Świat

Amerykański terroryzm, jakiego nie znacie

Typowy terrorysta w Ameryce jest biały, konserwatywny i nienawidzi kobiet.

Terroryzm rodzimy (lub krajowy) – pojęcie popularnie utożsamiane z aktami przemocy popełnionymi przez obywateli lub stałych rezydentów kraju przeciwko współmieszkańcom lub mieniu tego kraju (bez wsparcia z zewnątrz) z zamiarem wywołania strachu w społeczeństwie lub zastraszeniu rządu w celu realizacji celów politycznych, religijnych lub ideologicznych – za Wikipedią.

Rok niebezpiecznych zdarzeń

Przed południem 27 Listopada 2015 roku na parking centrum handlowego w Colorado Springs w stanie Colorado przyjechał mężczyzna ubrany w strój myśliwski. Wszedł do kliniki Planned Parenthood, która mieści się przy handlowym deptaku – takie umiejscowienie placówki to w Stanach nic dziwnego – na początku nie wzbudzając podejrzeń. Może przyjechał po poradę, receptę albo po wyniki badań żony czy partnerki? Ogień z broni – półautomatycznego karabinu – otworzył właściwie od razu. Personel i lekarze obecni na miejscu szybko kazali zamknąć się pacjentkom i oczekującym w bezpiecznych pomieszczeniach – zamachowiec strzelał do tych, którym się nie udało. Jednego mężczyznę próbował – jak mówią relacje świadków – dobić, gdy ten czołgał się po chodniku pod oknami kliniki. Życie stracił policjant, który był członkiem pierwszej ekipy, która odpowiedziała na wezwanie – zanim jeszcze na miejscu pojawiły się wszelkie możliwe siły porządkowe, stanowe i rządowe agencje. Zamachowiec zabił także 29-letniego weterana wojny z Irakiem, który wrócił do kliniki, żeby ostrzec zamkniętych tam ludzi. Trzecią ofiarą śmiertelną tego dnia była 35-letnia kobieta, która w klinice towarzyszyła swojej koleżance-pacjentce. Zamachowca udało się ująć po kilku godzinach strzelaniny, gdy po nieudanych próbach zmuszenia go do poddania się do kliniki dosłownie wbił się przez ścianę opancerzony samochód z funkcjonariuszami oddziału antyterrorystycznego. Sprawca nazywał się Robert Lewis Dear Jr., miał 57 lat, uważał się za głęboko wierzącego chrześcijanina. „Jestem wojownikiem dzieciątek” – przedstawił się światu.

Deah Shaddy Bakarat wziął ślub na tuż przed sylwestrem 2014 roku. Ze swoją żoną i jej siostrą mieszkali na osiedlu akademickim w Chapell Hill, miasteczku w Karolinie Północnej, znanym m.in. z tego, że studiował tu Michael Jordan – legenda koszykówki. Deah też kochał koszykówkę. Wszyscy w trójkę studiowali na różnych wydziałach North Carolina State University: Deah był w trakcie studiów dentystycznych, jego żona Yusor miała licencjat z nauk przyrodniczych i również rozważała podjęcie kierunku, który wybrał jej mąż. Najmłodsza Razan, siostra Yusor, studiowała architekturę i architekturę krajobrazu na wydziale projektowania. Deah i Yusor angażowali się charytatywnie. Byli muzułmanami. Zginęli 10 lutego 2015 rokuzastrzelił ich Craig Stephen Hicks, sąsiad. Zapukał do ich mieszkania późnym popołudniem, w progu oddał kilka strzałów do Bakarata, a następnie z bliskiej odległości wypalił w głowę Yusor i Razan. Podobno między sąsiadami trwał długotrwały spór o miejsca parkingowe – choć w ten motyw wątpią krewni ofiar, a także organizacje zrzeszające amerykańskich muzułmanów. Tego wieczora nikt nie parkował na spornym miejscu. Na swoim Facebooku Hicks miał banner z napisem „Ateiści dla równości”. Był zwolennikiem prawa do posiadania broni, sam miał pozwolenie i trzynaście różnych sztuk broni. „Daję waszej religii tyle szacunku, ile ona daje mnie” – pisał.

„Wojna rasowa” – na to liczył 21-letni Dylann Roof z Shelby, również w Karolinie Północnej. Roof zaplanował to tak: pójdzie do kościoła metodystycznego, uczęszczanego przez czarnoskórych wiernych, dołączy do nich, po czym zabije ile się da. 17 czerwca 2015 roku udało mu się zrealizować przynajmniej część swojego perwersyjnego planu i zamordować dziewięć osób. Podczas studiowania Pisma usiadł koło pastora i zarazem członka senatu stanu Karolina Południowa, Clementa „Clema” Pickneya, który przewodniczył zebraniu. Po chwili sporów o naturę Pisma, podczas modlitwy Roof wstał i powiedział, że musi zrobić to, co zamierza. „Gwałcicie nasze kobiety i przejmujecie nasz kraj”. Przez sześć minut stał, wygrażał zebranym, wyzywał ich i strzelał dopóki starczyło mu amunicji we wszystkich magazynkach, które udało mu się upchać do sportowej saszetki. Wcześniej Roof fotografował się z flagą Rodezji – czyli dzisiejszego Zimbabwe pod panowaniem białych – oraz RPA z czasów apartheidu. Został ujęty dzień po masakrze, między innymi dzięki temu, że jego samochód (przednia rejestracja i tylny zderzak) był udekorowany napisem „skonfederowane stany Ameryki” i symbolem trzech skrzyżowanych flag konfederacji –amerykańskiego niewolniczego południa.

Terroryści z sąsiedztwa

Wszystkie te zbrodnie mają coś wspólnego. Zostały dokonane w jednym roku, ich celem były grupy nieuprzywilejowane lub znajdujące się we wrażliwej sytuacji: kobiety w klinice zdrowia reprodukcyjnego, czarni wierzący w swoim kościele, muzułmanie we własnym domu.

Grupy, które były celem morderców, były i są w Stanach Zjednoczonych w gorszej pozycji. Do dziś w wielu miejscach mierzą się z nieformalną dyskryminacją w miejscu pracy czy w życiu publicznym –statystycznie częściej padają ofiarami przestępstw na tle nienawiści. Być może w każdym z tych wypadków ich morderca racjonalizował sobie zbrodnie, mówiąc – jak Roof – że walczy z mniejszością, która rozpycha się ponad miarę, obiera mu jego prawa i „jego” kraj. Być może wszyscy myśleli, że jak czegoś nie zrobią, to zaraz skończy się ich świat – kobiety będą robić sobie aborcję, czarni będą się modlić w stolicy dawnego stanu niewolniczego, a muzułmanie mieszkać po sąsiedzku i edukować się w publicznych szkołach, jak gdyby nigdy nic.

To właściwie nietrudne, żeby nabyć w USA takich przekonań. Oglądanie konserwatywnych kanałów w telewizji, lektura fanatycznych forów w sieci, zapoznawanie się ze światem za pomocą teorii spiskowych i rozprowadzjących je kanałów na YouTube – nietrudno, przy minimum pecha, wpaść w Ameryce w bańkę medialną, w której oblężenie w wylanym ze zbrojonego betony bunkrze to stan ducha. Wszędzie zagrożenie: imigranci, feminazistki, turbanogłowi.

Zbrodnie Roofa i Deara (bo sprawie morderstwa w Chapel Hill nadal konkurują wykluczające się interpretacje) były dokonane w imię nowych, synkretycznych ideologii, porywających społecznie dysfunkcyjne jednostki.

Nowy amerykański terroryzm. Chrześcijański dżihad. Ateistyczna krucjata. Antyaborcyjne czystki. Niezdolność do zaakceptowania współczesności przy jednoczesnym żądaniu korzystania z jej zdobyczy, fantazja o włożeniu świata z powrotem w przednowoczesne hierarchie, próba przemocowej refeudalizacji relacji społecznych…

– przypadłości zupełnie jak z Peryferala, nowej powieści mistrza cyberpunku Williama Gibsona. Możliwe dzięki połączeniu skrajnego społecznego wyobcowania i jednoczesnego życia w nowomedialnej immersji, gdzie nawet nie potrzeba – jak niegdyś – terrorystycznej siatki albo sekty, wystarczy wi-fi i trochę wolnego czasu.

Wszyscy sprawcy byli biali, każdy na swój sposób doszedł do fundamentalistycznej interpretacji ideologii. Dear Jr., morderca z Colorado, twierdził że wolno mu wszystko, bo tak mocno wierzy w Boga. Najmocniej wierzącym najwięcej będzie wybaczone, uważał. Był przekonany, że on ma najlepszy „patent” na chrześcijaństwo: jego fanatyzm został przez jedną z amerykańskich gazet łagodnie nazwany „idiosynkratycznym rozumieniem religii”. Znaczy to tyle, że antyaborcyjnych terrorystów z przeszłości uważał za bohaterów, uważał że oni niegdyś – mordując lekarzy – i on teraz „robią bożą robotę”. Deklarowana religijność nie przeszkadzała mu szukać w internecie dziewczyn, żeby – jak pisał – „się zabawić”. Zdradzał swoją partnerkę, miał dzieci spoza związku. „klękajcie, JEZUS JEST PANEM” – wypisywał na forach internetowych, jednocześnie umieszczając anonse towarzyskie na stronach randkowych.

Hicks, który zastrzelił swoich sąsiadów w Chapel Hill, odwrotnie: zwalczał religię za pomocą postów na Facebooku. Ale rozwiązywanie sporów w realu szło mu gorzej niż ateistyczna krucjata w internecie. Lubił wymachiwać pistoletem przy najmniejszych kłótniach. Był parokrotnym rozwodnikiem, jedna z jego partnerek opowiadała, że pasjami oglądał film o „samotnym wilku”, który w depresji strzela do współobywateli. Podobno Hicks uważał go za śmieszny.

Dylann Roof trafił na „prawdę” o relacjach rasowych w Stanach za pomocą internetowych grup określających się jako „konserwatywna Ameryka” – tam czytał o nierozliczonych zbrodniach czarnych Amerykanów na białych, dowiadywał się, jak ruch Black Lives Matter oszukuje i że biała rasa jest zagrożona. Sympatyzował z George’m Zimmermanem, aresztowanym kilka lat wcześniej za zastrzelenie nieuzbrojonego nastolatka, Trayvona Martina – to w reakcji między innymi na ten incydent powstał ruch protestu przeciwko bezkarności policjantów, który zaczął się samookreślać jako Black Lives Matter i który jest powracającym zbiorowym antybohaterem białej, konserwatywnej Ameryki. I to nie tylko na (intelektualnej) prowincji . Roof kupił broń bez problemów, bo system elektroniczny się pomylił, chłopak był wcześniej zatrzymywany przez policję i były przesłanki, żeby broni mu nie sprzedawać . Swoim znajomym opowiadał, że zaatakuje czarną szkołę w okolicy, ale właściwie nikt nie brał jego zapowiedzi poważnie.

Białe tabu

Każda z tych spraw pochłonęła życie minimum tylu niewinnych ludzi, ilu zamach z użyciem bomby w Bostonie w 2013 roku przeprowadzony przez braci Dżohana i Tamerlana Carnajewów. Carnajewowie byli naturalizowanymi imigrantami, muzułmanami z Czeczenii, którzy stanowili głośny przykład radykalizacji i wejścia na ścieżkę dżihadu za pomocą rekrutacji w sieci. W odróżnieniu od Carnajewów, których oskarżenie o fanatyzm i związki z międzynarodowym terroryzmem było fundamentem procesu i ogólnonarodowej debaty, procesy fanatyków jak Roof czy Dear Jr. nie przełożyły się na potępienie żadnej ideologii.

A przecież na przykład biały suprematyzm lub fanatyzm chrześcijański również są ideologiami, które sieją terror w Stanach – są odpowiedzialne za „cyklicznie nawracającą falę rodzimego terroryzmu”, co przyznają nawet konserwatywne think-tanki i o czym mówią raporty rządowych agencji bezpieczeństwa.

Żadna z tych zbrodni – w przeciwieństwie do zamachu na bostoński maraton – nie sprowokowała ogólnonarodowej refleksji, nawet jeśli debaty o nich były – w Ameryce, rzecz jasna – niemałe*.

To dlatego, że rodzimy terroryzm jest z natury skażony pewnym ograniczeniem – nie można go (dłużej) eksternalizować. W przeciwieństwie do dżihadu, za który zawsze odpowiedzialny jest ktoś inny, biały suprematyzm, wojujący ateizm czy fanatyzm chrześcijański wyrastają z wynaturzenia się ideologii w Ameryce obecnych niejako od zawsze – konserwatyzmu, patriotyzmu konstytucyjnego, religijności. Zbrodnię Carnajewów, zamachowców z Bostonu, można było racjonalizować i odsuwać od siebie poczucie współodpowiedzialności na różne sposoby: winny był islam, winna była kultura, winna była „radykalizacja w sieci”, a wraz z nią winny był i Twitter, i pobyt braci w Czeczenii. Winna była nawet Rosja, Syria i złe stemple w paszporcie. Ale ludzie w rodzaju Roofa i Deara są dowodami na to, że fanatyzm może kiełkować między Rio Grande i wodospadem Niagara – nie jest endemicznym problemem gór Afganistanu, Pakistanu i Czeczenii.

Przyjrzenie się tym zbrodniom – i uznanie ich za to, czym są: akty terroryzmu – wymagałoby od amerykańskiego społeczeństwa przyznania, że twarz sprawcy terroru jest inna niż ta, do której przyzwyczaiły nas media. Typowy amerykański terrorysta jest biały, konserwatywny, wierzy w swoją moralną lub intelektualną wyższość, nienawidzi lub nie szanuje kobiet. To ostatnie jest zresztą przemilczanym wątkiem biograficznym wielu sprawców przemocy politycznej – fakt, że ludzie, którzy katują lub poniżają swoich bliskich będą bardziej prawdopodobnymi sprawcami przemocy wobec obcych, organizacje feministyczne podniosły głośno przy okazji zamachu w Orlando. Często wystarczy powiedzieć „dżihad”, by nikt już dłużej nie zastanawiał się nad korzeniami przemocy i tym, że nierzadko tkwią one w uwewnętrznionej zgodzie na przemoc. Ta nie zna rasy ani wyznania.

New America Foundation policzyła, że w ciągu piętnastu lat od zamachów na WTC to biali, prawicowi ekstremiści zabili w USA więcej osób niż terroryści islamscy.

Wśród tych związanych z ideologią dżihadystyczną i nie – z 512 aktywnych ekstremistów, których doliczyła się NAF – ponad dwustu było białych. Arabów i mieszkańców bliskiego wschodu było w tej grupie trzykrotnie mniej. Profesorowie z uniwersytetów Duke i UNC policzyli, że ataków prawicowych ekstremistów w dekadzie po WTC było ponad 300 rocznie i łącznie kosztowały one życie 254 ofiar. Liberalny ThinkProgress podsumował to krótko: „siedmiokrotnie bardziej prawdopodobne jest, że zabije cię prawicowy ekstremista niż muzułmański terrorysta”. Celem tych badań i publikacji nie jest marginalizowanie czy umniejszanie znaczenia terroryzmu o podłożu dżihadystycznym, ale zwrócenie uwagi na to, że strategie zwalczania przemocy politycznej ostatnich administracji nie przyniosły efektu. Być może cała „wojna z terroryzmem” przyniosła efekt odwrotny od zamierzonego? Nawet gdy hipotetyczny prezydent Trump zamknie granice przed wszystkimi muzułmanami, terroryzmu może być więcej.

Ameryka – a za nią świat – dopiero zaczynają zadawać sobie to pytanie. Miłego czwartego lipca, niech strzelają tylko fajerwerki.

* Tu konieczna jest też dygresja o tym, jakie intelektualne spustoszenie czyni brak choćby najmniejszej dyskusji o fenomenie amerykańskiego rodzimego terroryzmu w Polsce – mordy fanatyków i rasistów w Ameryce nie przebijają się w najmniejszym stopniu do świadomości dziennikarzy w naszym kraju, utrzymujących wbrew faktom, że „każdy terrorysta to muzułmanin”, podobnie jak oczywisty problem z dostępnością broni w USA nie przekłada się przy tej okazji na refleksję wśród rodzimych zwolenników prawa do strzelania a’la Texas, w imię rzekomego bezpieczeństwa. Fakt, że Dear Jr. Kupił propagandę antyaborcyjną dosłownie – to znaczy faktycznie zidentyfikował kobiety w klinice jako morderczynie, a (zgodnie z mitem rozprowadzanym w USA nawet przez mainstreamowych polityków prawicy) lekarzy jako handlarzy dziecięcymi organami – nie przemawia do ludzi odpowiedzialnych za kopiowanie tej propagandy zza oceanu. Koniec dygresji.

Krytyka-Polityczna-33-Ameryka-w-konserwie

**Dziennik Opinii nr 186/2016 (1386) 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij