Wszyscy żyjemy w świecie z kół, kółek i kółeczek, a też niekiedy sznureczków. Postaram się policzyć moje własne.
Wszyscy żyjemy w świecie z kół, kółek i kółeczek, a też niekiedy sznureczków.
Postaram się policzyć moje własne.
Kółko pierwsze, w którym się urodziłem, to moja rodzina. Została mi dana, chociaż o nic nie prosiłem. Raz układają się sprawy lepiej, raz gorzej, jednak żadnych traum głębszych niż miesięczna psychoterapia u taniego psychoterapeuty nie odnotowałem. Kółko to raz się zwęża, raz rozszerza. Wymiera pokolenie dziadków, miażdżyce, cukrzyce i ciężka praca na roli, a w to miejsce – oczywiście z zachowaniem obowiązującej obecnie zasady niżu demograficznego – przychodzą nowi. Choć nawet tu sytuacja stać się może niespodziewanie dynamiczna: mój czteroletni bratanek, trzy miesiące temu uszczęśliwiony nowiutkim braciszkiem, powiedział mi: „Wujku, musimy się go pozbyć!”.
Kółko drugie, tym razem dla odmiany ponoszę za nie pełną odpowiedzialność, to najbliższe mi osoby: sam wybierałem lub zostałem wybrany. Przyjaciele, nieliczni jak latimerie, a co jakiś czas zdarza się i miłość, przekraczająca i jednocześnie niedostająca przyjaźniom.
Kółko trzecie tworzą osoby, które znam, bo inaczej nie da się żyć. Pan listonosz, panie w sklepie (na mojej wsi nigdy odwrotnie) i w urzędzie gminnym. Krąg ten podlega sporym zmianom. O ile pozycja pana listonosza jest pewna, od pięciu lat ten sam, nawet mówi już „cześć” i podaje rękę, o tyle panie sklepowe zmieniają się dość często, zwłaszcza w sklepikach należących do prywatnego sektora. Chwilę w tym sklepie, chwilę później w innym, ta sama pensja tragiczna, aczkolwiek bez nadziei na full katharsis: litość jakoś protekcjonalnie brzmi, a trwoga już bez Boga.
Kółko czwarte składa się z osób, których nie znam osobiście, lecz z mediów. Są to m.in. Tralfamadorianie, czyli Vonnegutowskie istoty żyjące równocześnie w kilku wymiarach (Antoni Macierewicz), politycy (Donald Tusk), dziennikarze (Tomasz Lis), gwiazdy kina (Marcin Dorociński) i gwiazdki słynne z tego, że są głupie i z głupoty dumne (dowolne nazwisko, także z wcześniejszych kategorii). To kółeczko charakteryzuje się dość ciekawą cechą: otóż praktycznie nie da się z niego wyjść, rozsupłać ani przerobić na sznureczek. Bo na rozwiązanie radykalne (zero tv, gazet, netu, radia) nikt chyba się nie godzi z własnej woli. Łatwiej odłączyć sztucznie podtrzymywane przy życiu (czy raczej trwaniu) ciało niż strumień informacji i obrazków.
Dam przykład: unikać się staram arcybiskupa Michalika, podobnie jak innych polskich biskupów (To skądinąd ciekawe: zdarzają się, także w infosferze, inteligentni i empatyczni księża, ale biskupi już nie, nie w Polsce. Czy to oznacza, że wysoka inteligencja zawadza w kościelnej karierze, czy też służy ona siedzeniu cicho i niezadzieraniu z kolegami z branży? A może idzie o to, że media nie znajdują miejsca dla wypowiedzi rozważnych?). Tylko że arcybiskupa Michalika nie da się uniknąć, tak jak niedawno nie udawało się wyminąć ikony troski o chrześcijan w Rwandzie, arcybiskupa Hosera. Arcybiskup Michalik wpadł w ciąg lapsusów i niestety nie daje się z tego ciągu wyciągnąć (polecam wspaniałą, głęboko poruszającą okładkę „Gościa Niedzielnego” 43/2013).
Kółeczko czwarte zdaje się szczególnie irytujące. Spędzam czas z osobami, których nie znam, nie chcę poznać, staram się unikać. Wchodzą mi w życie i w czas przy porannej kawie. Zostają do wieczora. I tyle bez nich, ile spania.
Koła oszukują, przymilają się, żebyśmy nie mogli z nich uciec. Weźmy Facebooka, Google itepe. Niby narzędzia komunikacyjne, tak „neutralne”, jak to możliwe. Ot, gugluję na przykład hipopotama, wyskakują mi wyniki, zazwyczaj rozpoczynające się Wikipedią. Wikipedia, czyli wiedza, tak „neutralna”, jak to możliwe. Wprawia to mnie w nastrój uniwersalistyczny. Cały świat ma dostęp do tego, do czego ja mam. A tymczasem nie. Wyniki wyszukiwania różnią się, każdemu wyskoczy co innego, zależnie od mapy jego sieciowych podróży. Jeden dostanie wyniki o liczbie zgonów spowodowanych przez te sympatyczne skądinąd zwierzęta, innemu wyżej wypozycjonuje się filmik z hipopotamem karłowatym, który niedawno urodził się w krakowskim zoo. Facebook również się przymila i łasi. System daje nam to, czego chcemy. Nawet nie pokazuje nam listy wszystkich potencjalnych znajomych, a tylko tych, którzy „pasują”. I robi się wtedy kółko, czy bąbel, a w nim świat, w którym wszyscy się z nami zgadzają.
Wyjście ze swego wirtualnego kółka wymaga wysiłku, ale przede wszystkim pozostaje pytanie: czy warto wyjść poza skłamany i przyjazny świat?
Mam wątpliwości.
Próba wyjścia poza koła i kółka może się skończyć tak: