Lekcje z relacji ZSRR kontra Zachód. Sławomir Sierakowski rozmawia z Iwanem Krastewem.
Sławomir Sierakowski: Rok 2018 jest kolejnym, w którym trwać będzie zimna wojna między Rosją i Zachodem. Centrum amerykańskiego życia politycznego zajmuje śledztwo dotyczące zaangażowania Rosjan w amerykańskie wybory. Podczas wyborów we Francji i w Niemczech była obawa o to samo.
Iwan Krastew: Zacznijmy od tego, że kiedy mówimy o zimnej wojnie zakładamy, że w okresie między 1947 a 1989, mimo napiętych stosunków między blokiem radzieckim i zachodnim, nie było wojen, a przede wszystkim, że był to jeden okres o wielu wspólnych cechach. To jednak nie prawda.
To opowiedzmy sobie tę historię po kolei.
Do 1956 roku supermocarstwa ZSRR i USA próbowały podważyć wyniki wyborów we Francji i we Włoszech, trzymając w szachu bardzo silne partie komunistyczne Włoch i Francji, obie należące do Kominternu. ZSRR stosował zaś bardzo wiele hybrydowych strategii w celu osłabienia zachodnich państw.
Inspirował prasę, rozwijał agenturę i wywiad gospodarczy.
USA działały równie aktywnie. Także w jednym z moich ulubionych państw, czyli w Albanii, gdzie Amerykanie wysyłali grupy mające podważyć sowieckie wpływy. Albania w rezultacie oderwała się od wpływów radzieckich i ogłosiła autarkię gospodarczą i polityczną. Nie zapominajmy o wyścigu technologicznym między USA i ZSRR. Sowieci szybko dogonili Amerykanów w rozwijaniu broni jądrowej.
To jednak wciąż było wykorzystywanie słabości powojennych demokracji zachodnich – agresywne, ale nie wojenne. A jak scharakteryzować okres po 1956?
Przez kilka przełomowych wydarzeń. Pierwszym był kryzys sueski, którym jasno pokazał, że konfrontacja toczyć się będzie na całym świecie, a przede wszystkim w „konfliktach zastępczych”, na terenie których supermocarstwa będą się ścierać militarnie. Kryzys sueski był też początkiem procesu dekolonizacji i pokazaniem przez USA, gdzie jest miejsce Wielkiej Brytanii. Ta, jako światowe mocarstwo, przestała wiele znaczyć. Był to też czas określenia się na kolejne dekady Francji jako kraju sceptycznego wobec USA. Druga sprawa to oczywiście inwazja radziecka na Węgrzech. Wtedy Zachód przekonał się, że rozbudzanie oczekiwań wolnościowych, za które nie jest się w stanie wziąć odpowiedzialności, może mieć katastrofalne skutki.
Później przychodzi rok 1957 i wystrzelenie Sputnika.
I to jest dla Zachodu szok. Sputnik udowodnił, że gospodarczo i technologicznie Związek Radziecki dogania, a zaraz może przegonić Zachód. Przede wszystkim zaś, że jest w stanie przenosić broń atomową na wielkie odległości. Zachód zareagował na to kilkoma bardzo pozytywnymi inicjatywami. Po pierwsze, na uczelnie popłynęła masa pieniędzy rządowych na rozwijanie studiów nad kulturą, językami różnych krajów – szczególnie z powodu procesu dekolonizacji – i polityką zagraniczną. Jeszcze więcej poszło na nauki przyrodnicze oraz badania nad nowymi technologiami, informatyką i kosmonautyką. Nawet Hollywood przestało pokazywać filmy, w których dziewczyna wybiera tego silnego i aktywnego chłopaka zamiast cherlawego okularnika z książką pod ręką. Od 1957 wybierała już studenta, a nie sportowca. Hollywood było zawsze ważnym i bardzo świadomie wykorzystywanym elementem amerykańskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej.
Kolejnym przełomem są lata 1967-1968, gorący okres po obu stronach żelaznej kurtyny.
Oba systemy przechodzą kryzys. Sowieci mają na głowie praską wiosnę i strajki studenckie w Polsce. Po tej stronie ostatecznie umiera nadzieja na socjalizm z ludzką twarzą.
Dłużej przetrwa na Zachodzie.
Ale i tu atrakcyjność komunizmu wschodniego szybko spada. Mimo to rozwija się ruch antykapitalistyczny i antyzachodni. Francuski rok ‘68 rok jest końcem kolektywnego, siermiężnego ideologicznie i kulturowo marksizmu i początkiem indywidualistycznej lewicy kulturowej. Amerykę bardzo zmienia ruch sprzeciwu wobec amerykańskiego zaangażowania militarnego w Wietnamie. To jest też pierwszy kryzys podważający siłę ideologiczną i wiarę w możliwości militarne Stanów Zjednoczonych. Od początku lat 70. zaczyna się trwający do dziś kryzys wiary w zachodnie instytucje i oddalanie się obywateli od nich, zaś na Wschodzie ideologię zastępuje cynizm polityków partyjnych. Amerykański historyk Jeremi Suri uważa nawet, że źródłem détente, czyli polityki odprężenia po obu stronach żelaznej kurtyny, była próba poradzenia sobie z wewnętrznych kryzysem obu supermocarstw poprzez pokazanie różnych możliwości współpracy.
Lata 80.?
Sowiecka inwazja w Afganistanie była bardzo ważna i znowu nie pasuje do definicji zimnej wojny. Reagan dochodzi do władzy na początku lat 80., a w połowie tej dekady zaczyna się warunkowa kapitulacja sowieckiego systemu władzy. Nasze skojarzenia i opierająca się na nich definicja zimnej wojny ukształtowały się przez to, co pamiętamy z połowy lat 80. Gdy patrzymy na wojnę na Ukrainie, to odnosimy się właśnie do lat 80. Tymczasem wojna hybrydowa, wpływanie na zachodnią opinię publiczną, rozmaite próby ingerencji pozamilitarnej nie różnią się specjalnie od tego, co znamy z lat 50.
To co jest cechą dystynktywną zimnej wojny?
Przede wszystkim jej nierozerwalny związek z wynalezieniem bomby atomowej. Z tego punktu widzenia najlepiej widać, że cyber-wojna i nuklearna wojna to przeciwieństwa. Na użycie bomby nuklearnej monopol mają państwa. Państwo wie, jakie konsekwencje będzie miało jej użycie i doskonale wie, że jej nie użyje, bo zniszczy samo siebie. Bomba atomowa dyscyplinuje relacje międzynarodowe.
czytaj także
Jest więc paradoksalnie instrumentem polityki pokojowej.
Ludzkość po raz pierwszy uświadomiła sobie, że jeśli zachowa się nieodpowiedzialnie, może doprowadzić do samozniszczenia. W latach 50. zbudowano niesamowitą ilość bunkrów. Natomiast cybernetyczna wojna może być prowadzona nie tylko przez państwa, jej siła jest rozproszona i może być prowadzona prawie nieustannie, a agresor może się wyprzeć swoich działań, które nie mają na celu zniszczenia przeciwnika, ale wprowadzenie u niego chaosu.
Co wchodzi w zakres wojny cybernetycznej?
Może ona oznaczać wiele rzeczy: hackowanie, wpływanie na infrastrukturę lub politykę, jak to miało miejsce podczas wyborów w Stanach. Dotyczy też sfery mediów i wszystkiego, co związane z elektronicznym przetwarzaniem danych.
I nie musi być koniecznie uwarunkowana przez stan gospodarki danego kraju, co widać na przykładzie Rosji.
Dokładnie. Teraz jesteśmy skupieni przede wszystkim na działaniach prowadzonych przez państwa, ale nie tylko one biorą udział w wojnie cybernetycznej, graczy jest wielu. Jej metody wykorzystuje się nie tylko ze względów politycznych, ale także gospodarczych, by blokować przepływy pieniężne i tak dalej. Bardzo trudno jest nad tym zapanować. Jej specyfika polega na tym, że często trudno jest dociec, kto jest odpowiedzialny za dane działanie. Z tego punktu widzenia jest ona o wiele bardziej niebezpieczna.
Podczas zimnej wojny granice były jasno wytyczone. Był mur berliński albo żelazna kurtyna.
Granice mają to do siebie, że trudno się je przekracza. To bardzo ważne. Czytałem ostatnio na nowo Koniec historii Fukuyamy, a kiedy czytasz jakiś artykuł po 25 latach, to przede wszystkim zwracasz uwagę nie na to, co w nim jest, ale na to, czego nie ma. Zastanawiające jest to, że w całym tekście nie ma słowa o światowej migracji ludności. Dotyczy on przepływu idei, kapitałów, instytucji, ale zakłada, że ludzie zostaną na swoich obecnych miejscach. Dziś wiemy już, że to między innymi migracja ludzi zmienia obraz naszego świata. Przez minione ćwierćwiecze zmieniliśmy naturę granic. Teraz jest duża presja na odnawianie albo wzmacnianie granic, zdefiniowanie na nowo ich znaczenia. Pewien historyk powiedział, że prawdopodobnie w przyszłości okres między rokiem 1991 a 2013 lub 2014 zostanie zapamiętany jako „czas między murami”.
Seyla Benhabib z kolei mówi, że temat granic nadaje się tylko do propagandy, bo w dzisiejszych czasach każdy mur da się ominąć.
Stawianie granic nie jest takie proste. Można kontrolować niektóre przepływy pieniędzy lub dóbr, dlatego protekcjonizm gospodarczy jest znowu w modzie, ale dziś świat jest o wiele bardziej zintegrowany niż był kiedykolwiek wcześniej. Trudniej jest także regulować migracje ludzi, których jest coraz więcej i którzy poruszają się coraz łatwiej. Ale najtrudniej będzie wznieść na nowo granice informacyjne. Mamy tu do czynienia z paradoksem: jacyś inni ludzie, nie wiadomo kto, posiadają większą wiedzę na temat twojego społeczeństwa od ciebie. Na przykład, niektóre międzynarodowe firmy mogą wiedzieć więcej od rządu na temat tego, co kupują obywatele w danym kraju, jak spędzają czas itd. Zniszczony został monopol informacyjny. Jest to niebezpieczne zwłaszcza dla demokracji.
Benhabib: Nikt nie chce być uchodźcą [rozmowa Sierakowskiego]
czytaj także
Mimo to stale podejmowane są próby kontrolowania przepływu informacji.
Przybierają one różne formy, na przykład staramy się dociec źródła informacji, jak miało to miejsce podczas amerykańskich wyborów. Państwa starają się chronić swoje granice poprzez tworzenie teorii spiskowych. Jedynym ze sposobów sprawowania władzy nad ludźmi jest nakłanianie ich do podzielania tych samych obaw. Swoją drogą, Huntington w 1993 powiedział, że po zimnej wojnie nikt już nie pyta, po której jesteś stronie, ale kim tak naprawdę jesteś. Paradoksem zwycięstwa Zachodu jest nasilenie się polityki tożsamościowej na skalę globalną. Mamy teraz do czynienia ze światem, który jest silniej związany gospodarczo, ale w tych zależnościach ekonomicznych ludzie zaczynają dostrzegać raczej źródło niepewności, a nie bezpieczeństwa.
czytaj także
Jak ma to miejsce w wypadku sankcji gospodarczych.
Jeden z moich kolegów użył wyrażenia, które bardzo mi się spodobało: uzbrajanie wszystkiego. Wszystko, co nas łączyło i dzieliło, staje się teraz bronią. Im bardziej jesteś związany z globalnym systemem ekonomicznym, tym boleśniej odczujesz sankcje. Im bardziej twoje społeczeństwo jest otwarte i demokratyczne, tym bardziej jesteś narażony na ataki cybernetyczne. Nawet wolność podróżowania może być bronią: jedną z najskuteczniejszych sankcji użytych przez Rosję podczas konfliktu z Turcją było wstrzymanie napływu rosyjskich turystów.
Zimna wojna była dowodem na wyższość demokracji nad autorytaryzmem. Czy był to historyczny wyjątek, biorąc pod uwagę to, z czym mamy do czynienia teraz?
Wciąż uważam, że na dłuższą metę demokracja ma wiele przewag nad reżimami autorytarnymi, a jedną z nich są metody radzenia sobie z niezadowoleniem społecznym. Demokracja daje ludziom mechanizm radzenia sobie z własnym niezadowoleniem. Teoria demokratycznego pokoju mówi, że demokracje nie walczą ze sobą nawzajem. Ale koniec zimnej wojny pozwolił nam wierzyć, że zwycięstwo demokracji jest prawem i ostatecznym wyrokiem historii, co było złudzeniem.
Być może chodziło nie tyle o system demokratyczny i jego procedury, ale o wspólną tożsamość…
… zbudowaną na opozycji do komunizmu. Problem polegał na tym, że radziecki komunizm był międzynarodowym reżimem. Kiedy znalazł się w kryzysie, tożsamości narodowe różnych państw i grup wewnątrz bloku sowieckiego stały się głównymi przeciwnikami komunizmu, który w dużej mierze został zniszczony przez mobilizację narodowościową. Teraz to Zachód postrzegany jest jako jedność, która kontroluje międzynarodowy system, i to przeciwko tej jedności zwracają się np. partie eurosceptyczne i nacjonaliści.
Kiedyś to Zachód wspierał nacjonalistów w walce przeciwko Rosji, teraz to Rosjanie używają ich w walce z Unią Europejską.
Ta symetria sięga jeszcze głębiej. O co oskarżano Związek Radziecki w latach 20.? Nie wierzą w Boga, tylko w wolną miłość, występują przeciwko naturze itp. Tradycjonalizm był naturalnym sprzymierzeńcem Zachodu w walce z komunizmem. Dziś Rosja nie ma tej uniwersalistycznej siły przyciągania, którą miał Związek Radziecki, więc dobrze jej wychodzi destabilizowanie innych krajów i stwarzanie podejrzeń co do zasad działania zachodniego systemu, ale nie udaje już, że posiada model, który chce przeszczepić gdzie indziej.
Wcześniej go posiadała?
Związek Radziecki tak. Po 1990 roku o wiele łatwiej jest wyjaśniać wszystko poprzez okupację, co też miało miejsce np. w przypadku Polski, która zawsze była antyrosyjska, ale Związek Radziecki miał uwodzicielskie działanie na wiele środowisk intelektualnych, które mu się długo poddawały.
Czy ZSRR jak pierwszy w nowożytnej historii posługiwał się skutecznie i świadomie swoją soft power?
ZSRR mówiło otwarcie, że jest gotowe przebudować społeczeństwo, ale nie byli w tym pierwsi. Pierwszą soft power była rewolucja francuska. Model sowiecki był bardzo atrakcyjny dla zapóźnionych, słabo rozwiniętych krajów w Europie i zwłaszcza poza nią, krajów, które chciały dogonić pozostałych i przeskoczyć 200 lat europejskiej historii poprzez zmianę reżimu. Przed II wojną światową komunizm poza Związkiem Radzieckim nie wykraczał poza określone grupy społeczne, ale wszystko zmieniło się po zwycięstwie nad Hitlerem. Komunizm oferował powszechną edukację, darmową opiekę zdrowotną, sprawiedliwość społeczną… Wszystko to było atrakcyjne dla krajów słabo rozwiniętych.
