Mój pięcioletni syn zwierzył mi się ostatnio: „Kiedy przyjdzie złodziej do domu, to go przetnę mieczem świetlnym. Ale nie mam miecza świetlnego” – zreflektował się natychmiast. „No to go kopnę!” – rozpromienił się. Gratulacje, synu, właśnie nabyłeś kwalifikacje wystarczające do kierowania amerykańskim Departamentem Stanu.
Generał Kasem Sulejmani był kawalerem orderu Zulfikar, mitycznej szabli Mahometa. To najwyższe irańskie odznaczenie wojskowe – perski Virtuti Militari – otrzymał w zeszłym roku za „całokształt”, jako pierwszy po rewolucji szyickiej 1979 (!). Nie dostąpił tego zaszczytu ani Muhammad Dżachonoro, legendarny obrońca Chorramszahru z 1980 roku, ani Ali Sajjad Szirazi, zwycięzca spod Suzy z 1981 roku (który musiał zadowolić się Orderem Wiary). Tak naprawdę jednak drugą szablę Zulfikar ajatollah Ali Chamenei powinien w tym momencie wysłać Donaldowi Trumpowi. Wszak już po raz drugi Amerykanie uratowali władzę ajatollahów.
Waszyngton zdecyduje, czy będzie wojna. Teheran – kiedy się skończy
czytaj także
Gdy w połowie 1979 roku reżim ajatollaha Chomeiniego zaczynał coraz wyraźniej pokazywać swoje autorytarne i skrajnie konserwatywne oblicze, spotkał się z wyraźnym oporem części społeczeństwa i sojuszników z czasów rewolucji, jak liberalny Narodowy Front Demokratyczny czy Partia Republiki Islamskiego Ludu Iranu. Do ich stłumienia służył przede wszystkim „kryzys zakładników” z jesieni, lecz patrząc na to z dłuższej perspektywy wydaje się, że w ciągu roku, dwóch nieudolna amatorszczyzna klerykalnych rewolucjonistów spowodowałaby nową rewolucję i zwycięstwo jakiejś wersji kompromisu (jak wspomniana Partia Republiki). Zbyt żywe jeszcze były aspiracje rozbudzone za czasów schyłkowych lat szacha, a zarazem społeczeństwo stolicy zbyt mocno posmakowało wtedy nowoczesności, by skrajna wersja szyizmu mogła zostać tak łatwo wszystkim narzucona.
czytaj także
Co ciekawe, administracja demokraty Jimmy’ego Cartera reagowała rozważnie i mimo publicznej paniki wywołanej „kryzysem zakładników” starała się szukać wyjścia dyplomatycznego, a wręcz odbudowy przyjaznych relacji z nową teokracją (jako geopolityczną przeciwwagą dla ZSRS). Często spotyka się opinię (propagowaną zresztą do dziś przez Teheran), że iracka inwazja z jesieni 1980 była inicjatywą Saddama, a Amerykanie wręcz nieoficjalnie ostrzegali nowe irańskie władze przez planowaną agresją. Irakijczycy zaatakowali, Iran po początkowym szoku przetrwał i kosztem ogromnych strat zorganizował zwycięską kontrofensywę, a wojna zdawała się mieć ku szybkiemu końcowi. I wtedy urząd objął idol naszej prawicy, Ronald Reagan.
Ten widział świat znacznie prościej. Iran aktualnie zwycięża w Iraku, wkrótce zajmie go całego, a wtedy zaraz zaatakuje Izrael (choć po drodze musiałby podbić Syrię, co jakoś nie zrażało Amerykanów) i będzie dramat. W rezultacie do Saddama popłynęła rzeka uzbrojenia (od śmigłowców po wąglika), pożyczek i doradców wojskowych. Pozwoliło to Irakowi przetrwać kontrofensywę i zamienić szybki konflikt w potworną ośmioletnią wojnę, która zmiażdżyła całą generację Irańczyków, spacyfikowała jakiekolwiek nastroje buntu i pogrążyła kraj w apatii i beznadziei, z której zaczął się wydobywać właściwie dopiero po 2000 roku.
Przenieśmy się teraz trzydzieści lat do przodu. Protesty z zimy 2017 roku zaskoczyły świat swoją gwałtownością, skalą i brakiem wyraźnej przyczyny. Owszem, rolnicy mieli wielki problem z suszą, ale była ich już wtedy mniejszość, tymczasem większość miejskiej populacji odczuwała stałą ekonomiczną poprawę. Jak zwykle w takich momentach, właśnie niemożność zaspokojenia aspiracji była właściwą przyczyną protestu, zaś susza miała znaczenie o tyle, że obnażyła nieudolność w zarządzaniu Islamskiej Republiki oraz przeżarcie jej korupcją i – zwłaszcza – rosnącymi wpływami Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Są spekulacje (pisał o nich np. Washington Post), że zwycięstwo Hasana Rouhaniego w wyborach z 2017 roku było powiązane z układem z Korpusem Strażników, w którym „oddał” im on właśnie nadzór nad rolnictwem i melioracją w zamian za zmniejszenie ekspansji w sektorze bankowym i przemysłu ciężkiego. W połowie 2018 roku protesty przygasły, tylko po to, by ponownie wybuchnąć ze zdwojoną siłą dwa miesiące temu, tym razem z powodu podwyżki cen benzyny oraz kolejnych zwolnień podatkowych przedsiębiorstw należących do Strażników Rewolucji.
czytaj także
Wszystko to wskazywało, że w społeczeństwie irańskim erozji uległ skamieniały system ajatollahów, a Islamska Republika siedzi na beczce prochu – była to ogromna zmiana w stosunku do wcześniejszej sytuacji, w której od 2009 roku charakterystyczny był właśnie brak większych protestów. Sytuacja zaczynała coraz mocniej przypominać tę sprzed rewolucji 1979 roku – modernizujące się społeczeństwo kontra przestarzały i zasklepiony reżim – a wszystko, co USA powinny w tej sytuacji robić, to spokojnie czekać, czekać na śmierć najwyższego przywódcy i do tego czasu tylko oddziaływać miękką siłą swojej (pop)kultury, bardzo zresztą popularnej wśród wielkomiejskiego społeczeństwa Iranu.
No więc nie. Nie poczekali. Państwo z największym, najlepszym na świecie korpusem dyplomatów i analityków polityki międzynarodowej wyprodukowało po raz kolejny działanie na poziomie upośledzonego wodza klanu Wikingów. Praktycznie za darmo (bo realny, ludzki koszt był dla Iranu przecież znikomy) dało ajatollahom symbol, męczennika, bohatera – coś, czego Islamska Republika nie ma od dawna, bo żyjący przywódcy to przecież w oczach społeczeństwa tylko skorumpowani biurokraci.
czytaj także
Szyizm karmi się krwią, ofiarą, poświęceniem. Zwykli obywatele i obywatelki mogą deklarować niechęć do kleru, omijać meczety szerokim łukiem, ale nie przeszkadza im to z własnej woli dekorować mieszkań i samochodów kiczowatymi wizerunkami imama Alego, tłumnie brać udział w procesjach z okazji święta Aszury i wpadać w histerię przy klatce Nahl, symbolicznej trumnie imama. Przy okazji: zamach na Sulejmaniego miał miejsce 150 kilometrów od Wielkiego Meczetu Al-Kufy, miejsca męczeństwa imama, czyli w warunkach bliskowschodnich o rzut kamieniem. Jeśli to nie wystarczy do kreowania wizerunku „nowego imama”, to nie wiem, czego jeszcze trzeba.
Otóż może kontekstu irackiego? Irak to dla Irańczyków kraj szczególny i jest to coś więcej niż tylko kwestia religii, choć ta też jest istotna – to wszak nie tylko Ali, znajdują się tu groby aż sześciu z dwunastu imamów imamizmu szyickiego (gdy w samym Iranie, czempionie szyizmu, znajdziemy tylko jeden). Parokrotnie już pisałem o możliwości rysowania daleko posuniętej paraleli między historią Iranu a nowożytnej i dziewiętnastowiecznej Polski. I tak jak Rzeczpospolita przez wieki zmagała się z carską Rosją, tak kolejne wersje państwowości irańskiej – monarchia Partów, imperium Sasanidów, królestwo Safawidów – trwały w nieustannym klinczu z kolejnymi wersjami państwowości anatolijskiej – Imperium Rzymskim, Bizancjum, wreszcie państwem Turków Osmańskich. A Irak jest w tej analogii bliskowschodnią Ukrainą: przechodził z rąk do rąk, kto zaś go na dłużej opanowywał, ten zyskiwał przewagę nad konkurentem, przewagę żyznej równiny, z którą nie mogły równać się surowe, kamieniste pustkowia Wyżyny Irańskiej i Anatolijskiej. (Zeszłowieczna wojna iracko-irańska byłaby w tej analogii powstaniem Chmielnickiego… kuszące, lecz nie idźmy w tę stronę.)
czytaj także
Dziś chodzi oczywiście nie tyle o pola uprawne Międzyrzecza, co o pola roponośne, ale imperatyw aktualnej wersji państwowości irańskiej pozostał bez zmian – po opanowaniu wewnętrznej wielkiej smuty, ciągnącej się jeszcze od osiemnastowiecznych Qodżorów (zresztą prawie dokładnie od czasu saskiego kryzysu Rzeczpospolitej), przyszedł czas na odbudowę imperium, zaczynając od tej krainy co zawsze. Personalnie kluczową rolę odgrywał w tej ekspansji irański Piłsudski, czyli właśnie nasz świeżo upieczony święty, i o tym Irańczycy doskonale wiedzą, widząc, jak Iran wraca w miejsca wielkich bitew Nadir Szacha, o których uczą się w szkole. Owszem, bez strategicznego talentu Sulejmaniego (talentu połączonego z masowymi zbrodniami, żeby było jasne) będzie teraz Iranowi znacznie trudniej. Wszystkie kluczowe elementy są już jednak na swoim miejscu – Irak ze śmiertelnego wroga z czasów Saddama został dzięki jego misternej i cierpliwej polityce, owszem, często brutalnej, zmieniony w wasala monarchii szachów-ajatollahów, tradycyjnie stawiający opór Kurdowie dzięki kretyńskiej zdradzie Trumpa teraz sami wpadają w objęcia Teheranu, zaś rząd w Damaszku zmienił się w call-center Strażników Rewolucji. Teraz Sulejmani będzie patronował dalszej ekspansji niczym nasz marszałek na kasztance. Wszystko tak się w tym ataku zazębiło na korzyść Iranu, że aż trudno nie włączać jutubowych kanałów opisujących spiskowe teorie o rządzie światowym zakulisowo wspierającym się nawzajem.
Co więcej, nowy męczennik naprawia też zrujnowany wizerunek Korpusu Strażników. Niby wszyscy w Iranie wiedzą, że jego Siły Ghods to samo jądro Korpusu, lecz Sulejmani przezornie unikał aroganckich i fanatycznych wypowiedzi na użytek wewnętrzny, częstych u dowódców Strażników. W Iranie kojarzy się go raczej z sukcesami międzynarodowymi. Oczywiście, biorąc pod uwagę jego pozycję faktycznego lidera Korpusu nie można zakładać, że nie miał on żadnego udziału w zbrodniczych decyzjach Strażników, takich jak masakra protestujących w Bandar-e Mahszahr w listopadzie (od 40 do 100 ofiar).
Śmierć Sulejmoniego wyjdzie pewnie na dobre samym Strażnikom Rewolucji (z ich punktu widzenia, oczywiście). Na zewnątrz wyglądają oni na monolityczny, groźny zakon Sithów, a tak naprawdę to zlepek zwalczających się frakcji. Elitarni „ghodsowcy” pogardzają pospolitym ruszeniem bosidżów, frakcja technokratyczna (ktoś w końcu musi zarządzać tymi wszystkimi strażniczymi bankami i fabrykami) nienawidzi się z komponentem wojskowym itp. Formalny dowódca, Husajn Salomi, nie ma cienia tej charyzmy, którą widziano u Sulejmaniego (sam najwyższy przywódca Iranu zresztą też nie). Sam Sulejmani za życia był znany, choć na co dzień pochłaniała go głównie polityka zagraniczna – teraz zaś Salomi będzie mógł ogrzać się w blasku chwały świętego i w jego imieniu dyscyplinować niesfornych rewolucjonistów.
Co dalej? Dalej to trzeba się modlić do wszystkich imamów, świętych i rabinów o profesjonalizm struktur, które zostawił po sobie Sulejmani. Jakkolwiek to zabrzmi, dziś to Iran jest bardziej przewidywalnym i rozważnym podmiotem polityki międzynarodowej niż Stany Zjednoczone. Dziś USA to kraj rządzony przez przedszkolaków, którzy są w stanie złamać każdą niepisaną międzynarodową zasadę (jak tę, że liderzy państw nie strzelają do siebie, nawet w czasie wojny usiłując raczej pojmać przywódcę przeciwnika niż go zabić – tego nawet Putin przestrzega). Po co Trump to robi? Dla korzyści wyborczej? Poprawy samopoczucia? Czasem chyba po prostu dla samego siebie. Iran podtrzymuje i czasem eskaluje napięcie na Bliskim Wschodzie, lecz kluczowe momenty krytyczne – wypowiedzenie układu nuklearnego (JCPOA) i zabójstwo Sulejmaniego – to autorski wkład USA. Teheran powstrzymywał się do tej pory przed krokami, które w normalnym postrzeganiu polityki międzynarodowej byłyby wyraźnym casus belli, jednak każdy z tych wzajemnych odwetowych kroków jest wraz ze wzrostem napięcia coraz mocniejszy i rodzi coraz większe ryzyko przypadkowych ofiar cywilnych, zwłaszcza, jeżeli Iran dokona go w Izraelu lub Europie, a to z kolei mogłoby był takim przekroczeniem linii jak zamachy na World Trade Center. Wojna USA z Iranem? To byłby największy pod względem zaangażowanych sił konflikt od II wojny światowej. Naprawdę, nie chcecie o tym myśleć. Zulfikar coraz wyżej wznosi się nad tym smutnym światem.