Świat

Traczyk o San Escobar: Nic śmiesznego

Być może polski ambasador będzie w latach 2018-2019 musiał podnieść rękę za lub przeciw zbrojnej interwencji. Tymczasem my skupiamy się na głupim i nieistotnym przejęzyczeniu, o którym za kilka dni nie będziemy już pamiętać.

Wpadka (kolejna!) Witolda Waszczykowskiego słusznie wzbudziła rozbawienie. Ale reakcje na nią ujawniły także, jak daleko posunęła się infantylizacja naszej debaty na tematy międzynarodowe.

Minister Spraw Zagranicznych europejskiego państwa, które ma ambicje do bycia regionalną potęgą i kandyduje na niestałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, twierdzi, że rozmawiał z dyplomatami nieistniejącego państwa. Nagłówki informujące o sensacyjnym spotkaniu z przedstawicielami karaibskiego San Escobar trafiły strony internetowe opiniotwórczych gazet i plotkarskich portali. Na wpół prześmiewczym i poważnym tonem tłumaczono, że na Karaibach znajdziemy co prawda Saint Kitts i Nevis, Saint Lucia czy Saint Vincent i Grenadyny, ale nie San Escobar. Bardziej wnikliwe źródła zauważyły, że wśród członków ONZ znajdziemy jeszcze takie państwa, jak San Marino i Salwador ze stolicą San Salvador. Media społecznościowe huczały od prześmiewczych wiadomości. Wyrażono zadowolenie, że spotykając się z reprezentantami baśniowych państw, minister Waszczykowski przynajmniej nie zaszkodzi Polsce. Ktoś o dobrej pamięci przypomniał „Anana Kofana” Renaty Beger. Waszczykowski naoglądał się za dużo netflixowego serialu Narcos o losach legendarnego bossa narkotykowego z kolumbijskiego Medellín Pablo Escobara – sugerowali inni. Szybko na Twitterze i Facebooku pojawiły się profile fikcyjnego państwa (polubiłem, brawa za pomysł!), które nie omieszkało zapewnić, że misja Witolda Waszczykowskiego okazała się sukcesem – Ludowa Demokratyczna Republika San Escobar poprze polskie dążenia do zajęcia niestałego miejsca w RB ONZ.

Nawet prorządowy portal wpolityce.pl doniósł o „zabawnej wpadce ministra”. Ostatecznie rzeczniczka MSZ poinformowała, że doszło do przejęzyczenia – minister odnosił się do spotkania ze swoim odpowiednikiem z San Cristobal y Nieves, czyli Saint Kitts i Nevis, na szczycie UE-CELAC (Comunidad de Estados Latinoamericanos y Caribeños, Wspólnota Państw Ameryki Łacińskiej i Karaibów) w październiku ubiegłego roku (choć nie wyjaśniono, czemu minister chciał użyć hiszpańskiej wersji nazwy, a nie polskiej, to rzeczniczce mimo wszystko gratuluję szybkiego riserczu).

Pośmialiśmy się więc, powspominaliśmy poprzednie gafy Witolda Waszczykowskiego: cyklistów i wegetarian, „nauczą się” w kierunku Białorusinów mających oglądać TV Polonia, czy „murzyńskość” (choć autorem tego określenia jest Radosław Sikorski, to Witold Waszczykowski postanowił użyć go publicznie, a nie w zaciszu restauracji z założonym podsłuchem). Całe to zamieszanie przykryło jednak sedno całej sprawy – Polska za niecały rok będzie zasiadała w najważniejszym międzynarodowym gremium odpowiedzialnym za utrzymanie pokoju.

Gdula: Minister Waszczykowski zakazuje pedałowania

Po rezygnacji Bułgarii (za sprawą nacisków administracji Baracka Obamy), Polska pozostała jedynym kandydatem z naszego regionu i nominacja jest w zasadzie jedynie formalnością, wymagającą serii mniej lub bardziej kurtuazyjnych spotkań dyplomatycznych. Ten fakt jednak zdaje się mało kogo poza analitykami z dziedziny stosunków międzynarodowych interesować. Poza krótkimi wzmiankami i powielanymi depeszami PAP próżno szukać polemicznych tekstów, felietonów, żywiołowych debat nad priorytetami polskiego członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa czy szczerzej rolą, jaką Polska ma odgrywać na globalnej szachownicy. A jest na czym się pochylić.

Dzięki członkostwu w Radzie Bezpieczeństwa, o które zabiegamy od 2012 roku, Polska będzie mogła zabierać głos w najważniejszych kwestiach bezpieczeństwa światowego. I nie będzie to głos trafiający w próżnię, lecz kształtujący rzeczywistość – także w naszym regionie. Mała Litwa w latach 2014-2015 zainicjowała na forum Rady jedną trzecią dyskusji na temat Ukrainy. Wybór Ukrainy na kadencję 2016-2017 był nie tylko wyrazem solidarności społeczności międzynarodowej z ofiarą rosyjskiej agresji, ale dał naszemu sąsiadowi dodatkowe pole do dania dyplomatycznego oporu Rosji i utrzymania tematu rosyjskiej agresji na szczycie światowej agendy. Nominacja Polski zapewnia ciągłość głosu naszego regionu, co w obliczu potencjalnych dealów Donalda Trumpa z Władimirem Putinem może mieć szczególne znaczenie.

Zajęcie miejsca przy stole pod muralem norweskiego artysty Per Lassona Krohga sprawi, że Polska będzie brała odpowiedzialność w krytycznych momentach napięć międzynarodowych. Jak dramatyczne i ważkie w skutkach to decyzje niech pokaże przykład rezolucji nr 1973 w sprawie Libii. Od 1 stycznia 2018 to między innymi od głosu Polski zależeć może los ludności cywilnej w trakcie konfliktów czy nałożenie sankcji na zagrażające bezpieczeństwu światowemu państwa. Być może przypadnie Polsce rola mediatora w trakcie impasu miedzy mocarstwami albo zadanie wypracowania kompromisowego rozwiązania w obliczu krwawego konfliktu. Nagle w centrum zainteresowania polskiej dyplomacji znajdzie się sytuacja w Syrii, Mali, Pakistanie, Nigerii, Korei, Izraelu i Palestynie czy na Haiti. Jednocześnie o dostęp do polskiego ucha zabiegać będą nie tylko państwa zaangażowane w konflikty, ale także potęgi mające chrapkę na stałe miejsce w RB: Niemcy, Indie czy Brazylia.

Członkostwo w RB stanie się dla Polski oknem na świat. Dobrze wykorzystany dwuletni okres członkostwa może przyczynić się do długofalowego poszerzenia horyzontu polskiej dyplomacji o świat pozaeuropejski i otworzenia oczu na problemy globalne. Będzie szansą na ukształtowanie kadry dyplomatów i ekspertów. Z pomocą mediów może ono spełnić podobną rolę dla polskiego społeczeństwa. Choć poziom debaty wokół kryzysu uchodźczego nie napawa optymizmem, to może tym razem uda nam mądrzej pochylić się nad wyzwaniami współczesnego świata i naszą odpowiedzialnością za jego losy.

Być może polski ambasador będzie w latach 2018-2019 musiał podnieść rękę za lub przeciw zbrojnej interwencji? Jak silnie takie decyzje mogą rezonować w społeczeństwie pokazała dyskusja, jaka toczyła się w Niemczech wokół wspomnianej rezolucji nr 1973 (Niemcy wstrzymali się wówczas od głosu). W Polsce ostatni raz mieliśmy okazję toczyć taką debatę w obliczu bezprawnej inwazji na Irak w 2003, w której po jednej stronie barykady stał praktycznie cały polityczny establishment, a po drugiej tak odległe od siebie osoby jak Adrian Zandberg i prof. Roman Kuźniar, późniejszy doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Po co był wam ten Irak?

Może warto też podyskutować o reformie RB ONZ? Polska – także zgodnie z jednym z priorytetów Ukrainy, ale i stanowiskiem Francji czy Meksyku – mogłaby przecież aktywnie zaangażować się na rzecz ograniczenia prawa weta stałych członków w przypadku masowych zbrodni. Tymczasem my kolejny raz skupiamy się na równie głupim, co nieistotnym przejęzyczeniu, o którym za kilka dni nie będziemy już pamiętać.

Porządek międzynarodowy przechodzi fundamentalne zmiany. Kończy się hegemonia Zachodu, ale jeszcze nie wiemy, jak będzie wyglądał świat postzachodni. Do tej dużej niepewności dochodzi nasza mała, regionalna niepewność. Nasze członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa, mimo wszystkich wad ONZ, sprawi, że będziemy bliżej tych przemian. Dlatego warto, żeby dyskusja o Polsce w RB ONZ i o roli Polski na świecie nie utknęła na poziomie dowcipów o San Escobar.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij