Po dwudziestu pięciu latach wolności czas na równość, a nie bezkrytyczną pochwałę osiągnięć transformacji.
– Ale dlaczego ty ciągle mówisz tylko o tej wolności? W Polsce, Bułgarii, Rumunii rzekomo mamy wolność od 25 lat, i co z tego? – mniej więcej tymi słowami zwróciła się w maju bieżącego roku bułgarska badaczka ruchów społecznych Marija Iwanczewa do syryjskiego uchodźcy Ahmeda Zaino. Siedzieliśmy przed salą kinową i przygotowywaliśmy się do udziału w dyskusji na temat nowych, radykalnych ruchów społecznych. Syryjczyk, który rzeczywiście perorował dużo o wolności, był zdecydowanie zbity z tropu. Przyzwyczaił się raczej do uwagi i współczucia, kiedy opowiadał o swojej ucieczce z Damaszku, dramatycznych warunkach w jordańskim obozie dla uchodźców i pomordowanych znajomych, których zostawił w kraju. Wolność, odnalezioną wreszcie w Paryżu, gdzie korzysta z przyznanego mu azylu, była jedyną perspektywą, w której był w stanie umieścić problemy Syryjek i Syryjczyków. Marija uznała, że przy całej empatii dla młodego aktywisty, który jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej mógł obawiać się o życie, nie da za wygraną i kontynuowała: – O jaką wolność ci chodzi, taką jak w Europie? Gdzie migranci z Afryki giną na Lampedusie, ludzie są eksmitowani na bruk, a nacjonaliści mogą otwarcie wzywać do mordów na Romach?
Mam wiele zrozumienia dla Ahmeda, który opisuje wolność jako brak lęku przed porwaniem przez policję lub wojsko, spokojny sen i możliwość krytyki rządu. W końcu zmuszony był uciekać z kraju, gdzie totalitarny reżim Assada zrzuca bomby na cywilne budynki i nie cofa się przed użyciem broni chemicznej.
Entuzjazm Ahmeda dla francuskiej, ale także polskiej, bułgarskiej czy rumuńskiej wolności jest naiwny, choć daje się go łatwo wytłumaczyć – tak samo zresztą jak okrągłe mowy polityków i polityczek, autorek i autorów transformacji, którzy postanowili przypomnieć podczas obchodów „25 lat wolności”, jak wiele im zawdzięczamy i w jak wspaniałym kraju żyjemy.
Mam też zrozumienie dla – mówiąc oględnie – mało rewolucyjnego podejścia emerytowanych działaczy Unii Wolności i również dla tych wciąż aktywnych, obecnych w rządzie i szeregach Platformy Obywatelskiej, choć z zupełnie innych powodów. Przedwyborcza strategia podsycania lęków przed „ciemnogrodem”, „talibanem”, wreszcie „radykałami” okazała się skuteczna w latach poprzednich, dlaczego nie skorzystać z niej po raz kolejny.
Nie mogę jednak powstrzymać zdumienia, kiedy mocno niedoskonała, a już na pewno nie powszechna wolność zadowala świeżo upieczonego studenta Oksfordu. Nie przypominam sobie, żeby w stronę akademickich budynków w Summertown leciały ostatnio bomby z sarinem, nic też nie słyszałem o tym, żeby za niezdane egzaminy studenci mieli wyrywane paznokcie. Sale wykładowe w Oksfordzie w niczym też nie przypominają zdemolowanych budynków w Damaszku. Niskie wymagania i wysoka tolerancja dla wyraźnych braków w europejskich – w tym i polskiej – demokracjach u Ahmeda nie razi tak bardzo, jak w tekście Mateusza Mazziniego, który proponuje, by chlubić się tym, że „w ciągu tego ćwierćwiecza przeżyliśmy rządy niemal wszystkich opcji od lewa do prawa – każda z nich przejęła i oddała władzę w sposób demokratyczny”.
Będąc złośliwym, można byłoby wskazywać na konkretne, nie do końca demokratyczne, wydarzenia przy odwoływaniu rządów i konstruowaniu kolejnych. Garnitur lewicowych wartości również zawsze wydawał się przyciasny tym, którzy w parlamentarnej polityce występowali jako „opcja od lewa”. Na szczęście lider nominalnie lewicowego SLD mógł wreszcie zrzucić ten niewygodny kostium – co zresztą trafnie zauważył Michał Danielewski – przy okazji wyroku Trybunału Praw Człowieka dotyczącego więzień CIA, kolejnej sprawy skłaniającej do krytycznej refleksji nad jakością polskiej wolności. Akces Millera do obozu islamofobicznych neokonserwatystów, choć znamienny, nie jest jednak w ocenie 25 lat wolności najważniejszy.
