Kraj

Wallerstein: Kulawy odwrót z Afganistanu

Sondaż przeprowadzony 12 kwietnia pokazuje, że zaledwie 30 procent Amerykanów uważa, że warto było angażować się w Afganistanie. Co ważniejsze, po raz pierwszy w historii większość spośród wyborców republikańskich twierdzi, że zdecydowanie nie było warto. Komentarz Immanuela Wallersteina.

Obaj kandydaci na prezydenta Stanów Zjednoczonych próbują rywalizować
głównie na bazie konfliktowych sytuacji w Iranie, Syrii i Palestynie.
Każdy zarzeka się, że w tych samych kwestiach zrobi więcej niż drugi.
Czy nikogo nie dziwi, że w podobnym tonie nie wspomina się już o
Afganistanie?

Jeszcze
niedawno byliśmy świadkami licytacji demokratów i republikanów o ten
kraj: która z partii będzie bardziej macho. Wystarczy przypomnieć plan,
według którego amerykańskie wojsko zakończy wojnę, nieuchronnie niczym
fala przypływu, zdradzony przez Obamę w mowie do adeptów akademii
wojskowej w grudniu 2009. Nagle, począwszy od marca 2012, nikt nie chce
być kojarzony z tym tematem.

Można to dosyć łatwo wyjaśnić.
Naprawdę niewiele można ugrać na najdłuższej z dotychczas prowadzonych
przez Amerykę wojen. Wróg, czyli talibowie, uformował prężne siły na
terenach należących do Pasztunów i ustanowił największą jednorodną
etnicznie strefę w kraju.

Stany Zjednoczone narzuciły Afgańczykom
swojego prezydenta – Hamida Karzaja, Pasztuna, ale nie taliba. Karzaj
nigdy nie został zaakceptowany przez lokalnych liderów z północnych i
zachodnich prowincji, którzy od lat starają się go obalić. W tym celu
udaje im się pozyskać zewnętrznych sojuszników: Rosję, Iran i Indie –
kraje równie zdeterminowane, by powstrzymać talibów od powrotu do władzy
jak USA. Stany Zjednoczone nie zgodzą się na współpracę z Iranem,
raczej nie będą rozmawiać z Rosjanami i nie po drodze im z władzami
Indii.

W lutym 2012 amerykańscy żołnierze spalili kilka
egzemplarzy Koranu, co doprowadziło do brutalnych zamieszek na terenie
całego Afganistanu. Niedługo po tych wydarzeniach jeden z ich kolegów
zamordował szesnastu cywili: kobiety, dzieci i mężczyzn. Stany
Zjednoczone przeprosiły, ale burza zaledwie przycichła. Prezydent Karzaj
potępił Amerykanów, wyzywając ich od „demonów” szerzących „dzieło
szatana”. Stwierdził, że Afganistan opętały dwa potwory – talibowie i
Amerykanie. „New York Times” cytował anonimowego europejskiego
dyplomatę: „Jeszcze nigdy w historii mocarstwo nie zaangażowało takich
sił i takich pieniędzy w kraju, gdzie nie ma wpływu na to, co mówi i
robi jego prezydent”.

Stany Zjednoczone chcąc ratować pozycję,
zaczynają się wycofywać. Sekretarz obrony Leon Panetta powiedział już w
lutym, że Amerykanie przestaną brać udział w akcjach bojowych półtora
roku wcześniej, niż planowano, czyli w połowie 2013 roku. W kwietniu
deklaracje poszły jeszcze dalej, gdy ogłoszono, że kontrola nad
operacjami specjalnymi (z użyciem dronów oraz nocne rajdy) przekazana
zostaje Afgańczykom. Siły amerykańskie będą pełnić rolę wsparcia.

Minister
spraw zagranicznych Afganistanu Zalmai Rassoul nie wydawał się
wdzięczny, gdy w odpowiedzi ogłosił, że jeśli siły NATO wycofają się w
2014, jego kraj przestanie służyć jako lotnisko dla bezzałogowców
atakujących cele w Pakistanie.

Właśnie z Pakistanu padł kolejny
cios. 12 kwietnia tamtejszy parlament przyjął jednogłośnie listę
warunków niezbędnych do poprawy stosunków USA – Pakistan i ponownego
otwarcia dróg przerzutu zaopatrzenia NATO przez granicę z Afganistanem.
Jednym z punktów tego dokumentu było zaprzestanie bojowych lotów
bezzałogowych na terytorium Pakistanu oraz bezwarunkowe przeprosiny za
zabicie 24 pakistańskich żołnierzy w nalocie z listopada 2011 roku.
Stany Zjednoczone odrzuciły te postulaty, ale teraz, gdy rozbieżności w
interesach obu krajów stały się tak wyraźne, mogą nie utrzymać
dominującej pozycji w negocjacjach.

Jeszcze 4 kwietnia były
asystent sekretarza w Departamencie Obrony za rządów Reagana, Lawrence
Korb, opublikował artykuł zatytułowany Pozwólmy Karzajowi się wyrzucić.
Stwierdził w nim, że  po 1945 roku Stany Zjednoczone były „o wiele
skuteczniejsze w rozpętywaniu wojen niż w ich kończeniu”. Wskazywał, że
główną motywacją wycofywania się z konfliktów były niepotrzebne straty
wśród żołnierzy, na przykład tych walczących w Korei i i Wietnamie.

Wyjątkowy
pod tym względem pozostaje jego zdaniem Irak, skąd wojska wyjechały,
ponieważ tamtejszy premier Nouri al-Maliki „nie pozostawił nam wyboru”.
„Jeśli chodzi o Irak, to rząd amerykański miał szczęście”, stwierdza
Korb i podsumowuje: „al-Maliki wymógł na nas dobrą decyzję i podobnie
powinniśmy teraz postąpić z Karzajem: pozwolić mu rządzić samemu tak
szybko, jak tylko zechce”. Korb, konserwatywny republikański analityk,
widzi największą szansę dla Ameryki w tym, że zostanie wyrzucona z
Afganistanu.

Nie jest w tym poglądzie osamotniony. Sondaż
„Washington Post” i ABC News przeprowadzony 12 kwietnia pokazuje, że
zaledwie 30 procent Amerykanów uważa, że warto było angażować się w
Afganistanie, a co ważniejsze, po raz pierwszy w historii większość
spośród wyborców republikańskich twierdzi, że zdecydowanie nie było
warto. Dla opinii publicznej decydujące są dwa czynniki: po pierwsze,
Afgańczycy w żaden sposób nie doceniają wysiłku amerykańskich żołnierzy i
strat, jakie ponoszą, gdy tymczasem postawa macho nie pozwala
Amerykanom wycofać się w atmosferze porażki; po drugie, koszty operacji
sięgają sum astronomicznych, a Amerykanie pod naciskiem republikanów
chcą szukać drastycznych oszczędności.

Moja prognoza: niechybnie – choć po cichu – prezydent Obama posłucha zaleceń Lawrence’a Korba.

przełożył Jakub Szafrański

Copyright:
Immanuel Wallerstein, dystrybucja: Agence Global. W kwestii praw i
pozwoleń, w tym praw do tłumaczenia i umieszczania na niekomercyjnych
stronach proszę kontaktować się z: [email protected],
1.336.686.9002 lub 1.336.286.6606. Przyznane pozwolenia obejmują prawo
do ściągania plików, przekazywania ich drogą elektroniczną oraz
przesyłania pocztą elektroniczną, pod warunkiem, że treść eseju
pozostanie niezmieniona oraz umieszczenia niniejszej informacji na temat
praw autorskich. Kontakt z autorem: [email protected]

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij