Ze zgrozą przeczytałem tekst Joanny Szwedy o stosowaniu dybów w gdyńskim ośrodku dla bezdomnych. Z jeszcze większą zgrozą przeczytałem komentarze pod tym tekstem. Na przykład takie, że reportaż Szwedy jest mało wyrafinowany literacko, że to właściwie zwykłe zapiski. Albo że po co pisać o dybach, kiedy można o Dudach. Albo że alkoholika trzeba dyscyplinować, dyby alkoholikom się należą, a komu dyby się nie podobają, ten jest Dobre Serduszko. Przyznam się, że jestem zaszokowany tym, że niektórzy nasi Czytelnicy są zupełnie bez Serduszka i jeszcze się tym chwalą. Ciekawe, co by powiedziała taka komentatorka, gdyby posiedziała trzy noce w dybach, wyjąc z bólu i załatwiając się pod siebie. Pewnie jednak zaczęłaby wzywać jakieś Dobre Serduszko, żeby ją uwolniło. Ale Dobre Serduszko by nie przyszło. Przyszedłby „opiekun” i powiedział: „Zamknij się świnio, bo ci przyjebię”.
Pewnie, że trzeba pisać o Dudach, bo to, co robi Duda z „Solidarnością”, jest bardzo ważne. Ale o torturach tym bardziej trzeba pisać, bo to jeszcze ważniejsze. Człowiek bez stałej pracy i gwarancji emerytalnych cierpi. Ale człowiek unieruchomiony w drewnianej machinie cierpi o wiele bardziej. Kto zabija człowieka, zabija jeden świat, mówili mądrzy rabini. Zatem, kto torturuje człowieka, zamienia cały jeden świat w piekło. Jeśli doniesienia z Trójmiasta są prawdziwe, tamtejsi „opiekunowie” pogwałcili wszelkie prawa ludzkie i Boże, w tym także Konstytucję RP, która zakazuje kar cielesnych.
Kierownik ośrodka ma jednak wyjaśnienie: on nie karze, on tylko dyscyplinuje. Genialne tłumaczenie. Idąc za jego rozumowaniem, moglibyśmy w Polsce przywrócić publiczne egzekucje, gdybyśmy tylko ogłosili przy tym, że śmiercią nie karzemy skazańców, a jedynie dyscyplinujemy. Jak wiadomo, trup jest o wiele bardziej zdyscyplinowany od człowieka żywego (na przykład, zostawiony w jakimś miejscu grzecznie w nim czeka, zamiast szwendać się po okolicy). Idiotycznym i nieludzkim pomysłem jest też znęcanie się nad alkoholikiem za to, że się upił i trzymanie go w dybach, dopóki alkomat nie pokaże zera. To trochę tak, jakby znęcać się nad chorym na ospę za to, że ma krosty. Kiedy alkoholik jest nieleczony, przychodzi prosto z ulicy i jest na głodzie, jasne jest, że się znowu napije i żadne „zobowiązanie”, żadna „silna wola” mu w tym nie pomogą. Taka jest natura tej choroby, takie są jej mechanizmy psychologiczne i fizjologiczne. Jeśli chcemy dać takim ludziom szansę na przerwę w piciu, trzeba ich kierować na zamknięty detoks połączony z terapią. A jeśli bierze się ich do otwartego schroniska, to trzeba pogodzić się z rzeczywistością, a nie walczyć z nią torturami. Jeśli ktoś pije przez rok albo dłużej bez przerwy, to nagłe odebranie mu alkoholu – bez kroplówki, relanium i innych środków jest jak odebranie jedzenie, wody czy nawet powietrza. Piszę tak, bo niejeden alkoholik na suchym odwyku się przekręcił. Alkohol to jedyny narkotyk, którego nagłe odstawienie może u osoby uzależnionej spowodować śmierć. Heroinista cierpi o wiele bardziej, gdy odtruwa się na sucho, ale heroinista te cierpienia przetrwa. Alkoholik może ich nie przetrwać. Dlatego karanie ludzi, których się nie leczy, jest nieludzkie – a co dopiero karanie ich torturami. Rozumiałbym jeszcze, gdyby rozrabiającego alkoholika dyscyplinowano zamknięciem na noc w izolatce (nie w dybach). Ale z reportażu Szwedy wynika, że kryterium, według którego stosowane są tortury, nie jest rozrabiactwo, tylko alkomat.
A jeśli nie zgadzają się Państwo ze mną, jeśli chcą Państwo budować w Polsce cywilizację tortur i kar fizycznych, to w takim razie niech będzie sprawiedliwie, niech tortury będą dla wszystkich. Niedawno pisałem o tym, że nasze państwo traktuje uzależnionych nieludzko – chyba, że uzależniony jest biskupem, wtedy jest taryfa ulgowa. Skończmy z tą taryfą ulgową. Akurat w Trójmieście jest pewien alkoholik, który niewiarygodnie rozrabia. Jak podaje „Wprost”, arcybiskup Sławoj Leszek Głódź jest ciągle pijany i znęca się nad obsługującymi go księżmi. Bije, znieważa, straszy. Zmusza ich nocami, żeby jeździli po mieście w poszukiwaniu jakiejś jego ulubionej kiełbasy (moja żyłka reklamiarza nie pozwala mi nie zauważyć, że jakiś rzutki producent wędlin powinien wykorzystać rozgłos wokół tej awantury i wprowadzić na rynek Kiełbasę Głodziową). A budząc się rano na kacu, arcybiskup wzywa do siebie młodych kleryków, mówiąc do nich: „Bądź moim actimelkiem” (i znowu muszę zauważyć, że Actimel powinien wykorzystać rozgłos wokół tej awantury i sformułować jakieś nośne hasło, na przykład: „Danio na Głoda, a Actimel na Głodzia”). Od razu nasuwa się pytanie: czy zgodnie z zasadą równości wszystkich wobec prawa nie należałoby zakuć arcybiskupa w dyby?
Wiem, wiem, kary cielesne są nieludzkie i zakazane przez Konstytucję, sam o tym przed chwilą napisałem. Arcybiskupa należy nie zakuwać, tylko podłączyć do kroplówki. Boję się jednak, że będzie to trudna operacja. Arcybiskup na detoks nie pójdzie dobrowolnie i zmusić go będzie trudno, bo jako arcybiskup jest człowiekiem wpływowym.
Najprawdopodobniej więc odwyku nie będzie, tak jak nie będzie dybów. Godzę się z tym jakoś, chociaż muszę się przyznać, że wizja Głodzia w gdyńskich dybach wciąż mnie pociąga. Ale uspokajam Państwa: z powodów czysto literackich. To idealny temat na aliteracyjny wierszyk z dużą ilością „g” i „d”.
W dybach gdacze Głódź na głodzie
W dół i w górę grdyka chodzi
W gardle zaschło, więc Głódź gdacze
Lecz się nie wyzwoli raczej
Mocno dyby spaja gwóźdź
Ciasno w dybach utkwił Głódź…
Tak by było w Gdyni gdyby
Wykorzystać dobrze dyby