Dwadzieścioro dwoje dzieci w Indiach zmarło po zjedzeniu obiadu, ponieważ ziarna były zbyt mocno spryskane chemią. Tymczasem w "Polityce" Marcin Rotkiewicz pisze, że ekożywność to wielka ściema, a GMO jest dobre.
Dwadzieścioro dwoje dzieci w Indiach zmarło po zjedzeniu obiadu, ponieważ ziarna były zbyt mocno spryskane chemią. Tymczasem w „Polityce” Marcin Rotkiewicz pisze, że ekożywność to wielka ściema, a GMO jest dobre. GMO to organizmy zmodyfikowane genetycznie, przede wszystkim rośliny tak zmutowane, żeby można je było jeszcze bardziej pryskać. Jeszcze bardziej pryskać i jeszcze bardziej morderczymi substancjami. Marcin Rotkiewicz najwyraźniej wybrał sobie doskonały moment na swoją publikację. Ale dla niego każdy moment jest dobry. Od lat publikuje ciągle to samo: GMO jest dobre.
Artykuł Rotkiewicza pod tytułem: „ekościema czyli mity zdrowej żywności” (tytuł w oryginale zaczyna się od małej litery) trafił na okładkę „Polityki”. Jak rozumiem, Rotkiewicz dopiął swego i wspaniałość GMO stała się tematem numeru. Pogratulować. Także dziennikarskiej rzetelności. Rotkiewicz pisze, że pestycydy są zdrowsze niż aspiryna. I że nawet jeśli nie spryskamy roślin, to one same i tak wytwarzają dziesięć tysięcy naturalnych pestycydów, które, jak to pestycydy, są rakotwórcze. I znowu pogratulować, tym razem logiki.
Swój wywód Rotkiewicz umaja jeszcze takim oto wdzięcznym argumentem: jedząc całkowicie naturalne jabłko, też przecież jemy chemię: monotlenek diwodoru (wodę), oleje roślinne, cukry, skrobię, karoten, tokoferol, ryboflawinę, nikotynamid, kwas pantotenowy, biotynę, kwas foliowy, kwas askorbinowy, kwas palmitynowy, kwas stearynowy, kwas oleinowy, kwas linolowy, kwas hydroksybursztynowy, kwas etanodiowy, kwas salicylowy, puryny, sód, potas, mangan, żelazo, miedź, cynk, fosfor, chlorki etc.
Uroczy argument. Tak się składa, że już go kiedyś słyszałem. Pracowałem kiedyś w agencji reklamowej, która obsługiwała producenta chińskich zupek i innej chemicznej „żywności”. Producent chińskich zupek zrobił nam szkolenie.
Prowadząca je pani na samym początku powiedziała nam, że chemia jest dobra i użyła właśnie tego argumentu z jabłkiem. Ciekawe, kiedy Rotkiewicz zaliczył to szkolenie.
W swoim tekście Rotkiewicz pisze tak: „Dzięki uprawom odmian GMO odpornych na łagodny syntetyczny środek chwastobójczy glifosat nie trzeba tak często stosować orki”. To zdanie zasługuje na Nagrodę Darwina. A może na Nagrodę Judasza, gdyby taka była. Rotkiewicz nazywa glifosat łagodnym środkiem chwastobójczym. Domyślam się, dlaczego nie nazywa go po imieniu. Łagodny glifosat to nic innego osławiony Roundup stworzony przez koncern Monsanto.
O Roundupie portal biotechnologia.pl pisze tak: „Herbicyd Roundup jest bardzo szkodliwy dla środowiska i dla człowieka. Naukowcy podejrzewają, że preparat powoduje nieodwracalne uszkodzenia ludzkiego płodu. Preparat zawiera bardzo szkodliwą substancję o nazwie glifosat, który powoduje wady wrodzone u embrionów zwierzęcych. Glifosat jest używany w olbrzymich ilościach na świecie. Rokrocznie na całym świecie sprzedaje się milion ton glifosatu”. Badania przeprowadzone przez profesora Seraliniego na szczurach po dwuletniej obserwacji wykazały, że u szczurów karmionych karmą GMO z Roundupem pojawiają się potworne guzy, zaburzenia hormonalne, uszkodzenia wątroby oraz nerek i ogólnie większa śmiertelność.
Badania Seraliniego zostały oprotestowane (także przez Rotkiewicza), ale okazało się, że w większości przypadków przeciwnicy profesora związani byli z wielkim przemysłem spożywczym. Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (wielokrotnie krytykowany za faworyzowanie ekspertów z tym przemysłem związanych) w pierwszym odruchu potępił Seraliniego, ale potem, o dziwo, oznajmił po zastanowieniu, że „profesor Seralini zasygnalizował poważny problem” i oświadczył, że potrzebne są kolejne dwuletnie badania nad szkodliwością GMO. Podobno jest to pierwszy raz w historii tego szacownego Urzędu, kiedy jego władze uznały GMO za problem. Trzeba też dodać, że w styczniu tego roku profesor Seralini odpowiedział swoim krytykom, zbijając ich zarzuty w wielu punktach, a w świecie naukowym było znacznie więcej głosów poparcia dla niego niż krytyki (ponad 300 naukowców z 33 krajów wystąpiło w obronie profesora).
Rotkiewicz tym się jednak nie przejmuje. Do swojego artykułu dodaje dwie ramki. W jednej z nich, zatytułowanej ni mniej, ni więcej tylko: „Zabójcza zdrowa żywność”, nasz autor ogłasza, że naturalny nawóz zatruwa ludzi bakteriami coli. W drugiej ramce („Ekobiznes w świątyniach Whole Foods”) dzielny dziennikarz demaskuje: ekożywność to wielki przemysł. Ten ostatni zarzut jest zajebiście śmieszny w ustach obrońcy koncernów spożywczych. Jak pisze Maciej Piątek (zbieżność nazwisk przypadkowa), Rotkiewicz większość swoich elaboratów opiera na danych ISAAA, organizacji sponsorowanej przez Monsanto.
Śmiesznie, śmiesznie, ale tak śmiesznie, że aż strasznie. Po chwili rozbawienia poczułem, że potrzebuję zewnętrznego wsparcia. Proszę Państwa, jest na Mazurach i w Warszawie Jacek Górski, a dokładnie Jacek „Wiejski” Górski (tak się każe nazywać). Za komuny opozycjonista, prześladowany przez SB. Teraz społecznik. Walczy o czystość ulicy Racławickiej i jej fasad (akceptuje murale, ale nie bazgroły) i robi coś, co gdyby przebiło się do mediów, mogłoby być fajną odtrutką na tępotę Marszu Niepodległości. Jest to Koncert Niepodległości, gdzie niepodległość rozumiana jest kolorowo i wielokulturowo, a polskie tradycje mieszają się – pozwolę sobie zamieścić pełne wyliczenie – z litewskimi, ukraińskimi, tatarskimi, żydowskimi, gruzińskimi, azerskimi, karaimskimi, szkockimi, greckimi, niemieckimi, ormiańskimi, angielskimi, białoruskimi, włoskimi, francuskimi, szwedzkimi, nie mówiąc już o Normanach, Pieczyngach, Afrykańczykach, jednym Indianinie, jednym Chińczyku i innych obcokrajowcach oddanych sprawie Rzeczpospolitej, których pan Jacek znalazł. Wszystko to Górski robi razem z żoną Olą Turkiewicz i z nią też prowadzi sklep Sudawia z tradycyjnym i ekologicznym jedzeniem. No cóż, można powiedzieć, Marcin Rotkiewicz prowadzi swoje interesy, a Jacek Górski swoje i każdy z nich jest stronniczy, ale porównując obie postaci, ja czemuś jednak bardziej wierzę Górskiemu.
Poszedłem do niego i nie będę Państwu powtarzał, jakimi epitetami ten zacny człowiek nazwał Rotkiewicza.
– A wie pan – mówię do niego – że kilkanaście lat temu Rotkiewicz był przeciwnikiem GMO. Potem się nawrócił, albo go nawrócono.
– Czyżby właśnie zatrzymał się na etapie sprzed kilkunastu lat? Nie pisze nic o superchwastach, o rolniczym wyścigu zbrojeń chemicznych.
Roundup to jest taki zajzajer, że wytruje wszystko poza zmutowaną pod jego kątem uprawą. Jednak chemicy i genetycy zaczynają przegrywać z mutacjami Frankensteinami, które sami niechcący powołali do życia. Mutujący w Kanadzie krostowiec…
– Słucham?
– Jak się pryska bez opamiętania, to niektóre chwasty nabierają odporności na Roundup. Wspomniany krostowiec rośnie na 3 metry w górę na uprawach soi GMO, zagłuszając ją zupełnie. Od 10 lat trwa walka z nim walka – póki co, ten olbrzymi superchwast ją wygrywa. Na superchwasty trzeba będzie przygotować jeszcze bardziej trujący herbicyd, który z kolei wyhoduje nam super-superchwasty i tak dalej, aż wszyscy się potrujemy. Ale dziennikarze wysławiający GMO udają, że o tym nie wiedzą, a może nie chcą o tym wiedzieć.
Poprosiłem pana Jacka, żeby wysłał mi parę informacji o rzekomej przemysłowości naszej ekologii. Wysłał mi długiego maila. Cytuję z skrótami: „90% dostaw do Sudawii to rolnicy krajowi, przede wszystkim małorolni. Są to pasjonaci (…) Gospodarzą na małych kilkuhektarowych działkach (…) Praca, którą wykonują od rana do wieczora, wynika zarówno z zamiłowania do uprawy ziemi, jak i z obowiązków nakładanych na gospodarstwo ekologiczne. Ilość kontroli, jakim podlega rolnik ekologiczny, jest nieporównywalna z tym, co spotyka właścicieli monokulturowych farm liczących setki hektarów. (…) Ale to rolnicy ekologiczni coraz częściej stają się ofiarą nagonek i dziennikarskich insynuacji, których później nikt już nie prostuje. Ot, choćby ubiegłoroczne afery z bakteriami coli, salmonelli itp., które, jak się w końcu okazało, z żywnością ekologiczną nie miały nic wspólnego (…) Pytanie czy to tylko głupota, czy może raczej niektórzy dziennikarze stali się po prostu PR-owcami koncernów, które chcą zniszczyć nasze rolnictwo ekologiczne. A skoro już mówimy o bakteriach coli (…) to nie rolnicy skazili kałem wody gruntowe i środowisko. To przemysł mięsny ze swoimi gigantycznymi fermami odprowadza do środowiska olbrzymie ilości gnojowicy, które zatruwają wody gruntowe, powodując zanieczyszczenie na dużo większą skalę niż przemysł ciężki (…). Nasi rolnicy ekologiczni, aby w ogóle istnieć na rynku – gdzie rządzą niskie ceny narzucone przez wielkie korporacje spożywcze, sprzedające fałszowane (więc tanie) produkty żywnosciopodobne – zajmują się wszystkim. Zajmują się prowadzeniem pracochłonnych upraw, gdzie zamiast chemii stosowany jest płodozmian, naturalne sposoby walki ze szkodnikami i chwastami. Zajmują się obsługą papierową wymaganą przez procedury certyfikacyjne. I wreszcie odbywają wyprawy do miast odległych o kilkadziesiąt km, gdzie dostarczają swoje produkty do sklepów eko. Pojedyncze transakcje oscylują od kilkudziesięciu do kilkuset złotych za płody rolne, nad którymi pracuje się cały rok – dłużej niż w przemyśle rolniczym, gdzie wzrosty są przyspieszane. Nasz nowy dostawca, który dziś przywiózł nam pierwsze w tym roku wiśnie i bób, za swoją pierwszą dostawę wystawił fakturę na… 63 zł! Wbrew opiniom wyrażanym przez dziennikarzy walczących z ekologią, rolnicy eko nie dorabiają się fortuny (…). Jeżdżą starymi, poobijanymi samochodami i co roku mają tylko jedno marzenie – by tym razem kapryśna pogoda nie zniszczyła upraw. (…) Dziś mają dodatkowy problem – boją się że po kolejnym artykule napisanym przez (…) jakiegoś dziennikarskiego gangstera albo dyletanta, znów część klientów odwróci się od ekologii, mówiąc, że to wszystko ściema. Dziennikarze Ci ponoszą odpowiedzialność za dorżnięcie kolejnych małych polskich gospodarstw, których jedyną winą jest to, że próbują uratować ostatnie obszary tradycyjnego, zrównoważonego i czystego rolnictwa, odbierając promilową część rynku koncernom, które ze sprzedaży chemii jako żywności czerpią krociowe zyski. Proszę porozmawiać z naszymi rolnikami – to wspaniali ludzie, którym za ich pracę i poświęcenie należy się najwyższy szacunek i honory (…) a publicyści lobujący na rzecz przemysłu spożywczego, niszczą ich wizerunek oskarżając o oszustwo. To typowy przykład propagandy sprawiający, że kat staje się ofiarą i na odwrót”.
Tyle Górski. Mnie dodatkowo zdumiała jeszcze jedna opinia Rotkiewicza. Twierdzi, że produkty ekologiczne nie są smaczniejsze od chemicznych. No cóż, de gustibus non est disputandum. Dla mnie różnica jest bolesna.
Ale – mówiąc pół żartem pół serio – Rotkiewicz sam sobie strzela w stopę. Wszystko, co pisze, może zostać potraktowane jako doskonały argument przeciwko GMO. Domyślam się, że jako zwolennik zmutowanego żarcia namiętnie je spożywa – a więc sam jest dowodem na to, że GMO bardzo szkodzi. Niszczy smak, niszczy mózg, a jak nie mózg, to przyzwoitość.
Pozostaje więc zwrócić się z apelem do redaktora naczelnego „Polityki”, Jerzego Baczyńskiego. Panie Jerzy! Gdyby był pan naczelnym pisma dla mężczyzn i miałby pan tam dział auto-moto, a w tym dziale dziennikarza, który co najmniej raz na miesiąc pisze, że tiry są lepsze, ładniejsze, zdrowsze, bardziej stylowe od mercedesów i że wszyscy powinniśmy nimi jeździć po ulicach naszych miast – to co by pan zrobił? Wywaliłby pan takiego na zbitą buzię ze skierowaniem do psychiatryka albo do prokuratury. Jak to możliwe, że toleruje pan kogoś takiego w piśmie o wiele poważniejszym, jakim jest „Polityka”? „Polityka” znana jest z tego, że w całej swojej historii potrafiła się zachować, jeśli nie przyzwoicie, to inteligentnie. Niech Pan teraz zachowa się inteligentnie. Niech Pan wyrwie ewidentnego chwasta. Superchwasta.
www.tomaszpiatek.pl