Wielu ekspertów zajmujących się prawami człowieka zastanawia się, w jaki sposób żołnierze mają zwalczać handel ludźmi, skoro sami są sprawcami i klientami.
John jest wysokim, świetnie zbudowanym młodym mężczyzną. Ma 26 lat. Gdymiał lat 18, jego entuzjazm i wiedza na temat komputerowych systemów komunikacji zwróciły uwagę amerykańskiej armii. Po ukończeniu specjalnego szkolenia został żołnierzem elitarnych sił specjalnych walczących w Iraku. Jest październik 2009 roku. John mieszka w Teksasie i przechodzi terapię, ponieważ cierpi na zespół stresu pourazowego. Walcząc z dręczącymi go koszmarami, zadaje sobie pytanie, dlaczego jego kompani gwałcili irackie kobiety i dziewczęta, mimo że ich zadaniem miało być przywracanie pokoju.
Odpowiedź zna Jim, sześćdziesięciolatek z New Jersey. Siedzimy razem w nowojorskiej kawiarni. Kiedy słodzi kawę i nalewa mleko, przypatruję się jego twarzy. Ma jasną cerę, zniszczoną przez bezlitosną pogodę i wiek, i liczne zmarszczki przecinające czoło i policzki.
Jim jest żonaty i ma troje wnucząt – dwie dziewczynki i chłopca. Pracuje dla organizacji pozarządowej. Kiedy był żołnierzem w Wietnamie, uważał się za prawdziwego patriotę. Z wiekiem zmądrzał i zaczął zastanawiać się, dlaczego w swoim życiu robił tyle rzeczy, nie zastanawiając się nad nimi:
„Bycie żołnierzem oznacza posłuszeństwo. Patriota nie podważa autorytetu swoich przełożonych i nie pozwala, by robili to jego podwładni. W wojsku uczono nas robić rzeczy całkowicie sprzeczne z naturą ludzką: mieliśmy nienawidzić mieszkańców jakiejś wioski, nic o nich nie wiedząc. Musieliśmy odczuwać nienawiść tak wielką, by przestać w nich widzieć istoty ludzkie. Dzieci stawały się naszymi potencjalnymi wrogami, a kobiety traktowaliśmy jak przedmioty lub zakładników. W czasie wojny możesz się bronić przed szaleństwem tylko w jeden sposób – gardząc i nienawidząc. Wojskowe szkolenie polegało na wyzwoleniu w nas wewnętrznej wściekłości. Musieliśmy stawić czoło najmroczniejszej części naszego jestestwa i ją zaakceptować.
Wojsko odczłowiecza cię całkowicie. Odbija się to później na wszystkim, czym się w życiu zajmujesz. Ponieważ od wielu lat pracuję nad sobą, uprawiam jogę i działam jako aktywista na rzecz pokoju, nie potrafię już siebie rozpoznać w tamtym młodym chłopaku, który ciągle stanowi jednak jakąś część mojej osoby. Kiedy pierwszy raz zabrali nas do Tajlandii, generał pokazał nam zdjęcia domów publicznych zatwierdzonych przez amerykańską armię. Takie przybytki miały na drzwiach naklejki z zielonym beretem. Oznaczało to, że prostytutki zostały zatrudnione przez tajlandzki rząd za fundusze przeznaczone na ten cel przez Amerykanów. Chodziło o to, by mieć pewność, że w momencie przyjęcia do pracy dziewczyny są dziewicami i są zdrowe. Za każdym razem, gdy chodziliśmy do burdelu, spotykaliśmy tam bardzo młode dziewczęta. Nikt niczego nie kwestionował, korzystaliśmy z ich usług i na tym się kończyło. Nie tylko Amerykanie robili takie rzeczy – wszystkie armie korzystają z prostytutek jako rodzaju terapii relaksacyjnej dla swoich żołnierzy. Nikt nie pytał tych dziewczyn o zdanie, nikogo nie interesowało, czy robią to dobrowolnie, czy też zostały porwane i do tego zmuszone. Dla nas najważniejszy był przyjemnie spędzony dzień. Wyobrażaliśmy sobie, że dziewczyny się w nas podkochują i że jeśli będziemy się do nich odpowiednio zwracać, staną się naszymi niewolnicami nie tylko w sensie seksualnym, ponieważ robiły nam też masaże. Czuliśmy się przy nich niezwykle męscy”.
