Świat

Łukasiewicz: Atak Trumpa na Syrię grozi konfliktem amerykańsko-rosyjskim

Bez zmiany strategii ten atak pozostanie jedynie incydentem, który w najgorszym razie wzmocni Baszara al-Asada – mówi Piotr Łukasiewicz z Global.Lab.

Paweł Pieniążek: Pięćdziesiąt dziewięć amerykańskich rakiet tomahawk wystrzelono na syryjskie lotniska. Ma to być odwet za użycie broni chemicznej, w którym zginęło ponad osiemdziesięcioro cywili. Skąd taka decyzja Donalda Trumpa? Nagle przejął się losami cywili w Syrii?

Piotr Łukasiewicz: Jestem w stanie uwierzyć w te oczywiste powody, które podaje Trump. To znaczy, że zamordowanie tych ludzi było czymś tak strasznym, że domagało się jakiejś reakcji. Tylko że ona jest bardzo doraźna. Z publikowanych informacji wynika, że zabito siedmiu żołnierzy syryjskich, zniszczono dziewięć hangarów z samolotami. Jeśli za tym atakiem nie pójdzie jakaś strategia wojskowa i dalsze działania, to będzie to niewiele znacząca manifestacja polityczna.

Niemniej decyzja administracji Trumpa jest bardzo zaskakująca, bo wydawało się, że Amerykanie i Rosjanie mogą współpracować w Syrii w sprawie walki z tzw. Państwem Islamskim. Tego rodzaju atak niszczy współpracę między tymi dwiema potęgami. Już dzisiaj rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało, że zawiesza działania na rzecz uregulowania przestrzeni powietrznej nad Syrią. Oczywiście to oficjalne stanowisko. Wojskowi zapewne utrzymują jakieś kanały komunikacji. Jednak ten kryzys grozi tym, że w pewnym momencie może dojść do starcia samolotów amerykańskich i rosyjskich w Syrii. To byłoby bardzo niebezpieczne.

Czy USA zabija więcej cywilów niż Rosja?

A czy za użyciem broni chemicznej na pewno stoi prezydent Syrii Baszar al-Asad?

Raczej nie można traktować poważnie pojawiających się ze strony rosyjskiej informacji, że trafiono w rebelianckie składy broni chemicznej. Sarin to nie jest coś, co można trzymać w piwnicy i używać, kiedy się chce. Wszystko wskazuje, że za użyciem broni chemicznej stoi reżim.

Świat już raz potępił Asada za użycie broni chemicznej. Dlaczego ten postanowił użyć jej znowu?

Asad chce pokazać, że jest silny i gra na własnych warunkach. Takim działaniem wiele zyskuje. Rebeliantom daje do zrozumienia, że jest bezwzględny, że się nie cofnie, otoczył ich w prowincji Idlib. Amerykanom pokazuje, że nic mu nie zrobią – on zabił osiemdziesięcioro cywili, a oni zniszczyli kilka samolotów. Rosjanom z kolei wysyła sygnał, że odzyskuje inicjatywę i że nie mogą w pełni nim sterować. Przecież Rosjanie zapewniali, że w 2013 roku wywieźli cały arsenał broni chemicznej.

Trump mówił, że Barack Obama wyznaczył „czerwoną linię”, a gdy została przekroczona i w 2013 roku użyto broni chemicznej, to nic nie zrobił. Trump chce pokazać, że jest lepszy niż Obama?

W trakcie kampanii wyborczej w 2016 roku Donald Trump stwierdził, że rozważanie ataku rakietowego na Syrię to „szaleństwo i idiotyzm”. Niemniej ta akcja ma pewne uzasadnienie moralne, ale musi się z nią wiązać wspomniany plan i dalsze działania. To przykład na to, że jeśli użycie siły zbrojnej nie jest powiązane z planem i strategią, to jest to rzecz doraźna, mało znacząca, która może przynieść efekty odwrotne do zamierzonych. Dlatego nie jest wykluczone, że ten wtorkowy atak może wzmocnić Asada.

Aleppo na granicy życia i śmierci

W 1998 roku, gdy Bill Clinton zgodził się na ostrzelanie pięćdziesięcioma tomahawkami Afganistanu, jednocześnie trwały rozmowy między Arabią Saudyjską a talibami o wydanie Osamy bin Ladena Saudyjczykom. Zaatakowanie prowincji Chost i Kandaharu spowodowało zablokowanie tych rozmów. Efekt był rujnujący. To się później przełożyło na atak na World Trade Center i jego konsekwencje. Co ciekawe, działo się to równolegle z dochodzeniem w sprawie skandalu z Monicą Lewinsky. Oskarżano wówczas Clintona, że wykorzystuje ataki rakietowe do poprawienia własnej, słabej reputacji politycznej.

Na pewno nie ma tej strategii? Na terytoria kontrolowane przez syryjskich Kurdów trafia amerykańska artyleria i wkrótce może ruszyć ofensywa na stolicę Państwa Islamskiego Rakkę. Z kolei ofensywa na iracki Mosul opóźnia się ze względu na złe warunki pogodowe, ale pojawiają się informacje, że w miarę możliwości Amerykanie prowadzą bardziej agresywne działania (co też wiąże się ze zwiększoną liczbą ofiar cywilnych).

