to, że Ustawa 2.0 może stać się doskonałym narzędziem prawnym do utrwalania tych patologii. W drugiej połowie września mamy poznać szczegóły projektu ustawy. Można się spodziewać, że do tego czasu Gowin zaskoczy nas jeszcze niejednym nowatorskim pomysłem.
***
Tomek Steifer – absolwent filozofii w ramach Kolegium MISH UW. Zajmuje się ultradźwiękami w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN. Członek partii Razem.