Szacuje się, że w 1957 roku, na początku wojny w Wietnamie, w Tajlandii było od 18 do 20 tysięcy prostytutek. Po otwarciu siedmiu baz wojskowych amerykańska armia zaczęła inwestować 16 milionów dolarów rocznie w tajlandzką gospodarkę.W1964 roku liczba kobiet godzących się na wykorzystywanie seksualne wzrosła do 400 tysięcy. Odpowiedzialny był za to Pentagon, który – jak określił to senator James William Fulbright – otworzył w Azji „amerykański burdel”.
Obecność tak zwanych „comfort women” (czyli w wolnym tłumaczeniu „pocieszycielek”) na obszarach objętych wojną została dostrzeżona po raz pierwszy, gdy koreańskie i japońskie kobiety zaczęły głośno mówić o istnieniu w czasie drugiej wojny światowej wojskowych burdeli i obozów dla prostytutek prowadzonych przez japońską armię. Ofiarami było od 150 do 200 tysięcy wykorzystywanych seksualnie kobiet i dziewcząt. Większość z nich pochodziła z Filipin, Chin i Korei, ale część trafiła tam z Tajlandii, Wietnamu, Malezji, Tajwanu i Indonezji. Według historyka Yoshiakiego Yoshimiego dowództwo Cesarskiej Armii Japońskiej obawiało się buntu spowodowanego trudnymi warunkami wojennymi i dlatego zdecydowało się utworzyć specjalne obozy dla niewolnic seksualnych, których zadaniem było „uspokajanie i zabawianie żołnierzy”.
Na początku japońska armia zatrudniała miejscowe prostytutki i przewoziła je do miejsc znajdujących się pod wojskową jurysdykcją. Szybko okazało się jednak, że z powodu chorób i przemęczenia (prostytutki musiały obsługiwać bardzo wielu żołnierzy) potrzeba znacznie więcej kobiet. Wojsko zatrudniło więc pośredników werbujących pielęgniarki i sprzątaczki, które były następnie zmuszane do świadczenia usług seksualnych. Historycy i organizacje broniące praw człowieka zebrały świadectwa tysięcy ofiar. Większość maltretowanych kobiet nie mówiła jednak o seksie, ale o innych, dotkliwszych formach przemocy. Siedemnastoletnia Mozambijka wspomina o „pewnego rodzaju nienawiści, którą żołnierze wyrażali przez zniewagi słowne lub penetrację penisem lub przedmiotami”. Lekarze, którzy zajmowali się kobietami zmuszanymi do prostytucji w Mozambiku i Rwandzie, opisują niewyobrażalne okaleczenia. Jedną z organizacji dokumentujących takie wypadki jest Human Rights Watch.
17 kwietnia 2007 roku Yoshimi i Hirofumi Hayashi odnaleźli dokumenty z procesu tokijskiego, prowadzonego przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy dla Dalekiego Wschodu powołany do osądzenia przestępstw popełnionych podczas drugiej wojny światowej przez japońskich zbrodniarzy wojennych. Z dokumentów wynika, że siedmiu funkcjonariuszy żandarmerii wojskowej Tokkeitai przyznało się do sprzedawania kobiet do burdeli w Chinach, Indochinach i Indonezji. Kobiet miały świadczyć usługi seksualne japońskim żołnierzom. W maju tego samego roku historycy odkryli dokumenty z 1944 ujawniające strategię tworzenia obozów, w których dochodziło do wykorzystywania kobiet na masową skalę.
Wcześniej nie zdawano sobie sprawy, jak przemysł filmowy manipulował wizerunkiem gejsz i „comfort women”, przedstawiając je jako młode piękne dziewczyny szaleńczo zakochane w żołnierzach z Ameryki, Europy i Azji i obdarzające ich swymi wdziękami z własnej woli.
Okazało się jednak, że wiele z nich było świadkami śmierci swoich rodziców, braci i sióstr. Były też gwałcone i oszukiwane przez żołnierzy. Hollywoodzkie i azjatyckie filmy przyczyniły się do idealizacji wizerunku przymusowej prostytucji w czasie wojny. Również wielu wybitnych autorów dzieł klasycznej i współczesnej literatury prezentowało nierząd jako wyraz seksualnego wyzwolenia. Przykładów takich książek i filmów jest bardzo dużo. Pełno w nich scen, w których żołnierze bawią się i tańczą w towarzystwie młodych i pięknych Azjatek lub odbywają z nimi romantyczne spacery po plaży skąpanej w świetle księżyca. Niestety ofiary opowiadają całkowicie inną historię. Mówią o niewolnictwie, nawet dwudziestu gwałtach dziennie dokonywanych przez żołnierzy, i niechcianych ciążach. O tym, że jeśli zapadły na choroby przenoszone drogą płciową, to ponosiły za to pełną odpowiedzialność, były izolowane i karane, mimo że to żołnierze odmawiali używania prezerwatyw (jeśli w ogóle były one dostępne). Tysiące niewolnic seksualnych zmarło w obozach i nikt nie mógł nawet upomnieć się o ich ciała. Dla japońskiej armii najważniejszym ośrodkiem wyzysku seksualnego był Szanghaj. Amerykanie i Europejczycy „bawili się” w Tajlandii i na Filipinach.
Podczas procesu tokijskiego, toczącego się od kwietnia 1946 roku do listopada 1948 roku, udowodniono, że już po zakończeniu wojny japoński rząd otrzymywał od Amerykanów fundusze na zakładanie nowych obozów dla kobiet zmuszanych do prostytucji, które tym razem obsługiwać miały wojska okupacyjne. W 1945 roku utworzono Stowarzyszenie Rozrywki i Rekreacji (RAA), które w rzeczywistości zajmowało się prowadzeniem wojskowych ośrodków dla prostytutek. Amerykanie i Japończycy, choć jeszcze do niedawna byli wrogami, wspólnie ustalali zasady prowadzenia domów publicznych tak, by spełniały zachodnie standardy. Według powojennych raportów opublikowanych w 2001 roku przez Herberta Bixa w książce „Hirohito i powstanie nowoczesnej Japonii”, wspólnie ustalone reguły miały również na celu „ochronę japońskich kobiet przed seksualnymi zachciankami amerykańskich żołnierzy i zapobieganie niechcianym ciążom będącym wynikiem gwałtu, tak by zapewnić czystość genetyczną rasy japońskiej”.
W 1946 roku pierwsza dama Stanów Zjednoczonych Eleanor Roosevelt rozpoczęła walkę o wprowadzenie zakazu korzystania przez wojsko z usług „comfort women”. Z dokumentów wynika, że generał Douglas Arthur wprowadził w rzeczywistości taki zakaz, ponieważ połowa żołnierzy cierpiała na choroby weneryczne, a słaby stan ich zdrowia odbijał się na zdolnościach bojowych armii.W burdelach sutenerzy pobierali z góry opłatę w wysokości 15 jenów (równowartość 1 dolara w 1945 roku i 9 dolarów w 2010) za jedną usługę seksualną. Na Filipinach, w Kambodży i Tajlandii rodziny, które w tym czasie zbiły fortunę na prostytucji, nadal sprawują w swoich krajach monopol w tej branży. Nigdy nie poniosły żadnej odpowiedzialności za swoją działalność.
Mimo istnienia dowodów i świadectw tysięcy kobiet, które były wykorzystywane seksualnie przez żołnierzy w Birmie, Chinach, Japonii, na Filipinach i Bałkanach, niewielu ludzi, poza ekspertami, rozumie rolę przemocy seksualnej w szkoleniu wojskowych i jej skutki dla kobiet i dziewcząt na obszarach objętych wojną na całym świecie. Chociaż dysponujemy wynikami śledztwa przeprowadzonego przez Lindę Chavez, specjalnego sprawozdawcę ONZ (opublikowanego
w 1998 roku w formie raportu eksperckiego pod tytułem „Współczesne formy niewolnictwa” przez jej następczynię Gay J. McDougall), to nadal słychać głosy, że kobiety i nastolatki zmuszane przez wojsko do prostytucji „po prostu lubią to robić”, „robią to dla pieniędzy” lub „szukają wśród żołnierzy męża”.
W 2007 roku rządy Stanów Zjednoczonych, Kanady i Wielkiej Brytanii oraz Unia Europejska oficjalnie skrytykowały Japonię i zażądały publicznych przeprosin za prowadzenie obozów, w których zmuszano kobiety do prostytucji. Te same kraje nie wspomniały jednak nawet słowem o własnym zaangażowaniu w podobne formy zniewolenia i wykorzystywania, do których od stuleci dochodziło podczas inwazji i podbojów.
Rzecz jasna władze państwowe i media nie ujawniły roli, jaką ich armie odgrywały w handlu niewolnikami seksualnymi i wspieraniu tej branży gospodarki. Z jednej strony, 175 państw świata zadeklarowało wolę wprowadzenia zakazu handlu ludźmi i walkę z wyzyskiem seksualnym. Z drugiej strony, te same kraje biorą czynny udział w tym niecnym procederze na masową skalę.
Zamiatanie brudów pod dywan
Wojsko i policja na całym świecie świadomie ukrywają swoją filozofię działania, której wyrazem są dobrze udokumentowane wypadki sprzedawania kobiet oddziałom okupacyjnym. Zaprzeczanie nie sprawia, że fakty znikają. Przemoc seksualna od zawsze była narzędziem służącym do prowadzenia wojny. W XXI wieku pojawiły się nowe formy skrajnego okrucieństwa i niespotykane dotąd praktyki seksistowskie. Nieprzypadkowo wielu ekspertów zajmujących się prawami człowieka zastanawia się, w jaki sposób żołnierze mają zwalczać handel ludźmi, skoro sami są sprawcami i klientami. Istnieją udokumentowane wypadki gwałtów dokonywanych podczas misji zagranicznych przez siły pokojowe ONZ.
W czasie konfliktów między Indiami a Pakistanem kobiety były gwałcone i sprzedawane do domów publicznych. Dwa lata po zakończeniu działań zbrojnych 75% ofiar nadal była niewolnicami seksualnymi. Wiele z nich zostało specjalnie oznakowanych, tak jak w przeszłości robiono to z afrykańskimi niewolnikami: miały tatuaże lub piętna wypalone żelazem, co udokumentowała w roku 1997 indyjska pisarka i wydawczyni Urvashi Butalia. Jako „zbrukane” przez wroga nie mogły też wrócić do swoich rodzin i wspólnot. Fakt, że były prostytutkami z przymusu, uczynił z nich pariasów i wyrzutki społeczne do końca życia. Były akceptowane tylko przez sobie równych, czyli przez inne zgwałcone kobiety, niewolnice seksualne i niedotykalnych. Po osiągnięciu pewnego wieku część z nich decyduje się na kierowanie własnym seksbiznesem, i tak prześladowane stają się prześladującymi, maltretowane – maltretującymi.
Hindusom i sikhom ciężko jest sobie wyobrazić coś bardziej szokującego niż sytuację, w której ich żony i córki zajdą w ciążę w wyniku gwałtu dokonanego przez wroga i w ten sposób dadzą początek nowej rasie, nieczystej genetycznie i religijnie. Japończycy negocjowali warunki tworzenia domów publicznych dla żołnierzy wroga tak, by nie dochodziło do mieszania genów. Wielu sikhów z obszarów wiejskich woli zabić swoje kobiety, niż dopuścić, by zostały „skalane” przez wroga.
Stosowanie przemocy seksualnej ma pokazać siłę i władzę, ale także być formą zemsty na „innych”. W kulturach, w których kobiety są własnością mężczyzn, żołnierze gwałcą
je, palą domy i zabijają zwierzęta hodowlane, aby zademonstrować swoją przewagę.
W tym kontekście wbrew temu, co chcieliby niektórzy, prostytucja nie może być uważana za przejaw erotyki lub seksualności. Prostytucja jest formą przemocy, która narusza prawa kobiet i dziewcząt. Od 1994 roku Międzynarodowy Trybunał Karny uznaje gwałt stosowany jako narzędzie prowadzenia konfliktów zbrojnych lub kolonizacji za zbrodnie wojenną. Mimo to liczne przypadki gwałtów są wciąż ujawniane w wielu rejonach świata:
– W Bośni stosowanie gwałtu jako taktyki wojennej zostało dobrze udokumentowane przez specjalną oenzetowską komisję. Od 1991 do 1995 roku serbskie oddziały paramilitarne gwałciły bośniackie kobiety w celu zmuszenia muzułmanów do opuszczenia zamieszkanych przez nich domów i wsi.
– W 1994 roku w Rwandzie podczas wojny ludobójczej wojska Hutu zgwałciły tysiące kobiet Tutsi.
– Gdy w 1994 roku w meksykańskim stanie Chiapas wybuchło powstanie Zapatystów, żołnierze armii rządowej gwałcili autochtonki, zamieszkujące górzyste regiony, w których popierano rebeliantów. Udokumentowano około 700 tego typu wypadków, ale władze meksykańskie nie chciały uznać gwałtów za zbrodnie wojenne.
– W 1997 roku dziesiątki Algierek oskarżyły powstańców walczących w imię rewolucji islamskiej o porwania i seksualne zniewolenie.
– W Demokratycznej Republice Konga w trwającym nieprzerwanie od 1998 roku konflikcie zbrojnym zgwałcono ponad 500 tysięcy kobiet. Również setki mężczyzn padło ofiarami przemocy seksualnej. Dziennikarka Caddy Adzuba napisała, że w Kongo „przemoc wobec kobiet stała się bronią masowego rażenia”.
– W 2006 roku pięciu amerykańskich żołnierzy zgwałciło niespełna czternastoletnią iracką dziewczynkę Abeer Hamzę al-Janabi, a następnie ją zamordowało w obecności krewnych, wśród których była sześciolatka. Do zbrodni doszło w mieście Mahmudiya, niedaleko Bagdadu. Zgodnie z oficjalnymi raportami sprawcy „znajdowali się pod wpływem alkoholu i byli odurzeni zapachem krwi”. Na całym świecie tego rodzaju sformułowania są często używane, by zminimalizować winę za popełniony gwałt.