czytaj także
Dzisiejsza Rosja nie posiada już tej siły przyciągania, skupia się na hard power, rozwijaniu swojego przemysłu zbrojeniowego, na tworzeniu negatywnych koalicji, propagandowym mobilizowaniu różnych grup i wskazywaniu im wspólnego wroga. Nic więc dziwnego, że Rosjanie finansują zarówno radykalną prawicę jak i lewicę. Ale nie posiadają już spójnej wizji. Model rosyjski nie mógłby istnieć bez ropy i gazu, nie jest to więc system w tym znaczeniu, w jakim posiadał go Związek Radziecki. Wtedy chodziło o znacjonalizowanie środków produkcji i całą resztę, stała za tym ideologia. Dziś chodzi tylko o wykorzystanie antyglobalistycznego momentu, żeby umocnić pozycję Rosji na świecie. Nie jest to wpływ ideologiczny tylko państwowy. Kiedyś bycie w określonej strefie wpływów określało naturę reżimu politycznego, przynależność do wojskowych paktów itd. Dziś wygląda to inaczej. Wielu sojuszników Rosji posiada inne reżimy i nie jest w bezpośredniej zależności handlowej czy gospodarczej. Krajom takim jak Rosja czy Chiny zależy raczej na zapanowaniu nad przestrzenią informacji, nie chcą być zależne od Google czy Facebooka, chcą posiadać własną infrastrukturę cyfrową.
Chińczykom się to udaje.
Chińczykom tak, Rosjanom nie. Do niedawna wierzono, że big data i media społecznościowe uniemożliwią istnienie reżimów autorytarnych, ponieważ wzmacniają rolę i znaczenie jednostki. Paradoksalnie jednak media społecznościowe mogą wzmacniać autorytaryzm, a to dlatego że służą jako narzędzie dezinformacji. Bardzo interesujące jest jak Chińczycy sprawują nad nimi kontrolę. Czytałem, że jeśli zamierzasz krytykować porażki rządu albo lokalnych urzędników w internecie, twoje wypowiedzi nie zostaną zbanowane, tylko przeanalizowane i mogą odnieść jakiś efekt. Jeśli natomiast zaczniesz nawoływać ludzi do zbiorowych protestów, wtedy spotkasz się z natychmiastową reakcją. A zatem social media są używane do zbierania wiarygodnych informacji na temat tego, co dzieje się w społeczeństwie. Nie potrzebują już aparatu policyjnego, który znamy z okresu komunistycznego ani siatki donosicieli, ponieważ to ludzie sami dostarczają im informacji.
Potrzebują tylko dobrych analityków.
Dokładnie. Nowe technologie wzmacniają niedemokratyczne reżimy, ponieważ to sami ludzie mówią o tym, co robią, o czym myślą, z kim się spotykają.
Media społeczne są agenturą szpiegującą samą siebie.
Kolejną sprawą jest fakt, że w wielu z tych krajów teorie spiskowe są ważniejsze niż ideologia. Ideologię można atakować z pozycji idealnego wzorca, jak to robili dysydenci komunistyczni w latach 50 i 60. Teoria spiskowa niczego nie obiecuje, po prostu opowiadamy historyjkę. Tu nie możesz być dysydentem, bo albo ją kupujesz albo nie. I nie bez powodu. Zaawansowanie technologiczne może się też stać czułym punktem. Fragmentaryzacja i polaryzacja społeczna są konsekwencją rozwoju technologicznego. Możesz szczęśliwie żyć w swojej bańce internetowej.
Rewolucja technologiczna zaskoczyła nawet tak zaawansowane gospodarki jak niemiecka. Według the „Economist” Niemcy faktycznie są już skazane na upadek przemysłu samochodowego, który nie zdąży przekwalifikować się na samochody elektryczne. Mercedes podzieli los wszechwładnej kiedyś, a następnie upadłej Nokii. Przyszłość samochodów pisze się dziś w Palo Alto i w Chinach.
Z drugiej strony, zaawansowanie technologiczne może stać się także najsłabszą stroną. Dlaczego wybory w Niemczech przebiegły bez problemu rosyjskiego wpływu? Jednym z powodów był brak dostępnych danych na temat niemieckich obywateli. Nie da się w Niemczech zorganizować podobnego mikrotargetingu dla rosyjskich fake newsów jak udało się w USA. Niemcy są zbyt tradycyjne, co czyni je tym samym lepiej zabezpieczonymi.
Skąd Rosja bierze swoje zaawansowanie technologiczne?
Rosja jest selektywnie silna i selektywnie słaba. W sprawach wojskowych Rosja nie tyle jest silna w przemyśle zbrojeniowym, co w nowych technologiach zbrojeniowych. Rosja już dawno udowodniła, że nawet, jeśli nie jest w stanie wyprodukować dobrze działającej lodówki, to może wyprodukować sputnika. Rosja inwestuje pieniądze ze sprzedaży surowców naturalnych w selektywnie wybrane obszary, np. w sztuczną inteligencję. Rewolucja przemysłowa w USA jest napędzana przez zapotrzebowanie rynkowe. Tak więc, gdy przedsiębiorstwa dokonują ważnych wynalazków, robią to, myśląc o konsumencie. W Rosji nowe technologie generowane są przez zapotrzebowanie państwa. Rosjanie nie mają złudzeń, że ich społeczeństwo będzie równie zaawansowane co zachodnie. Wierzą jednak, że w sprawach wybranych technologii są w stanie dogonić lub przegonić Zachód, co nie raz udowodnili. Rosja nie potrzebuje nowoczesnego społeczeństwa, wystarczy jej dobrze zorganizowana elita władzy uzbrojona w możliwości selektywnego rozwoju technologicznego. Obszar sztucznej inteligencji charakteryzuje się tym, że żywi ludzie przestają być potrzebni.
Elity rosyjskie nie muszą myśleć już o społeczeństwie, a przynajmniej nie bardziej niż tyle, żeby im ono nie przeszkadzało w rządzeniu?
Za czasów ZSRR ludzie byli niezbędni do rewolucji przemysłowej i do pracy przymusowej na rzecz przemysłu zbrojeniowego. Rosjanie pokonali Hitlera, bo było ich po prostu dużo więcej. Dzisiejsze czasy nie bez powodu charakteryzuje tak cyniczna postawa rosyjskich elit wobec społeczeństwa. Rosja dziś właściwie osiągnęła stan komunizmu. Nie eksploatuje się tam ludzi, tylko naturę, a następna ma być technologia. Ale nie popadajmy w skrajności. Piętnaście lat temu mówiło się, że Rosja jest na dnie, nic tam nie działa, wszystko jest rozkradane, że są zacofani gospodarczo i społecznie. A dziś z kolei, że prześcignęli Zachód, bo wymyślili wojnę hybrydową, mają najlepszych hackerów, ogrywają nas, jak chcą. Bez przesady. Mają masę problemów. Siła rosyjskiej ulicy jest niedoceniana. Niedoceniana jest też siła wybuchowa islamu. Kadyrow organizuje ich i wzmacnia islamską tożsamość. Współpracuje z Kremlem, ale to nie znaczy, że nie buduje siły islamu w Rosji. A to jest kilkanaście milinów ludzi, może nawet dwadzieścia. Znacznie większy odsetek niż w jakimkolwiek kraju Europy.
W samej Moskwie mieszka prawie trzy miliony muzułmanów.
No właśnie. Druga sprawa to mobilizacja skrajnie prawicowej i prawosławnej opinii publicznej przeciwko filmowi Matylda o romansie Mikołaja II i polskiej primabaleriny Matyldy Krzesińskiej. Kreml użył tych radykałów, a następnie zorientował się, że stworzył Frankensteina, który jest bardzo groźny. Z jednej strony mamy więc wybitnych inżynierów i ich najnowocześniejsze wynalazki, a z drugiej ludzi i ich życia, a ludzie mają dziś więcej niezależności niż kiedyś. To tworzy ogromny obszar niepewności i nieprzewidywalności dla władzy.
czytaj także
Czy w kontekście różnic między nowymi i starymi państwami członkowskimi Unii Europejskiej nie odradza się granica w miejscu żelaznej kurtyny?
Raczej nie, bo te same różnice rosną w poprzek państw zachodnich. Tam też są tendencje populistyczne i te same poglądy. W jednych państwach silniejsze, w innych słabsze. W Niemczech Wschodnich ludzie sprzeciwiają się przyjmowaniu uchodźców, mówiąc: chcecie, żebyśmy zintegrowali się z imigrantami, ale dlaczego nie zintegrowaliście się z nami? Przecież pozostaliśmy wykluczeni! Ponad dekadę temu na Zachodzie skrajne partie sprzeciwiały się rozszerzeniu Unii. Teraz po wschodniej stronie ludzie pytają, co naprawdę zyskaliśmy na tej akcesji. Ludzie doskonale wiedzą, że gdyby doszło do odłączenia, straciliby na tym. Zauważają natomiast to, czego nie dostrzegali wcześniej. Po rozszerzeniu cieszyli się, że mogą wyjeżdżać, pracować za granicą i zyskali wiele nowych możliwości. A dziś zadają pytania takie same, jak ci wschodni Niemcy. Dlaczego wciąż jesteśmy gorsi? Czy nasze przedsiębiorstwa są równie konkurencyjne? Co będzie z nami, gdy najaktywniejsi wyemigrowali, a jesteśmy starzejącym się społeczeństwem? Ten resentyment przypomina lęki ludzi, którzy pozostali na wsiach w czasie industrializacji, gdy ich sąsiedzi szli do miast.
W relacjach Wschodniej i Zachodniej Europy będziemy mieli do czynienia z kilkoma problemami. Angela Merkel ocaliła się, bo pokazała nie tylko to, że jest w stanie otworzyć granice, ale także to, że jest w stanie je zamknąć. Pokazała ludziom, że kontroluje sytuację. To bardzo ważne. Kaczyński i Orban, co by nie robili, to dają zwykłym ludziom poczucia, że kontrolują sytuację. Druga sprawa to fakt, że wasz interes jest zagrożony, gdy pojawi się dla nowych członków Unii zastępstwo. Jak dotąd powodzenie Polski, Węgier i innych państw regionu wynika z taniej siły roboczej, niskich podatków i gospodarki opartej na eksporcie (Polska jest wyjątkiem, bo ma własny duży rynek wewnętrzny, więc poza eksportem znaczenie dla wzrostu gospodarczego ma konsumpcja). Co jednak będzie, gdy Zachód zacznie naprawdę lekceważyć kraje Europy Wschodniej, które nie chcą współpracować i im nie pomoże?
Jarosław Kaczyński domaga się jeszcze reparacji za zniszczenia podczas II wojny światowej.
Jeden z filarów II wojny światowej to zbudowanie wspólnego porozumienia w sprawie historii i tego, co było w niej złe. Unia Europejska miała być sposobem na zamknięcie złej historii. Domaganie się reparacji jest otwieraniem tego rozdziału na nowo. W sprawie reparacji Polska naraża się zatem na różne ryzyka. Grozi wam izolacja w regionie, bo niektóre państwa tego regionu – na przykład Węgry Viktora Orbana – były sojusznikami nazistowskich Niemiec, a nie ich ofiarami. Czechy też nie są zainteresowane dyskusją o kwestii reparacji, bo to otworzyć może też sprawę przymusowych wysiedleń. W państwach bałtyckich zdają sobie sprawę, że ich bezpieczeństwo zależy z jednej strony od Amerykanów, ale z drugiej strony od Niemiec. Dziś czują się znacznie mniej bezpiecznie z powodu polityki Jarosława Kaczyńskiego, bo świetnie wiedzą, że jedną z motywacji niemieckich sankcji nałożonych na Rosję było przekonanie Polski, że jest dla Niemiec i Unii Europejskiej naprawdę ważna, ważniejsza od Rosji. Ale czy kraj, który nie chce pomóc w sprawie uchodźców i który ignoruje wszystkie instytucje europejskie, zasługuje na dalszą lojalność, jeśli ma to być lojalność jednostronna?
Wkrótce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się książka Iwana Krastewa Zmierzch Europy.
Iwan Krastew (1965) – politolog, szef Centrum Strategii Liberalnych w Sofii, współzałożyciel think tanku European Council on Foreign Relations, związany z Instytutem Nauk o Człowieku w Wiedniu. Wydał m.in. Shifting Obsessions: Three Essays on the Politics of Anticorruption (2004), Demokracja nieufnych. Eseje polityczne (2013, Wydawnictwo Krytyki Politycznej) i Demokracja: przepraszamy za usterki (2015, Wydawnictwo Krytyki Politycznej).