Za spektaklem przemocy, z napaściami osadników na Palestyńczyków i spaleniem 16-letniego chłopaka żywcem włącznie, kryją się dyplomatyczne porażki ekipy Netanjahu.
Oto wieczny powrót po izraelsku. Który to już raz po roku 2000 armia izraelska bombarduje oblężoną Strefę Gazy? Jak długo już agresorzy bronią swej bezkarności szermując prawem Izraela do obrony? Po raz który cywilizowany świat oskarża ofiary o zbrodnie katów?
Doskonale znana opowieść o tym, co dzieje się dziś w Palestynie, nigdy nie będzie pełna, jeśli oddzielać wydarzenia na Zachodnim Brzegu od bombardowań Strefy Gazy, zaczynać od rakiet Hamasu, w centrum stawiać zamordowanie trzech izraelskich osadników pod Hebronem. I nie pomoże tu zestaw stereotypów, przeinaczeń i przemilczeń ukrytych pod sformułowaniami w rodzaju „spirala odwetów”, „uderzenia w cele Hamasu”, „wojna z Hamasem”, a nawet tak pozornie krytycznych, jak „nieproporcjonalna odpowiedź”. Niezależnie od intencji towarzyszących ich użyciu, utrzymują one zafałszowany obraz sytuacji. Słowa mają znaczenie. By znaleźć odpowiednie do opisania konfliktu izraelsko-palestyńskiego, trzeba jednak zastanowić się, czym on naprawdę jest. Wiemy wystarczająco dużo, by to zrobić.
Słowa i liczby wojny
W latach 2005-2012 na Gazę, ten najgęściej zaludniony obszar miejski na świecie, spadały Letnie Deszcze, Dni Pokuty, Jesienne Chmury, Gorąca Zima i Płynny Ołów. W tym czasie, a zatem już po zakończeniu drugiej intifady (i towarzyszących jej zamachów, także samobójczych), w „biblijnych” atakach zginęło niemal tyle samo Palestyńczyków, co w trakcie powstania lat 2000–2005, a w samej Gazie 3210 osób.
Liczby przeczą stwierdzeniom Izraela utrzymującego, że operacje wojskowe mają charakter odwetowy. Izraelskie siły zbrojne strzelają do mieszkańców Gazy niezależnie od tego, czy stawiają opór oblężeniu wystrzeliwując rakiety, czy tego nie robią.
Naiwnością byłoby wyciągnąć z tego wniosek, że cykliczność tych operacji i – nawet jeśli wierzymy w zapewnienia o jedynie obronnym czy odwetowym wymiarze – ich celowy, strategiczny charakter oznaczają jakieś przerwy w przemocy i działalności wojskowej. Przemoc w Palestynie trwa nieustannie, tyle że nie jest wystarczająco „efektowna”, by zainteresować media i tak zwaną społeczność międzynarodową. Tylko w ciągu pierwszych 81 dni tego roku siły izraelskie zabiły 19 osób (w tym 11 w Gazie, z czego siódemkę cywilów). To jedna ofiara na 4 dni. W zeszłym roku było to 36 osób, a rok wcześniej 254.
Coraz większy udział w przemocy okupacyjnej ma przynajmniej część z pół miliona osadników na Zachodnim Brzegu. Liczba przeprowadzonych przez nich ataków wzrosła czterokrotnie w ciągu kilku lat. W 2012 było ich 359, w 2013 prawie 400. Do końca czerwca roku bieżącego 172 (a od początku lipca dziesiątki następnych). W latach 2006-2013 z rąk osadników zginęło 10 osób, a setki odniosło rany. Izraelski wymiar sprawiedliwości notorycznie przymyka oko na ataki skierowane przeciwko ludności palestyńskiej. Aż 90% tych śledztw kończy się umorzeniami. Tak wyglądają słowa i liczby, które określają ten konflikt. Dopiero na tym tle można uczciwie mówić o obecnej eskalacji przemocy.
Dyplomacja i przemoc
Przemocy nie zapoczątkowało żadne pojedyncze zdarzenie.
Mimo tego, co może się wydawać, to nie odwet. To przemoc wyrastająca nie wprost z gniewu, a z przemyślanych na chłodno porażek wizerunkowych i dyplomatycznych rządu Izraela.
Pierwszą z nich było kwietniowe zerwanie negocjacji pokojowych, któremu towarzyszyła atmosfera zniecierpliwienia ze strony przedstawicieli USA. Dyplomaci otwarcie oskarżali Izrael o irracjonalny upór i, w dalszej perspektywie, uniemożliwienie rozwiązania dwupaństwowego. Izrael od lat negocjuje w myśl zasady „co jest moje, jest moje, a co twoje, podlega negocjacjom”, ale tym razem nawet dla Amerykanów sprawy zaszły za daleko. Mahmud Abbas faktycznie skapitulował, oferując Izraelowi (w zamian za zachowanie kilku stołków dla siebie i swych ludzi) aneksję części okupowanego Zachodniego Brzegu, tak by 80% zamieszkujących go żydowskich osadników znalazło się w granicach Izraela. Podobnie daleko szła propozycja całkowitej demilitaryzacji przyszłej Palestyny i kontroli nad doliną Jordanu, czyli jedyną zewnętrzną granicą, którą mogłaby ona mieć. Dla Netanjahu było to jednak za mało, czym udało mu się sprowokować Johna Kerry’ego do użycia słowa apartheid na określenie systemu narzucanego Palestyńczykom.
Utworzenie rządu jedności narodowej przez Fatah i Hamas, do czego Izrael od lat usiłował nie dopuścić – choć nie przeszkadzało mu to dyskredytować uległego Abbasa ze względu na to, że jego iluzoryczna władza nie sięga do Gazy – było porażką numer dwa.
Po trzecie Departament Stanu USA po raz pierwszy w historii umieścił ataki osadników na ludność palestyńską w publikowanym corocznie raporcie o terroryzmie na świecie.
Mimo starań Tel Awiwu, kolejne państwa (obecnie już 17) Unii Europejskiej zaczęły publikować zalecenia dla biznesu ostrzegające przed współpracą z przedsiębiorstwami z nielegalnych kolonii na Zachodnim Brzegu oraz inwestycjami w tych koloniach. Ten bardzo nieśmiały krok w stronę sankcji – czwarty cios w polityczną i dyplomatyczną agendę Izraela – wywarł duże wrażenie na establishmencie izraelskim przyzwyczajonym do swojej całkowitej bezkarności i bezczynności czy uprzejmego desinteressment Europejczyków. Wrażenie to potęguje fakt, że w ostatnim czasie pod wpływem międzynarodowej oddolnej kampanii bojkotu, wycofania inwestycji i sankcji (BDS) kilka przedsiębiorstw wycofało się z kontaktów biznesowych z Izraelem. Niemcy mówią o wstrzymaniu państwowej dotacji do zakupu przez Izrael ich okrętów wojennych, wielki holenderski fundusz emerytalny PGGM wycofał kilkadziesiąt milionów dolarów z 5 banków izraelskich, a norweski państwowy fundusz inwestycyjny (największy na świecie) umieścił dwa izraelskie przedsiębiorstwa na swej czarnej liście. W dorocznym wystąpieniu na forum AIPAC w marcu 2013 roku premier Netanjahu aż 18 razy wspominał nazwę kampanii, co pokazuje, że sprawę BDS traktuje bardzo poważnie.
Kara i zbrodnia
To tłumaczy, dlaczego sprawa młodych Izraelczyków zamordowanych pod Hebronem mogła stać się prezentem dla rządu Netanjahu. Korzyści wyciągnięte przezeń z odwrócenia uwagi opinii krajowej i światowej od rządowych porażek i sposób, w jaki tego dokonał, uprawniają stwierdzenie – a pojawia się ono już szeroko w mediach – że premier Izraela miał winnych, zanim popełniono zbrodnię.
Do dziś nie postawiono nikomu zarzutów, nie złapano też podejrzanych, ale rząd Netanjahu niemal natychmiast po ujawnieniu „porwania” (które porwaniem nie było – policja wiedziała, że trzej młodzi Izraelczycy zginęli 12 czerwca, mimo to przez niemal tydzień łudzono ich rodziny i cały kraj fałszywą nadzieją) oskarżył Hamas, a de facto po prostu Palestyńczyków (także tych całkowicie odciętych w Strefie Gazy). Nie przejmując się odpowiedzią na pytanie, czy zabójstwo miało tło kryminalne czy polityczne, rząd izraelski wydał wyrok, a następnie rozpoczął egzekucję kary: aresztując, demolując, wysadzając w powietrze, zabijając, raniąc i tolerując napaści na ludność palestyńską – bilans to 5 ofiar, 600 rannych i 900 aresztowanych między 12 czerwca a 2 lipca, a zatem do dnia, gdy osadnicy-ekstremiści spalili żywcem palestyńskiego 16-latka. W tym czasie Strefę Gazy bombardowano każdej nocy.
Te noce poprzedziły „agresję Hamasu”, na którą powołują się izraelscy politycy, usprawiedliwiając najnowszą orgię bombardowań, w których zginęło już 214 osób (w tym 44 dzieci i 29 kobiet), z czego 77% to cywile. Tak wysoki odsetek ofiar cywilnych, podobny jak podczas operacji Płynny Ołów na przełomie 2008 i 2009 roku (wówczas w ciągu 22 dni zginęło 1400 Palestyńczyków), każe myśleć, że nie są to jedynie „straty uboczne”. Szczególnie w świetle słów rzecznika izraelskiej armii Petera Lernera, który 10 lipca wprost oświadczył, że jeżeli „Palestyńczycy stworzą zagrożenie dla sił izraelskich, pociągnie to za sobą ciężkie straty wśród ludności cywilnej”.
Krew palestyńska jest bardzo tanią walutą, i rząd Netanjahu bez trudu podjął decyzję o zapłaceniu właśnie nią za swe porażki. Nie czyni tego po raz pierwszy.
Po raz pierwszy jednak nie tylko stosuje zasadę odpowiedzialności zbiorowej, karząc okrutnie 1,7 miliona mieszkańców Gazy i 2 miliony mieszkańców Zachodniego Brzegu, ale zdecydował się na de facto politykę pogromów – manipulując nastrojami i nie przeszkadzając rosnącej fali „spontanicznych” napaści na Palestyńczyków. Dlatego właśnie dziś nowa fala przemocy to coś więcej niż powtórka z dobrze znanej historii – to przekroczenie kolejnej granicy. I choć to nie tylko słowa określają konflikt, to właśnie nazwanie go tak, a nie inaczej, wydaje się dziś potrzebne i uprawnione.
Epilog. Krawy pomnik bierności.
Powiedzmy wprost – okupacja Palestyny nie jest najkrwawszym konfliktem na świecie, chociaż pamiętać trzeba, że „wyprodukował” on największą, niemal pięciomilionową rzeszę uchodźców. Problem, jaki mamy z Palestyną, nie polega na liczbie ofiar czy skali okrucieństwa. Rzecz w czym innym. Okupacja Palestyny została doskonale opisana, szczegółowo zrelacjonowana, systematycznie sfotografowana i ze wszystkich stron sfilmowana. Na jej temat organizacje praw człowieka i ONZ wyprodukowały tony dokumentów i raportów, napisano setki książek, niemal każda ofiara została opisana z imienia i nazwiska, miejsca zamieszkania i okoliczności śmierci (robi to izraelska organizacja praw człowieka B’Tselem).
Możliwe, że o sytuacji Palestyńczyków wiemy więcej niż o którejkolwiek innej społeczności żyjącej pod okupacją. A jednak wciąż, od sześciu dekad, okupacja ta trwa i staje się coraz brutalniejsza. Oto prawdziwy skandal tej sytuacji.
Okupacja Palestyny trwa w dużej mierze dlatego, że na nią pozwalamy. Dlatego, że nikomu nie przyjdzie do głowy ustanowienie nad Gazą strefy zakazu lotów, jak pospiesznie uczyniono to w Libii w roku 2011. Nikt nie ma ochoty na symboliczne nawet sankcje, jakimi równie szybko obłożono rosyjskich oficjeli po aneksji Krymu. Najnowsza masakra Gazy i pogrom Zachodniego Brzegu to także nasza, Zachodu, klęska moralna.
Przemysław Wielgosz – redaktor naczelny pisma „Le Monde diplomatique – edycja polska”.
Autor dziękuje Anecie Jerskiej za pomoc w opracowaniu danych przytoczonych w tekście.