Tylko że w przypadku Syrii mamy do czynienia z dwoma różnymi problemami – reżim Asada i tzw. Państwo Islamskie. Do tej pory wydawało się, że Amerykanie koncentrują swoje działania na zwalczaniu tego drugiego. Co więcej Trump sugerował, że z Asadem można współpracować.

Do tej pory wydawało się, że Amerykanie koncentrują swoje działania na zwalczaniu tzw. Państwa Islamskiego, nie reżimu Asada.

Te dwa problemy są oczywiście ze sobą powiązane, chociażby terytorialnie – ulokowane są w Syrii – ale mimo wszystko znajdują się na dwóch różnych płaszczyznach. W jednym przypadku chodzi o istnienie reżimu, w drugim o terroryzm. Wydaje się, że tym atakiem amerykańska administracja otwiera (bo za takim działaniem powinny pójść kolejne kroki) pewną ofensywę polityczną w związku z samym Asadem. Na początku tygodnia sekretarz stanu Rex Tillerson powiedział, że jeśli będzie jakiś konsensus w sprawie Syrii, to nie obejmie on funkcjonowania reżimu Asada. To tylko jedno zdanie, ale ono jest jakimś tropem. Teraz ten atak. Widzę w tym zagrożenie, bo Amerykanie jeszcze nie mają do końca opracowanej strategii przeciwko Państwu Islamskiemu, a otwierają kolejny front.

Ostatnia dymisja Stephena Bannona z Rady Bezpieczeństwa Narodowego, ważnej figury w ekipie Trumpa, mogła mieć wpływ na ten atak?

Myślę, że Bannon zachował pozycję kluczowego doradcy i ideologa w administracji Trumpa. Dlatego sądzę, że sprawa ataku nie ma z tym wspólnego.

7 najniebezpieczniejszych osób wokół Trumpa (so far)

Dzisiaj rano rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow powiedział, że te wydarzenia będą miały poważny wpływ na relacje amerykańsko-rosyjskie.

Popularne były teorie, że Rosjanie stawiają na współpracę z Trumpem, bo istniały tu jakieś powiązania. Jednak nawet jeśli był jakiś romans, to on się właśnie kończy i wraca prawdziwa polityka międzynarodowa i konkurencja między Rosją i Ameryką. Ten okres pseudoresetu bardzo szybko minął. Zresztą podobnie było w przypadku George’a Busha czy Obamy. Ani Putin nie okazał się wariatem, ani Trump nie okazuje się marionetką Putina.

A jeśli chodzi o samą pozycję Rosji w Syrii, to konsekwencją jest to, że zwiększa się ryzyko konfliktu między samolotami rosyjskimi a amerykańskimi. Jeśli Amerykanie będą atakować inne bazy reżimu syryjskiego, może to doprowadzić do śmierci jakiegoś Rosjanina obecnego w tej bazie. Sądzę, że Amerykanie ostrzegali Rosjan przed tym atakiem.

Tak mówią Amerykanie.

Jeśli jednak dojdzie do utraty komunikacji, to może skończyć się śmiercią Rosjanina, co będzie incydentem nie amerykańsko-syryjskim, tylko amerykańsko-rosyjskim. To jest niebezpiecznie. Już raz Rosjanie zbombardowali kolumnę proamerykańskich sił syryjskich. Amerykanie mogą sobie ich szkolić i wyposażać, ale Rosjanie i tak sobie nic z tego nie robią. Uderzają w to, co chcą. Myślę, że Rosjanie będą tę politykę kontynuować. To znaczy, że oddziały wyszkolone przez Amerykanów będą częściej atakowane przez reżim syryjski czy Rosję. Dlatego bardzo możliwe, że nadchodzą ciężkie czasy dla tych niewielkich sił.

Jeśli dojdzie do utraty komunikacji, to może skończyć się śmiercią Rosjanina, co będzie incydentem nie amerykańsko-syryjskim, tylko amerykańsko-rosyjskim.

Politycznie amerykański atak nie będzie wiele znaczył, jeśli nie pójdzie za nim poważna zmiana strategii.

To symetryczny incydent do tego z końca 2015 roku. Wówczas Turcy zestrzelili rosyjski samolot. Najpierw był ogromy skandal, mocne słowa, sankcje, ale sytuacja szybko się uspokoiła, a relacje rosyjsko-tureckie stały się nawet lepsze niż sprzed tego kryzysu.

W tym przypadku może być podobnie. Amerykanie mają w Syrii około dziewięciuset żołnierzy – sił specjalnych i marines. Żeby myśleć o znaczącym wpłynięciu na sytuację w Syrii, trzeba byłoby dokonać ofensywy lądowej. Niezależenie od tego Amerykanie muszą jednak wyznaczyć sobie cel – czy walczyć z Państwem Islamskim, jak to robią teraz, czy może próbować doprowadzić do zmiany reżimu w Syrii. Ten drugi plan jest znacznie trudniejszy, bo wymaga wielkiego konsensusu politycznego, który zaakceptowaliby Rosjanie i Irańczycy. Tego rodzaju ofensywy nie zaczyna się od ataku sześćdziesięcioma rakietami.

***
Piotr Łukasiewicz
jest byłym dyplomatą wojskowym i cywilnym, pułkownikiem rezerwy i ostatnim ambasadorem Polski w Afganistanie, gdzie spędził w sumie 7 lat. Współpracuje z fundacją Global.Lab.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij