Media skupiają się na losie Palestyńczyków na terytoriach okupowanych, ale to co najwyżej połowa historii.
Gdy zapytać kogoś w Polsce, albo w większości europejskich państw, co wiedzą o Palestyńczykach i Palestynkach, wspomną pewnie Gazę, Zachodni Brzeg albo Jerozolimę, drugą intifadę, granice z 1948 roku i tzw. „rozwiązanie dwupaństwowe”. Jedni przypomną sobie o bombach podkładanych pod autobusy, inni o przemocy Izraelskich Sił Zbrojnych; szczególnie teraz mogą pamiętać o tych dramatycznych elementach współegzystencji, w świetle ostatnich ataków Palestyńskich nożowników na Żydów i zaognieniu konfliktu. Na myśl przyjdą może również takie słowa jak „apartheid”, „bojkot”, „mur”, „okupacja”. Mimo to, bardzo niewiele osób powie o palestyńskich obywatelkach i obywatelach Izraela, piątej części społeczeństwa, których na co dzień spotyka dyskryminacja.
„Zapomniano o 1,5 miliona z nas”
Deklaracja niepodległości z 1948 roku określiła Izrael jako „państwo żydowskie”, a Karta Praw Podstawowych z 1985 roku dodała mu „demokratycznego” charakteru. Badania z 2013 roku, przeprowadzone przez bezpartyjny i pozarządowy Izraelski Instytut Demokracji (IDI), wskazują, że trzy czwarte żydowskich obywateli podziela pogląd, że państwo Izrael powinno właśnie takie być: żydowskie i demokratyczne. Dwie trzecie palestyńskich obywateli Izraela odpowiedziało w tych samych badaniach, że nie jest to możliwe.
Według Adalah, palestyńskiego centrum pomocy prawnej zajmującym się prawami mniejszości, ta definicja państwa „urzeczywistnia i upolitycznia nierówne traktowanie i dyskryminację palestyńskich obywateli Izraela”. Dalej: „zestawienie <<żydowskiego>> i <<demokratycznego>> legalizuje dyskryminację przeciwko nie-Żydom i szkodzi równości [w społeczeństwie]”.
Przez ostatnie kilka lat coraz bardziej skręcające w prawo rządy premiera Benjamina Natanjahu podjęły próby mocniejszego ugruntowania i uwypuklenia żydowskiego charakteru państwa Izrael. Według Sari Bashi, dyrektor izraelsko/palestyńskiego oddziału Human Rights Watch, chodzi o to, by Palestynki i Palestyńczycy nie czuli się już u siebie. „Państwo robi wszystko, co w jego zasięgu, żebyśmy nie mieli większego związku z państwem niż tylko poprzez instrumentalnie potraktowane obywatelstwo. To czytelnie widoczne w retoryce i polityce [Izraela]”, dodaje Manar Yaqub, współzałożycielka 7amleh, Arab Center for Social Media Advancement.
„Moje państwo jest na wojnie z moim narodem”
Nic nie podsumowuje lepiej skomplikowanej kwestii tożsamości palestyńskich obywateli i obywatelek Izraela niż powyższy cytat z zeznania wygłoszonego przed komisją badającą morderstwa na palestyńskich Izraelczykach w trakcie drugiej intifady w październiku 2000 roku.
„Nasz związek z Izraelem jest w oczywisty sposób skomplikowany”, mówi Nadim Nashif, dyrektor organizacji Baladna niosącej pomoc młodym Arabom. „To państwo zbudowanej na naszej ojczystej ziemi, na Nakbie [katastrofie]”, gdy zniszczono pięćset palestyńskich wiosek. „My zostaliśmy zmuszeni do przyjęcia obywatelstwa. To nienormalne, gdy ktoś cię podbija i zmusza do obywatelstwa”, dodaje. Tożsamość to coś, co czujesz albo do czego przynależysz, dla Nadima jednak nie oznacza to emocjonalnego przywiązania do Izraela. „Nie jestem [z tym państwem] związany, nie jestem jego częścią. Żydowska flaga, hymn, symbole – nie mają ze mną nic wspólnego”.
Dla wielu Palestyńczyków i Palestynek z obywatelstwem to sprawa zwykłego funkcjonowania. Manar mówi, że nie jest łatwo posługiwać się paszportem, który narzuca obywatelstwo, ale nigdy by się też go nie zrzekła: „to jedyny sposób, żeby wyjechać z Izraela i odwiedzić rodzinę”.
Sari z Human Rights Watch mówi, że sytuacja zaogniła się po serii ataków z użyciem noża, przeprowadzanych przez Palestyńczyków, których ofiarami są Żydzi, głównie w Jerozolimie. To doprowadziło do jeszcze głębszego skrętu polityki w prawo i zaostrzenia polityki bezpieczeństwa kosztem wolności „kiedykolwiek wzrasta zagrożenie, przybiera na sile dyskryminacja. Ogranicza się prawa w imię bezpieczeństwa”.
Mowa w szczególności o profilowaniu rasowym, które dotyka Palestyńczyków w żydowskich miastach, w pociągach, przy wejściu do centrum handlowego czy banku. W styczniu dwóch Palestyńczyków wyprowadzono z pokładu samolotu [greckich] linii Aegan Airlines, ponieważ dwóch współpasażerów-Żydów stwierdziło, że stanowią oni „zagrożenie dla bezpieczeństwa”. Wielu arabskojęzycznych obywateli i tak woli mówić między sobą w języku hebrajskim w sytuacjach publicznych.
„Palestyńczycy w Izraelu zawsze byli obywatelami drugiej albo trzeciej kategorii”
Do profilowania rasowego należy dodać także mniej lub bardziej bezpośrednią dyskryminację w obliczu prawa. Dwa kolejne rządy Netanjahu odpowiadają za powódź ustaw dyskryminujących wprowadzanych od 2009 roku. „[Prawa te] wykluczają i wywłaszczają arabskich obywateli” na najróżniejsze sposoby, według działaczy centrum Adalah.
Nadim mówi, że system dyskryminacji jest dużo bardziej wyrafinowany [sophisticated] niż zwyczajny rasizm. Jednak w ciągu ostatnich piętnastu lat można mieć do tego coraz więcej wątpliwości – dyskryminacja stała się bardziej otwarta i bezpośrednia. „Izrael nie troszczy się o swój wizerunek za granicą”, mówi Nadim, „nie obchodzi ich to, co powie świat” – każda krytyka jest zbywana zarzutem o antysemityzm, co zamyka dyskusję.
Politycznymi środkami ogranicza się znaczenie języka arabskiego – nie ma łatwo dostępnych tłumaczeń dokumentów urzędowych, a wiele usług nie jest dostępnych dla niemówiących po hebrajsku. Nazwy miejscowości zapisuje się po hebrajsku i angielsku, ale nie arabsku, choć to przecież język urzędowy. Mapy wyróżniają tereny zamieszkane przez Żydów kosztem ziem arabskich. Nierówność obowiązuje również w dostępie do środków państwowych i przy podziale budżetu – mniej dostają miasta arabskie niż żydowskie, i to w tych drugich powstaje więcej inwestycji infrastrukturalnych. Trudno w arabskim mieście o szpital. Problematyczna jest też kwestia wynajmu mieszkania, bo – jak mówi Manar – „gdy właściciel usłyszy arabski akcent, to szybko okaże się, że nie, niestety już nieaktualne”.
Państwo zbrojne
Dostęp do wielu usług publicznych i świadczeń jest uwarunkowany odbyciem obowiązkowej służby wojskowej. Tyle tylko, że służba jest obowiązkowa dla Żydów, nie Arabów z izraelskim paszportem, więc ochotniczo służy niewielu, większość nie. Nadim podkreśla, że społeczeństwo jest w wysokim stopniu zmilitaryzowane: „wojsko i wojskowość są wielokrotnie przywoływane, gdy trzeba wymówki dla nierównego traktowania”.
Brak służby wojskowej może być powodem do odrzucenia czyjegoś CV, a pracodawcy mogą wymagać wcześniejszej służby przy zatrudnianiu. „To wybieg, żeby powiedzieć <<nie chcemy zatrudniać Arabów>> i tym samym sposób na zalegalizowanie dyskryminacji” – podsumowuje Nadim.
Skutkiem tych rozwiązań – w sprawach zatrudnienia, języka, służby zdrowia – jest utrwalenie zastanych relacji władzy. Co gorsza, wymiar sprawiedliwości, który w każdym państwie jest odpowiedzialny za przeciwdziałanie dyskryminacji obywateli, w Izraelu w większości spraw dyskryminację podtrzymuje.
Nigdzie problem dyskryminacji nie jest tak dotkliwy, jak w szkolnictwie. Według centrum Adalah, do arabskich przedszkolaków trafia o 16% mniejsze finansowanie niż do ich żydowskich rówieśników. Arabscy licealiści, o niskiej pozycji socjoekonomicznej mogą liczyć tylko na 68% finansowania, które trafia do żydowskich uczniów z podobną sytuacją materialną. Program nauczania także preferuje żydowską kulturę i tradycję i przede wszystkim Izraelską interpretację historii. Uczniowie arabskich szkół nie mają okazji uczyć się o tradycji i historii Palestyny.
Opór
Baladna proponuje odrębną podstawę programową, poza oficjalnym systemem edukacji. Zajęcia dla palestyńskiej młodzieży dają wiedzę i możliwość dyskusji o ich historii, bez cenzury. Celem jest, mówi Nadim, umożliwić ponowne nawiązanie kontaktu z własną tożsamością, ale też przyjrzenie się jej z różnych, także krytycznych, punktów widzenia. Czyli coś, czego nie ma w szkołach państwowych. Nadzieją twórców programu jest, że absolwenci mocniej zaangażują się w życie palestyńskiego społeczeństwa poprzez, na przykład, wolontariat.
Nauczenie młodszego pokolenia oporu jest ważne, uważa Manar. „Nie chcemy stracić swojej tożsamości jako Palestyńczycy, we chcemy wychować kolejnego pokolenia, które uważa się tylko za obywatelki i obywateli Izraela. Konflikt trwa, tak jak trwa okupacja. Dopóki to się nie skończy, musimy walczyć też o naszą tożsamość. Tu są nasze korzenie, nasi przodkowie żyli na tej ziemi”.
„Dla niektórych jesteśmy zagadką”
Sari zauważa, że jednym ze skutków okupacji i utrudnień w podróżowaniu jest to, że palestyński naród jest podzielony i jego członkowie nie mają szansy się nawzajem poznać – mimo historycznych i kulturowych więzów, społeczność palestyńska jest rozbita geograficznie. „Przez lata nie było połączeń między Zachodnim Brzegiem, Gazą i Palestyńczykami w Izraelu”, mówi Manar. „Przysięgam, kiedy byłem w Egipcie i powiedziałem, że jestem z Izraela, wzięli mnie za Żyda”.
Dostęp do arabskiej kultury jest w Izraelu utrudniony: wielu artystów odmawia występów w Izraelu, ale nawet gdyby chcieli przyjechać, całkiem prawdopodobne, że nie dostaliby wizy. Palestyńczycy oddalili się od innych narodów arabskich, co rodzi nieufność i sprzyja rozpowszechnianiu stereotypów. Arabskich obywateli Izraela uważa się na przykład [w regionie] za szpiegów. Z Izraelskim paszportem też nie mają wcale łatwiej podróżując do arabskich sąsiadów. Dzięki kablówce i mediom społecznościowym część świata arabskiego zbliżyła się jednak do Palestyńczyków, szczególnie tych na terytoriach okupowanych. Jest więcej zrozumienia.
Manar mówi, że „i tak my wszyscy [Palestyńczycy] jesteśmy po tej samej stronie. Mamy swoje różnice, mieszkamy gdzie indziej i w innych warunkach, o czym decyduje też okupacja, ale jeśli chodzi o [historyczne] dziedzictwo, to jesteśmy tacy sami.”
Czas przeszły, teraźniejszy i przyszły
Niezależnie jednak od oporu, perspektywy na najbliższe czasy są raczej ponure. Manar uważa, że wcale nie widać na horyzoncie żadnego rozwiązania, a sprawy się tylko pogorszą, dla wszystkich obywateli Izraela. Koszta prowadzenia [tak ostrej] polityki bezpieczeństwa są nie do utrzymania, nie wiadomo więc, jak długo państwo będzie je jeszcze dźwigać.
Nadim uważa, że rozwiązaniem będzie jedno państwo, świecki kraj Żydów i Palestyńczyków. „Każde państwo narodowe, jakie zbudujesz, kogoś będzie wykluczać. Chodzi o to, żeby powstało państwo świeckie i demokratyczne, gdzie to obywatelstwo będzie definiować twoją relację z państwem, nie religia czy pochodzenie etniczne”.
W rzeczywistości jednak, tak jak nie doczekał się zmiany w poprzedniej dekadzie, tak teraz Nadim nie spodziewa się wiele dobrego. Sari dodaje, że stosunek Izraela do Zachodniego Brzegu, Gazy i palestyńskiej diaspory nie da się oddzielić od stosunku Izraela do własnej mniejszości palestyńskiej: „tak długo jak pragnienie utrzymania konfliktu, i to bardzo agresywne, przez członków rządu będzie trwać, nie zobaczymy żadnej równości między Palestyńczykami i żydowskimi obywatelami”.
***
Sam Bennett zajmuje się badaniem tematyki integracji migrantów i uchodźców. Wykłada i doktoryzuje się na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jest koordynatorem poznańskiego programu mentoringu i autorem szkoleń wspierających integrację imigrantów. Ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie akademickie i aktywistyczne. Mieszkał i pracował w organizacjach trzeciego sektora m.in. w Hiszpanii, Izraelu i Wielkiej Brytanii.
**Dziennik Opinii nr 75/2016 (1225)