Czy zajścia z 11 listopada to tylko sporadyczne zrywy przypadkowej agresji?
Ktokolwiek wierzył, że tegoroczny stołeczny Marsz Niepodległości zorganizowany 11 listopada przez skrajnie prawicowe ugrupowania z Młodzieżą Wszechpolską i Obozem Narodowo-Radykalnym na czele nie przebiegnie pod znakiem bijatyk z policją wszczynanych przez „patriotów”, musi przyznać się do naiwności. Do jeszcze większej naiwności musi przyznać się jednak ktoś, kto w zajściach minionej niedzieli dostrzega raptem sporadyczne zrywy przypadkowej agresji.
Zaklęcia rzucane przez organizatorów Marszu, starających się przypisać policyjnej prowokacji zajścia na rogu al. Marszałkowskiej i ul. Żurawiej, gdzie w stronę służb porządkowych posypały się race, kostki brukowe i butelki, ta zaś odpowiedziała gazem pieprzowym i bronią gładkolufową, są infantylne. „Patrioci” od przedpołudnia atakowali mundurowych – na placu Grzybowskim, na placu Bankowym, przy Dworcu Centralnym. Próbowali również zakłócić przemarsz demonstracji zorganizowanej przez ruchy lewicowe skupione w Porozumieniu 11 Listopada.
Policja przez ponad godzinę powstrzymywała wymarsz antyfaszystów spod Pomnika Bohaterów Getta przy ul. Zamenhofa, starając się nie dopuścić do ich konfrontacji z „patriotami”, którzy w tym czasie ścierali się z służbami porządkowymi w różnych zakątkach Muranowa – dzielnicy Warszawy wyrosłej na gruzach getta, będącej symbolem nieludzkich dążeń politycznej prawicy. Potem zaś kilkukrotnie na drodze przemarszu demonstracji Porozumienia – przede wszystkim w okolicach placu Bankowego – dochodziło do zatrzymań „patriotów”, próbujących przedrzeć się w stronę kolumny.
Od rana było jasne, że spora część uczestników Marszu Niepodległości wyszła na ulice Warszawy po to, by zdemolować miasto, by ciskać w stronę policji race, kostki brukowe, butelki, i by bić się z mundurowymi oraz z uczestnikami pokojowej manifestacji antyfaszystowskiej. Atmosfera przy rondzie Dmowskiego, gdzie gromadzili się „patrioci”, była napięta do granic wytrzymałości. Po przedpołudniowych bijatykach, jedyne naprawdę warte rozważania pytanie nie brzmiało – czy dojdzie do bitwy „niepodległościowców” z policją, lecz kiedy. „Patrioci” nie wytrzymali nawet minuty. Gdy tylko kolumna ruszyła al. Marszałkowską w kierunku mundurowych posypał się grad czerwonych petard i kamieni.
Organizatorzy Marszu Niepodległości, na wiecu zamykającym demonstrację, zapowiedzieli powstanie Ruchu Narodowego, mającego na celu obalenie demokratycznego ustroju. Wsparciem w tym dążeniu ma być grupa paramilitarna wzorowana na węgierskiej gwardii – Straż Niepodległości, do której rekrutację właśnie ogłosili. Tym samym prawica otwarcie wkracza na drogę politycznej przemocy, a całodniowe zajścia, mające swoje apogeum w pierwszych minutach Marszu, jawią się jako manewry prawicowych bojówek, będące wstępem do przyszłego narodowego zrywu. Z tej drogi nie ma powrotu. A prowadzi ona prosto do piekła.