27 września 2009 roku ujawniono, że przynajmniej dziesięciu żołnierzy służących w Czwartej Brygadowej Grupie Bojowej Czwartej Dywizji Piechoty z Fort Carson w stanie Colorado zostało aresztowanych pod zarzutami morderstwa, usiłowania zabójstwa i nieumyślnego spowodowania śmierci. Od powrotu z Iraku wszyscy mieli poważne problemy psychiczne i przejawiali „niekontrolowaną skłonność do przemocy”. Kiedy media upubliczniły raporty ze śledztwa, władze wojskowe potwierdziły prawdziwość podanych informacji. Jednym z żołnierzy był Kenneth Eastridge, odsiadujący obecnie dziesięcioletni wyrok za współudział w zabójstwie. Oto jego wypowiedź dla amerykańskiej gazety: „Zabij wszystkich! Zabij wszystkich! – wojsko wbija ci to do głowy tak długo, aż stanie się to instynktowne. Podporządkowujesz się temu. Twoi zwierzchnicy uważają, że kiedy wrócisz do domu, to będziesz mógł przestać”. To samo dzieje się w wypadku przemocy seksualnej. Wojna sprawia, że czymś normalnym staje się sytuacja, w której żołnierz pragnący seksu szuka młodej kobiety lub dziewczyny i płaci jej za stosunek lub ją gwałci.
Słowa Eastridge’a są doskonałym przykładem kłamliwego żargonu wojskowego używanego na całym świecie. W wielu krajach każdy żołnierz otrzymuje broszurę na temat praw człowieka, jednak wojna jest ich przeciwieństwem, ponieważ jej celem jest narzucenie władzy przemocą. Wojskowe rytuały celebrujące męskość łączą ze sobą śmierć i przemoc seksualną i są odprawiane w niemal każdej kulturze przy okazji świętowania zwycięstwa nad wrogiem.
W artykule „Prostytucja w Tajlandii i Azji Południowo-Wschodniej” Justin Hall przedstawił wyniki badań przeprowadzonych wśród tajskich studentów, żołnierzy i robotników. Wynika z nich, że najczęstszymi klientami prostytutek są wojskowi – 81% przyznało, że w ciągu ostatniego półrocza odwiedziło dom publiczny. Studenci byli w burdelu średnio dwa razy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, podczas gdy żołnierze w tym samym czasie odwiedzili ten przybytek sześć razy. Sondaż przeprowadzony wśród żołnierzy z północnej Tajlandii ujawnił, że 73% z nich straciło dziewictwo w domach publicznych, a 97% odwiedza je regularnie.
Raporty na temat seksbiznesu oraz handlu kobietami i dziewczętami pokazują, że wojsko i policja często zapewniaj ą ochronę handlarzom żywym towarem oraz że funkcjonariusze tak jak turyści korzystają z usług oferowanych przez domy publiczne. Jak mogą zatem walczyć z procederem, który wydaje im się nie tylko czymś całkowicie normalnym, ale również bardzo dochodowym?
Po raz kolejny przekonujemy się, że jeśli prawo i porozumienia międzynarodowe dotyczące handlu żywym towarem nie stanowią części systemu prawnego danego kraju, to nie są egzekwowane. Globalny zasięg niektórych uregulowań to fantazja ONZ-tu. Dlatego właśnie prezydent Stanów Zjednoczonych może na posiedzeniu plenarnym wygłosić diatrybę przeciwko aktom przemocy seksualnej popełnionym w 1943 roku, podczas gdy bieżąca strategia wojskowa jego rządu dopuszcza masowe gwałty na kobietach traktowanych jako własność wroga.
Większość krajów, które przyjęły prawo zabraniające handlu kobietami i dziewczętami, organizuje szkolenia na ten temat dla policji i funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa (zwykle obecnych lub byłych oficerów wojska). Jednak władzom nie udaje się podnieść świadomości szkolonych w kwestii tego, czym jest przemoc seksualna i męskość. Policjanci, urzędnicy imigracyjni i wojskowi nadal chodzą do domów publicznych i uważają prostytucję oraz przemoc seksualną za coś normalnego.
Brudna robota w Iraku
Japoński rząd był w stanie aż tak długo ukrywać istnienie obozów dla niewolnic seksualnych z tego samego powodu, dla którego Stany Zjednoczone mogą zaprzeczać, że są zaangażowane w przemysł seksualny w Tajlandii, Panamie, na Filipinach i obecnie w Iraku – specjalne domy publiczne dla żołnierzy są i były niezależnymi firmami, kierowanymi przez kontrahentów, którzy gotowi są wykonywać całą brudną robotę i jak sępy krążą wokół baz wojskowych.
John Perkins, autor książek Hitman. Wyznania ekonomisty od brudnej roboty oraz Tajna historia amerykańskiego imperium, w prosty sposób wyjaśnia, jak wojsko współpracuje z przedsiębiorstwami zajmującymi się w czasie wojny brudną robotą, na przykład kupowaniem i sprzedawaniem kobiet do wojskowych burdeli. W 2006 roku George W. Bush potraktował poważnie kwestię światowego zakazu handlu żywym towarem, i od tego czasu wojskowi muszą z większą subtelnością traktować problematykę „odpoczynku i rekreacji” żołnierzy.
W 2005 roku dziennik „Chicago Tribune” opublikował serię artykułów autorstwa Cama Simpsona pod tytułem „Groźne szlaki”. Simpson opisał w nich kanały przerzutowe używane do handlu ludźmi zarówno w celach seksualnych, jak i wykorzystania ich jako siły roboczej. Dziennikarz David Phinney poinformował opinię publiczną, że kuwejckie firmy finansowane przez Amerykanów nielegalnie zatrudniają hinduskich i filipińskich robotników przy budowie nowej amerykańskiej ambasady w tak zwanej „Zielonej strefie” w Bagdadzie. Phinney odkrył też, że przewożone są tam również kobiety, który mają pracować jako prostytutki.
Według opublikowanego w internetowym serwisie „CounterPunch” raportu Debry McNutt Prostytucja przy bazach wojskowych a okupacja Iraku, bagdadzkie domy publiczne działały pod szyldami salonów piękności, chińskich restauracji, a nawet schronisk młodzieżowych dla dziewcząt. Władze wojskowe uparcie twierdziły, że żołnierzom nie wolno płacić za seks. Amerykańska sekretarz stanu Condoleeza Rice przedstawiała siebie jako jednego z moralnych przywódców świata, działającego na rzecz zniesienia niewolnictwa, podczas gdy firmy odpowiedzialne za bezpieczeństwo w „Zielonej strefie” oraz w okolicy ogłaszały się w internecie i wychwalały wszechstronność swojej oferty, w której były Białorusinki, Chinki i Iranki. McNutt cytuje słowa żołnierza, który w 2005 roku wrócił z Iraku: w Bagdadzie „za jednego dolara możesz mieć prostytutkę na godzinę”. Mimo to wojskowi woleli jeździć do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ponieważ przepisy dotyczące prostytucji i przemytu kobiet z Azji są tam wyjątkowo łagodne. Bez wątpienia „odpoczynek i rekreacja” amerykańskich żołnierzy odbywa się obecnie w wielkich hotelach w Dubaju. Niektóre młode kobiety, z którymi rozmawiałam w Uzbekistanie w 2009 roku, były wykorzystywane seksualnie w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i opowiadały mi o tym, jak pod czujnym okiem swoich opiekunów obsługiwały amerykańskich żołnierzy.
McNutt cytuje również raport Koszary i burdele autorstwa Sarah. E.Mendelson z 2005 roku, z którego wynika, iż amerykański rząd przygotował wiele programów i strategii mających na celu likwidację handlu kobietami. Nie są one jednak realizowane. Niewprowadzone w życie pomysły są niczym innym niż przykładem politycznego PR-u. Władze wojskowe zazwyczaj przymykają oko na wypadki seksualnego wykorzystywania kobiet przez żołnierzy i kontrahentów, ponieważ priorytetem armii jest podnoszenie morale swoich oddziałów.
przeł. Marek Orzechowski
Fragment książki Lidii Cacho Niewolnice władzy. Przemilczana historia handlu kobietami, MUZA 2013