Mazzini kontynuuje swój dziękczynny pean pod adresem autorów i autorek transformacji: „Nie mieliśmy też rządu strzelającego do swoich obywateli czy też zamykającego ich w więzieniach z powodu określonych przekonań. Nikt też u nas nie zmieniał prawa, aby wyrzucać z Polski nie-Polaków. Nie założył knebla na media”. To wszystko prawda, pod warunkiem, że weźmiemy w nawias szereg pojedynczych wydarzeń, które spokojnie mogłyby przeczyć każdemu elementowi tej entuzjastycznej wyliczanki.
Ale czy naprawdę jedynym punktem odniesienia dla jakości polskiej demokracji mają być kraje, w których władza strzela do obywateli i obywatelek?
Autor proponuje, żeby o „życiu w wolnym, demokratycznym kraju” opowiadać tak w Polsce, jak i za granicą i tą właśnie opowieścią zastąpić popularną narrację o Solidarności jako awangardzie antykomunizmu. Najbardziej do tej opowieści zachęca najmłodszych Polaków, którzy „innego systemu nigdy nie poznali. Próbują go kontestować, mówią o opresji, bo nie znają niczego poza demokracją”. Mamy najpewniej inne wymagania co do demokracji. Ale wydawało mi się, że sam fakt, iż coraz więcej Polek i Polaków wolne jest od wspomnień minionego systemu, powinien raczej napawać nadzieją, niż prowokować do karzących uwag, podszytych zarzutem niewdzięczności.
Pomijam już to, że Mazzini zestawia rzeczywistość PRL z obecną Polską na zasadzie mocno wyolbrzymionego kontrastu. Lata 80. są w jego wizji gdzieś pomiędzy Związkiem Radzieckim z amerykańskich ulotek czasów „Red Scare”’ a tolkienowskim Mordorem.
Wolałbym zdecydowanie, żeby tak młodzi, jak i starsi Polki i Polacy nie musieli ograniczać się w opowieści o ostatnich 25 latach jedynie do wyścigu o antykomunistyczną palmę pierwszeństwa lub do zaklinania rzeczywistości przez entuzjazmowanie się rzekomą wolnością.
Żeby mogli również bez poczucia winy wobec starszych, zasłużonych pokoleń otwarcie krytykować polityków i polityczki odpowiedzialnych za współczesne problemy społeczne. Od razu uspokajam, że tego rodzaju narracja nie powinna sprawić większych problemów słuchaczom i słuchaczkom również za granicą – po 2008 roku bez problemu zrozumieją ją Hiszpanie i Hiszpanki z Puerta del Sol w Madrycie, Grecy i Greczynki na placu Syntagma czy mieszkańcy ubogich dzielnic Londynu.
Miałbym również spory problem, żeby zdobyć się na wolnościowy entuzjazm w rozmowie z emigrantami, którzy zdecydowali się na wyjazd z kraju, bynajmniej nie ze względu na zainteresowania turystyczne – a jest ich już ponad dwa miliony. Obawiałbym się również odpowiedzi na ekscytację wolnością ze strony pracowników zatrudnionych na umowach śmieciowych, którzy stanowią 27 proc. wszystkich pracujących, czy kobiet pracujących na dwie zmiany w specjalnych strefach ekonomicznych – zgodnie z danymi z 2012 roku zatrudnionych jest w nich ponad 240 tysięcy osób. Nie byłbym również skory do śpiewania peanów na cześć wolności wszystkim znajomym, którzy dostali w dziób na ulicy, bo wyglądali na „pedała”, „dziwkę”, „lesbę” czy „cygana” – w tym wypadku trudno o wiarygodne statystyki, bo służby w wolnym kraju przez długi czas nie uznawały za stosowne prowadzenia rejestru przemocy motywowanej nienawiścią.
Mazzini przestrzega, żeby nie iść drogą radykalizmu, mając zapewne na myśli wszystkich tych, którym marzy się „obalenie republiki okrągłego stołu”. Słusznie. Tylko że przy okazji nie widzi, że motywowany lękiem przed jednymi radykałami, działa na rzecz innych – którzy w ciągu ostatnich 25 lat doprowadzili do ogromnych podziałów społecznych, demontażu państwa i szeregu problemów, z których zaledwie kilka wymieniłem powyżej. A robili to wszystko trzymając kurczowo wolnościowy sztandar w rękach.
Wtedy, w maju, Ahmed po dobrych kilkudziesięciu minutach rozmowy z mocno krytyczną Mariją zdecydował się osłabić swój entuzjazm i zapytany, czy równość nie jest dla niego tak samo ważna jak wolność, odpowiedział: „Tak, ale tym zajmiemy się później, najpierw musimy mieć wolność”. Zawsze zastanawiało mnie, kiedy jest to później, kiedy można zacząć mówić o równości. Może skoro zgadzamy się, że po dwudziestu pięciu latach wolności przydałoby się zmienić płytę, to czas na równość, a nie bezkrytyczną pochwałę osiągnięć transformacji.
Tekst Dawida Krawczyka ukazał się w „Magazynie Świątecznym Gazety Wyborczej” z dn. 9-10.08.2014. Tytuł od redakcji.