Otwierania tak wielu frontów przy jednoczesnym braku politycznych zysków nie da się wytłumaczyć inaczej niż przyjemnością, jaka płynie z ciągłej walki z bykiem.
Podobno mroczną rozrywką prezesa Kaczyńskiego jest oglądanie rodeo. Nie przypadkiem więc nie wertujemy np. stron Jüngera albo Heideggera, których prezes mógłby przecież skrycie podczytywać, żeby zrozumieć, co siedzi w jego głowie. Wystarczy filmik o facecie w kapeluszu ujeżdżającym byka. Chodzi w tej zabawie o to, żeby telepało i żeby utrzymać się jak najdłużej.
Część PiSowców i przyzwoitych ludzi, którzy jeszcze popierają tę partię, wmawia sobie, że jest jakiś plan. Niektórzy sądzą, że celem jest zintegrowanie rozbitej narodowej wspólnoty, inni, że gra toczy się o przywrócenie rządności nad krajową gospodarką, a jeszcze inni, że odwrócić trzeba efekty neoliberalizmu wzmacniając socjalne polityki państwa. Otóż nie, nie ma żadnego planu. Nie ma koncepcji, o której dałoby się dyskutować i której można byłoby bronić.
Prezes śmiał się dlatego, że dobrze się bawił na zorganizowanym przez siebie rodeo.
Gdyby chodziło o jakiś plan na Polskę, który osadzić trzeba w języku, a potem w ludziach i instytucjach, to Jarosław Kaczyński nie mógłby sobie pozwolić na podobną awanturę, jaka zdarzyła się wczoraj w sejmie, gdy z powodu drobnego incydentu zaryzykował nieuchwalenie budżetu i kryzys parlamentarny. Gdyby przejmował się losem wprowadzanych zmian, musiałby być poważny, opuszczając sejm po tym, jak policja siłą usunęła demonstrantów, blokujących drogi wyjazdowe z sejmu. On tymczasem się śmiał. Śmiał się dlatego, że dobrze się bawił na zorganizowanym przez siebie rodeo.
Trwa ono z małymi przerwami od czasu, gdy PiS wygrało wybory. Zaczęło się od ataku na Trybunał Konstytucyjny, którego głównym politycznym efektem było skonsolidowanie się społecznej opozycji przeciwko PiS. Potem przyszedł czas na następne konflikty. Aż trudno uwierzyć, jak długa jest lista grup, które skierował przeciwko sobie Kaczyński i jego ludzie. Są na niej organizacje pozarządowe, sędziowie, ludzie kultury, kobiety, nauczyciele i teraz dziennikarze. Otwierania tak wielu frontów przy jednoczesnym braku politycznych zysków lub dających się uzasadnić powodów nie da się wytłumaczyć inaczej niż przyjemnością, jaka płynie z ciągłej walki z bykiem.
Niektórzy powiedzą, że Kaczyńskiemu chodzi przecież o to, żeby wprowadzić dyktaturę. Zgoda Kaczyński pewnie chętnie zmieniłby definicję demokracji na system, w którym zawsze wygrywa prowadzony przez niego PiS. Tylko, że nie da się zbudować takiego systemu obecnymi sposobami. Jeśli myśli się o dyktaturze, to jednak zadbać trzeba o słabość opozycji i mobilizację we własnych szeregach. Kaczyński doprowadził do tego, że nie ma ani jednej z tych rzeczy.
czytaj także
Na skutek jego działań to partie opozycyjne i ruchy społeczne są dziś zorganizowane i posługują się przekonującym językiem obrony demokracji. Zwolennicy Kaczyńskiego są z kolei często zmieszani i niepewni. Znalazło to odzwierciedlenie we frekwencji, jaką konkurencyjne demonstracje zgromadziły 13 grudnia. Po stronie antyPiSowskiej kilkadziesiąt tysięcy. Przy prezesie zaledwie kilka. Jako PiSowiec też miałbym mętlik w głowie. Z jednej strony ostry konflikt i nie odpuszczanie nikomu z najgłupszych powodów. Z drugiej występy premier Szydło o tym, że trzeba budować wspólnotę. Całość polityki PiS-u staje się coraz bardzie niedorzeczna.
Pewne elementy rodeo może i wciągają. Dzikość byka, dezynwoltura i sprawność jeźdźca mogą być hipnotyzujące. W sumie to jednak ogłupiająca rozrywka. Nie ma tutaj miejsca na charakterystyczną choćby dla gier zespołowych niespodziankę, odwrócenie się ról czy prawdziwą finezję. Jedno może być tylko pocieszające – jeździec zawsze w końcu spada z byka.
**Dziennik Opinii nr 352/2016 (1552)