60. urodziny Unii Europejskiej stają się okazją do przypomnienia o tym, że jesteśmy jej częścią – dla jednych to pretekst do narzekania na uzależnienie od UE, dla innych do wyznawania jej bezgranicznej miłości.
Sytuacja polityczna w Polsce sprawiła, że stosunek do Unii jest znakiem politycznej przynależności. Pani premier z PiS zaraz po objęciu stanowiska zdjęła więc unijne flagi z tła, na którym odbywają się jej konferencje prasowe, na co liberałowie odpowiadają wyjściem na marsze KOD z flagami UE w dłoniach. Po tym zresztą najłatwiej poznać, która demonstracja jest „nasza”. Jesteś za PiS-em – twoja jest ta biało-czerwona, jesteś przeciw – twoja jest ta z gwieździstymi, błękitnymi chorągiewkami.
Ja jestem w grupie prounijnej. Zero eurosceptycyzmu, ale też bez przesady z euroentuzjazmem. Kiedy jednak czytam na stronach „Gazety Wyborczej”, jak ludzie kochają UE i za co, mam wrażenie, że to kompletnie nie jest moja opowieść. O Unii myślę raczej słowami z piosenki Krzysztofa Krawczyka i Edyty Bartosiewicz: „trudno tak, razem być nam ze sobą, bez siebie nie jest lżej”.
O Unii myślę raczej słowami z piosenki Krawczyka i Bartosiewicz: „trudno tak, razem być nam ze sobą, bez siebie nie jest lżej”.
Czytam na przykład o tym, że ktoś kocha UE „za podróże po Europie, bez paszportu i kolejek na granicy, za studia w Niemczech, za wolność i poczucie bezpieczeństwa, za sale koncertowe we Wrocławiu, w Katowicach i Szczecinie, za autostrady”.
Nigdy nie byłam na Erasmusie. Zazdroszczę wszystkim, którzy byli. Ja nie znałam żadnego zagranicznego języka, nie byłam na dobrych studiach, nie miałam czego szukać na uczelniach w innych krajach. Jak już poszłam na lepsze studia, to pracowałam na etacie i o wyjazdach mogłam zapomnieć.
Nigdy nie podróżowałam po pięknych zagranicznych stolicach. Nie miałam na to kasy wtedy, kiedy miałam czas, a jak już miałam jakąś kasę, to nie miałam czasu, bo pracowałam.
Nie jeżdżę po Polsce samochodem, więc nie mam okazji docenić autostrad zbudowanych za unijną kasę, ale na wsi pod domem moich rodziców za zagraniczną dotację zrobiono chodnik.
Mogłabym pracować za granicą, ale na szczęście mam pracę w Polsce, więc nie zmusiła mnie do wyjazdu – jak część z moich znajomych – sytuacja ekonomiczna. Mogłabym wyjechać robić międzynarodową karierę, ale na nieszczęście moim narzędziem pracy jest język, więc nie za bardzo mogę coś sensownego robić gdzieś poza Polską. Rozumiem świetnie kuzynów, koleżanki, którzy dziś pracują za granicą i nie planują wracać do miejscowości z aquaparkami i chodnikami z logo UE. Pracy z logo UE tam nie znajdą.
Pamiętam, jak Polska wchodziła do Unii. Chyba nie myślałam o tym wtedy jak o wielkim i ważnym wydarzeniu. Później zaczęłam się Unią i Europą interesować bardziej. I chyba właśnie wtedy zaczęłam pierwszy raz myśleć o tym, że irytuje mnie opowieść o tym, jak to super, że Unia sypnęła nam tyle kasy na drogi, aquaparki, że możemy podróżować jak szaleni i zwiedzać, ile wlezie. Nie znoszę tego materialistycznego uwielbienia dóbr, która dała nam ciocia Unia, bo słuchając tego, czuję się jak bidna petentka ze Wschodu. Czuję też, że w tych opowieściach Polska nie jest częścią UE, a maluczkim, który musi za te wszystkie unijne hajsy dorosnąć do bycia Zachodem. Nie chcę nikogo kochać za to, że mi dał na coś pieniądze.
