Świat

Zacznijmy spór o realne problemy

Najważniejsze problemy, z jakimi musimy się zmierzyć, to bezrobocie, słaby wzrost i pogłębiające się nierówności – a nie deficyt.

„Deficyty wcale nie będą naszym największym problemem przez najbliższe 10 lat”, miał powiedzieć – według relacji uczestników spotkania – prezydent Obama do republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów.

Prezydent musi jeszcze powiedzieć to samo opinii publicznej – głośno i wyraźnie. Najważniejsze problemy, z jakimi musimy się zmierzyć, to bezrobocie, stagnacja płac, słaby wzrost i pogłębiające się nierówności – a nie deficyty. Głównym celem musi być odtworzenie miejsc pracy i poziomu płac, a nie zrównoważenie budżetu.

Projekt budżetu Paula Ryana – czyli plan republikańskiej większości w Izbie – został zaprojektowany po to, by wciągnąć Biały Dom i Demokratów, a także amerykańską opinię publiczną w debatę wokół kwestii, jak zrównoważyć budżet federalny w ciągu najbliższych10 lat, a nie – czy w ogóle warto to robić. „To zaproszenie”, tłumaczył Ryan, ogłaszając swój projekt we wtorek 12 marca. „Pokażcie nam, jak zrównoważyć budżet. Jeśli nie podobają wam się nasze propozycje, powiedzcie, jak wy zamierzacie to zrobić”.

Jak dotąd prezydent wydawał się skłonny wejść w tę debatę. Ciągle mówił o „wielkich negocjacjach” w kwestii redukcji deficytu, co było dokładnie po myśli Republikanów. Podobnie jak powtarzanie przez niego republikańskiej analogii zestawiającej finanse rządowe z domowymi. „Tak jak rodziny i przedsiębiorstwa muszą zaciskać pasa, aby nie żyć ponad stan” – mówił o budżecie na rok 2013 – „tak samo musi postępować rząd federalny”.

Miejmy nadzieję, że właśnie zmienia kierunek debaty.

Finanse rządu w ogóle nie przypominają domowych. W rzeczywistości to właśnie wtedy, kiedy amerykańskie rodziny nie są w stanie wydawać wystarczająco dużo, aby utrzymać gospodarkę na chodzie, ponieważ zbyt wielu Amerykanów nie ma pracy lub pracuje poniżej swoich oczekiwań i skończyły im się pieniądze – rząd musi wkroczyć jako płatnik ostatniej instancji, nawet jeśli oznacza to zaciągnięcie większego długu. Jeśli rząd nie wypełni tej luki wydatkowej, gospodarka może popaść w głębszy kryzys bądź recesję, jeszcze bardziej zwiększając bezrobocie. Wystarczy spojrzeć na efekty polityki cięć w Europie.

Do tego całkowicie w porządku jest pożyczanie pieniędzy przez rząd na inwestycje w nowe drogi bądź inną infrastrukturę, edukację czy badania podstawowe, jeśli tylko te inwestycje zwrócą się dzięki wyższym wskaźnikom wzrostu gospodarczego. Przekonanie, że wydatki rządowe „wypychają” inwestycje prywatne podwyższając poziom stóp procentowych jest anachroniczne w gospodarce globalnej, gdzie kapitał przelewa się ponad granicami narodowymi szukając najwyższych zysków w dowolnym miejscu.

Społeczeństwa, które inwestują w produktywność swych ludzi, przyciągają globalny kapitał i tworzą wysokopłatne miejsca pracy. A ponieważ większość wielkich korporacji nie jest już zależna od produktywności jednego konkretnego narodu, odpowiedzialność za takie inwestycje w coraz większym stopniu spada na rządy. Nie znaczy to, że mamy w ogóle nie zwracać uwagi na problem długu, ale najlepsza metoda to radzić sobie z nim stopniowo, poprzez wzrost gospodarczy. Tak właśnie zredukowaliśmy gigantyczny dług, jaki zostawił Ameryce w spadku Franklin D. Roosevelt, i tak właśnie administracja prezydenta Clintona (której byłem dumnym członkiem) zrównoważyła budżet w roku 1996.

Republikanie chcieliby, aby Amerykanie uwierzyli, że budżet rządowy jest jak domowy, który musi być zrównoważony – ponieważ ta analogia sprzyja ich celowi ideologicznemu, tzn. „utopieniu rządu w wannie”, mówiąc pamiętnymi słowami ich guru, Grovera Norquista. Tak długo jak mamy dług, a równowaga stanowi cel, skurczenie się gospodarki to jedyna opcja – jeśli wykluczamy podwyżki podatków.

W końcu prezydent zamierza zmienić debatę i skupić się na realnym problemie gospodarczym. We wtorkowym wywiadzie z Georgem Stephanopoulosem, zauważonym mniej niż na to zasługuje, powiedział: „moim celem nie jest dążenie do zrównoważonego budżetu dla samej równowagi. To, na czym się koncentruję, to problem, jak uzyskać wzrost gospodarki i dać ludziom pracę, a gdy to się uda – będziemy mieli więcej wpływów do budżetu”. Niech zatem zacznie się spór o realne problemy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Robert Reich
Robert Reich
Amerykański polityk i ekonomista
Profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona. Magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.
Zamknij