Świat

Władza to jest władza. Trump pokazał uczelniom i klasie średniej, ile może kosztować protest

Konflikt między Donaldem Trumpem a uniwersytetami Ligi Bluszczowej przypomina nam prostą prawdę: możesz mieć władzę nad umysłami i kapitałem, ale to państwo może realnie zniszczyć ci życie, nie odwrotnie. Zatrzymać erozję demokracji mogłaby klasa średnia i wyższa, ale woli uciec niż wyjść ze strefy materialnego komfortu.

29 lipca „New York Times” poinformował, że Uniwersytet Harvarda zgodził się spełnić żądanie administracji Donalda Trumpa i zapłacić ok. 500 mln dolarów w celu zawarcia ugody z Białym Domem. W ten sposób uczelnia ma nadzieję odzyskać federalne finansowanie, zawieszone wskutek oskarżeń o brak wystarczających działań przeciw antysemityzmowi.

Administracja prezydencka jeszcze w marcu 2025 oskarżyła władze i kadrę Harvarda o sprzyjanie antysemityzmowi, wskazując na propalestyńskie protesty studentów w latach 2023–2024. Biały Dom zażądał ograniczenia wpływów „aktywistów-wykładowców”, zakazu przyjmowania studentów „wrogich wobec amerykańskich wartości i instytucji” oraz reform zarządzania, które zmniejszyłyby autonomię uczelni. W przeciwnym razie Harvardowi grożono całkowitym odebraniem finansowania federalnego.

Harvard odmówił, co w połowie kwietnia 2025 doprowadziło do zamrożenia grantów o łącznej wartości 2,2 mld dolarów i kontraktów rządowych na kolejne 60 mln. Trafiony, ale nie zatopiony – federalne granty stanowią do 15 proc. rocznego budżetu uczelni.

Gdy szantaż finansowy zawiódł, w końcu maja Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego wyrzucił Harvard z programu SEVP, umożliwiającego amerykańskim uczelniom przyjmowanie zagranicznych studentów. Sankcja zagroziła nie tylko rekrutacji na ten rok, ale też legalnemu pobytowi w USA ok. 6800 obecnych zagranicznych studentów Harvarda posiadających wizy F-1 i J-1. Mimo że sędzia Allison Burroughs już następnego dnia tymczasowo wstrzymała wykonanie decyzji departamentu, dla kandydatów na studia sytuacja i tak wyglądała odstraszająco.

Markiewka: Na końcu przychodzi faszyzm, czyli wzniosła retoryka apokalipsy

Według „NYT”, pod koniec lipca Harvard zgodził się na zapłatę, ale odmówił wprowadzenia zewnętrznej obserwacji procesu rekrutacji studentów i wykładowców. „Nasza propozycja jest prosta i rozsądna: nie pozwalajcie, by antysemityzm i DEI rządziły waszym kampusem, przestrzegajcie prawa i chrońcie wolności obywatelskie wszystkich studentów” – skomentował ustępstwa ze strony uczelni Harrison U. Fields z Białego Domu. Jak dodał, administracja wierzy, że „Harvard ostatecznie poprze wizję prezydenta, a uczciwe negocjacje mogą doprowadzić do dobrego porozumienia”.

Dawid społeczeństwa kontra Goliat Trump

Do niedawna Harvard był symbolem oporu wobec Trumpa w amerykańskim środowisku akademickim. Wskazywano go jako przykład odwagi, zwłaszcza w kontraście z Uniwersytetem Columbia, który pod groźbą utraty 400 mln finansowania federalnego 24 lipca zgodził się zapłacić 200 mln grzywny, w związku z podobnymi oskarżeniami o brak ochrony studentów żydowskich.

Oprócz grzywny oraz 21 milionów, które Columbia zobowiązała się przeznaczyć na audyt swojej komisji rekrutacyjnej, uczelnia zgodziła się na zakaz zasłaniania twarzy na kampusie, przyjęcie federalnej definicji antysemityzmu w badaniu przypadków dyskryminacji, restrukturyzację programów studiów o Bliskim Wschodzie, Azji Południowej i Afryce, zawieszenie programów DEI oraz nadzór zewnętrzny nad wdrażaniem porozumienia przez pierwsze pół roku.

Faszyzm w USA nie jest „wirusem z zewnątrz”, a integralną częścią historii

Choć Columbii pozostawiono niezależność w zakresie rekrutacji i kształtowania programu, przyjęte ustępstwa to nie kompromis. To kapitulacja.

Nie rozstrzygam tu, kto ma rację – Trump oskarżający uniwersytety o bierność wobec antysemityzmu, czy uczelnie, które bronią własnych zasad i autonomii. Chcę zwrócić uwagę na to, jak szybko te wpływowe – symbolicznie, finansowo i intelektualnie – instytucje ustąpiły wobec presji państwa. Chociaż była realna szansa, że sąd federalny zablokuje próbę podporządkowania akademii – uczelnie nie zaryzykowały pogorszenia swojego statusu materialnego.

Trump ustawia do pionu Dolinę Krzemową

O tym, że państwo może zatruć życie nawet najbogatszym i najbardziej wpływowym, przekonał się ostatnio Elon Musk. Wcześniej publicznie wychwalający każdą decyzję Trumpa miliarder, już pod koniec kadencji w DOGE zaczął irytować prezydenta, a potem wprost przegiął – krytykując „Wielką Piękną Ustawę”, którą Trump wtedy próbował przepchnąć przez Kongres.

W maju 2025 Musk nazwał ustawę „odrażającym obrzydlistwem” z powodu rzekomo planowanych wydatków federalnych i wezwał swoich fanów do „zabicia tego prawa” naciskiem na kongresmenów. Trump zareagował ostro – wyraził „głębokie rozczarowanie” i zagroził anulowaniem kontraktów i subsydiów federalnych dla Tesli i SpaceX.

Musk podbił stawkę: przypomniał, że Trump zawdzięcza mu zwycięstwo w wyborach i oskarżył go o powiązania z pedofilem Epsteinem. Wtedy Trump nazwał Muska „wariatem” i zasugerował „poważne konsekwencje”. Niezbyt subtelnie wspomniał też, że Muska nie jest amerykańskim obywatelem z urodzenia, więc… jedno rozporządzenie może odwrócić inne.

Choć Musk bawi się teraz w tworzenie trzeciej partii i błaznuje dalej w sieci, to przynajmniej na razie prezydent pokazał dużemu kapitałowi, kto tu rządzi. W 2021 Big Techy poczuły się królami świata, wyrzucając Trumpa z sieci społecznościowych po zamieszkach 6 stycznia. Teraz, uznaniowo dając i zabierając subsydia państwowe oraz podważając legalność pobytu w USA nawet w przypadku właścicieli największych firm, Trump ostatecznie ustawia Dolinę Krzemową do pionu. Utrata cyfrowego megafonu boli, ale nie tak, jak deportacja czy upadek imperium biznesowego.

Fani Gry o tron pamiętają zapewne dialog królowej Cersei z Littlefingerem, który złośliwie sugerował, że wie o jej kazirodczym romansie z bratem i prezentował swoje credo: „Informacja to jest władza”. Gdy straż zamkowa niemal zabija go na rozkaz królowej, Cersei uśmiecha się i mówi: „Zapamiętaj, władza to jest władza”.

Protest w USA – nieopłacalne ryzyko?

Ataki na Ligę Bluszczową czy Muska to jednak nie największa niesprawiedliwość w USA. Znacznie groźniejsze są działania ICE – codzienne deportacje imigrantów, także małżonków obywateli USA czy posiadaczy zielonych kart. Przypadek akademii i dużego biznesu jest jednak ciekawy: mają środki, by się bronić – a mimo to wybierają uległość.

Amerykański ekonomista Albert Hirschman opisał trzy reakcje społeczne na nieakceptowane zmiany: lojalność (cierpliwe czekanie), rozstanie (rezygnacja, emigracja) i krytyka (w oryginale voice, protest). Aktywna krytyka wymaga nie tylko emocjonalnej więzi z instytucją czy państwem, ale i wiary, że nie będzie się samemu, że zmiana jest możliwa, a ucieczka – trudna lub niemożliwa.

Trump pokazał uczelniom i Muskowi, że protest może dużo kosztować – dosłownie. Że komfort materialny, do jakiego są przyzwyczajeni, można łatwo stracić. Owszem, wykładowca może rzucić karierę akademicką w USA, ale nie musi jak Afgańczyk czy Białorusin uciekać w panice. Może pojechać do Europy, bez wizy, i tam z pomocą specjalnego programu Komisji Europejskiej znaleźć pracę. Nie negując indywidualnego dyskomfortu wybierających tę opcję badaczy – to jednak przywilej.

Użycie Gwardii Narodowej wobec protestujących przeciw deportacjom migrantów w Los Angeles w czerwcu tego roku pokazało: administracja reaguje twardo. Czyli oprócz komfortu materialnego, krytyka to także ryzyko dla bezpieczeństwa fizycznego. Dlatego elity intelektualne i biznesowe wybierają lojalność lub rozstanie. Tym bardziej że voice można łatwo zredukować do petycji, tweetów i repostów.

Wojsko przeciwko ludziom. W USA robi się niebezpiecznie

Owszem, USA to nadal demokracja. Będą wybory. Może protesty. Wszystko może się zmienić. Ale pytanie kluczowe brzmi: co, jeśli część zmian okaże się nieodwracalna?

W Polsce mamy tendencję do traktowania Rosji jako osobnego przypadku, tłumacząc zmiany w tym państwie na przestrzeni ostatnich dwóch dekad wyjątkową imperialną mentalnością Rosjan. Historia Rosji i myśli rosyjskiej nie jest tu bez znaczenia, ale przesłania uniwersalny mechanizm zwijania demokracji: pasywność klasy średniej i elity plus bezradność opozycji w warunkach zachowania dobrobytu materialnego.

W Rosji na początku XXI wieku klasa średnia zaczęła gwałtownie rosnąć, a klasa wyższa obrzydliwie się bogacić dzięki pieniądzom z ropy naftowej. Kontrakty rządowe i obsługujące je średnie i małe firmy stały się źródłem bogactwa dla setek tysięcy ludzi, najaktywniejszej części społeczeństwa, mieszkającej w dużych miastach. Nie chodzi o to, że podczas pierwszej i drugiej kadencji Putina nikt nie zauważył ataków rządu na uniwersytety, opozycyjnych oligarchów czy migrantów, ale o to, że rosnący komfort życia i konsumpcja odpolityczniły i rozbiły społeczeństwo, które i tak nie było przyzwyczajone do wspólnych działań.

Kiedy wszystko było już stracone? Pod koniec pierwszej dekady, gdy Rosjanie zupełnie nie zauważyli ataku na Gruzję? A może w 2012, gdy klasa średnia, przerażona pojedynczymi aresztowaniami i wyrokami za protesty powyborcze, opuściła ulice Moskwy, zamiast stać tam dłużej? A może po zabójstwie Niemcowa w 2015, gdy stało się jasne, co czeka krytyków aneksji Krymu i badaczy korupcji Putina?

Z pewnością nie w 2022 roku – wtedy perspektywa przemocy ze strony mundurowych lub długoletnich wyroków więzienia, bez szans na wymuszenie na władzy zmian, sparaliżowała społeczeństwo już całkowicie. Najbardziej aktywni i niezadowoleni emigrowali.

Młoda Ameryka nie może uwierzyć, że stara Ameryka jest ślepa

Oczywiście nie ma bliźniaczych podobieństw między Rosją a Stanami Zjednoczonymi, ani pod względem systemu kontroli i równowagi, ani pod względem fundamentów społeczeństwa obywatelskiego. Presja Trumpa na oponentów ma charakter polityczny i finansowy, nie totalitarny. Ale kapitalizm w obu miejscach dyktuje tę samą logikę konsumencką: po co ryzykować dobrobyt i narażać się na dotkliwe dla statusu społecznego skutki, skoro można tego uniknąć, zwłaszcza że sukces protestu jest wysoce wątpliwy?

Żaba, która jest powoli gotowana, ma jedną szansę – wyskoczyć na samym początku. Inaczej staje się daniem do zjedzenia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Olena Babakova
Olena Babakova
Dziennikarka
Olena Babakova – absolwentka Wydziału Historii Kijowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Tarasa Szewczenki, doktorka nauk humanistycznych w zakresie historii Uniwersytetu w Białymstoku. W latach 2011–2016 dziennikarka Polskiego Radia dla Zagranicy, od 2017 roku koordynatorka projektów w Fundacji WOT. Współpracuje z polskimi i ukraińskimi mediami, m.in. „Europejską Prawdą”, „Nowoje Wriemia”, „Aspen Review”, Kennan Focus on Ukraine. Pisze o relacjach polsko-ukraińskich i ukraińskiej migracji do Polski i UE.
Zamknij