W sumie Unia powinna być mi idealnie obojętna. A jakoś nie jest.
Z czasem zaczęłam doceniać to, że Unia jest wspólnotą. Kulawą trochę, ale jednak. Że jest w niej idea tożsamościowa – chodzi nie tylko o węgiel i stal, ale też o prawa człowieka, mniejszości.
Z Unią Europejską jest trochę jak z powietrzem. Jak jest, to się go nie dostrzega. UE jest w moim życiu od czasu skończenia liceum, a więc w zasadzie towarzyszy mi przez całą dorosłość. Oddycham nią. Ale kiedy działając w Krytyce Politycznej, współpracuję ze znajomymi z Ukrainy i widzę, że załatwienie każdej sprawy – od przyjazdu, bo wizy, przez dokumenty, bo u nich czegoś tam nie wystawiają – zajmuje masę czasu, zaczynam widzieć, że świat bez powietrza jest światem, gdzie się słabo oddycha. Powietrza zaczęło brakować, kiedy Unia rozjeżdżała się na te nieszczęsne „dwie prędkości”, no i kiedy zmieniła się władza w Polsce.
W Unii Europejskiej najbardziej fascynuje mnie właśnie ta skaza na niej. Miała być wspólnota wartości, ale to się nie udawało, więc stanęło na umowach regulujących współprace gospodarcze i tyle. Po latach myślę, że to był błąd. Że jak nas przyjmowano do UE, to zamiast zasypywać nas dotacjami i czekać, aż dzięki autostradom Polacy staną się liberalni i solidarni, trzeba było powiedzieć – wchodzicie, ale tylko jeśli w pakiecie z otwartymi granicami weźmiecie otwarte społeczeństwo, z dopłatami dla rolników związki partnerskie, a z Erasmusem uczciwe zadbanie o prawa kobiet. No cóż, może wtedy byśmy się nie zdecydowali na wejście, ale przynajmniej nie tkwilibyśmy w tym oszustwie, które zresztą najlepiej obnażył kryzys uchodźczy.
Skaza Unii to coś, co sprawia, że populiści chcą dziś, żeby ich kraje dokonywały „exitów”, liberałowie wystraszeni rosnącą falą populizmu i niezauważający, że to ich zamiatanie problemów pod dywan napytało nam sporo nacjonalistycznej biedy, bronią Unii takiej, jaka ona jest. Za cenę powstrzymania „exitów” są gotowi przyklepać na piśmie istnienie Unii dwóch prędkości: EuroUnii i Unii wymiany walut. Są jeszcze ruchy progresywne, które w Unii chcą być, ale po to, żeby ją zmieniać.
Jeśli ja chcę bronić Unii Europejskiej i jakoś mi na niej zależy, to nie dlatego, że to miła starsza, trochę dziana ciocia, ale dlatego, że to zespół, którego częścią się czuję. To ważny kawałek Europy, ale też nie cała Europa – Unia nie może zapominać o Wschodzie czy Bałkanach, bo całe nasze gadanie o wspólnocie nie będzie nic warte.
Dziś sporo jeżdżę po Europie, w tym po Unii. Poznaje masę ludzi, ostatnio sporo imigrantów, bo wielu z nich przychodzi na spotkania DiEM25, gdzie działam. Krytyka Polityczna ma wielu przyjaciół w Europie. Dzięki nim myślę o tym, co się dzieje w innych krajach, czym żyje polityka w Rumunii, Francji, Holandii. Nadal niestety nie zwiedzam tych wszystkich pięknych stolic, bo nie mam na to czasu. Z dworca czy lotniska jadę prosto na spotkania z przyjaciółmi, na manifę w Kijowie, na wystawę, na debatę.
Unia popełnia błędy, ma skazę, ale to ta skaza nadaje jej ludzkiego charakteru. I jest wyzwaniem. Nienawidzę wyzwań, bo wiem, że znowu na nic nie będę miała czasu, no, ale dobra, to jedno chcę podjąć. Chcę zawalczyć o UE.