Najważniejsze, co trzeba wiedzieć o Trumpie, to że jest człowiekiem pozbawionym zahamowań. W pierwszej kadencji powściągali go republikanie w jego administracji, ale ich od dawna już przy Trumpie nie ma. Nigdzie dotąd ten brak hamulców nie był widoczny tak jaskrawo jak na faszyzującym wiecu, który Trump urządził sobie w Nowym Jorku.
W niedawnym, lecz słynnym już eseju Co jest nie tak z Donaldem Trumpem? amerykański dziennikarz Ezra Klein błyskotliwie podsumowuje republikańskiego kandydata na prezydenta. W skrócie: Trump jest pozbawiony zahamowań i to jest motorem jego sukcesu. Mówi rzeczy, których inni nie ośmielają się powiedzieć. To jego brak zahamowań czyni go wielkim artystą scenicznym. To brak zahamowań sprawia, że wielu nadal nie uważa go za polityka – choć był już prezydentem USA. To właśnie z braku zahamowań zrodzona jest maniakalna charyzma i magnetyzm Trumpa.
Mnóstwo Amerykanów w duchu uważa, że imigranci są niebezpieczni, Chiny to ich wróg, a państwo powinno rozprawiać się z przeciwnikami politycznymi, lecz obawiają się mówić tych rzeczy głośno. Słuchanie tych wstydliwych opinii wygłaszanych butnie, bez strachu przed konsekwencjami to dla wielu doświadczenie wręcz katartyczne – twierdzi Klein.
czytaj także
Na koniec kampanii wyborczej Trump urządził wielki wiec w Madison Square Garden. Z punktu widzenia strategii wyborczej wydaje się to posunięciem bezsensownym, bo Nowy Jork, jak każda metropolia, należy do demokratów, a żaden republikanin nie ma tam czego szukać. Było to jednak dla Trumpa i jego wyborców teatralne zwieńczenie kampanii, pełnej to dramatycznych, to żenujących zwrotów akcji: nawoływania do walki po próbie zamachu z twarzą ociekającą krwią, pajacowania w McDonaldzie, wynurzeń o wielkości przyrodzenia zmarłego golfisty, bujania się przez czterdzieści minut do ulubionej muzyki na wiecu w Filadelfii albo majaczenia o tym, że imigranci w Ohio zjadają psy i koty. Jego wyborcy to kochają i nie mają dość.
Właśnie dlatego na wiec w Nowym Jorku został zaproszony komik Tony Hinchcliffe, którego specjalnością jest „roast”, nurt komedii polegający na znieważaniu innych serią grubiańskich przytyków. Na scenie Hinchcliffe symulował strzelanie do imigrantów, nazwał Portoryko „pływającą wyspą śmieci”, żartował, że futbolista Travis Kelce, partner Taylor Swift, skończy jak O.J. Simpson, mordując swoją byłą żonę. Komik zrobił to, czego od niego oczekiwano, a pod klipami najnowszego odcinka jego podcastu są teraz wpisy z tysiącami polubień: „oglądam to z kupy śmieci zwanej Portoryko!”.
W przypadku Hinchcliffe’a można przyczepić się głównie do mizernego poziomu i wtórności większości dowcipów. W reakcji na buczenie wywołane tekstem o wyspie śmieci Hinchcliffe sięgnął po desperackie „Coś się zaczyna dziać!” Jako samozwańczy „niepoprawny politycznie” komik miał jeszcze do wyboru „Teraz się okaże, czy publiczność ma poczucie humoru” i utyskiwanie na kulturę unieważniania.
Jednak to nie Hinchcliffe powinien wywoływać oburzenie. Prawdziwą grozę budziła gromada klakierów Trumpa, którzy odtwarzali zestaw gagów Hinchcliffe’a zupełnie na serio.
Prezenter radiowy Sid Rosenberg nazwał demokratów degeneratami, którzy nienawidzą Żydów. „Ona i jej alfonsi zniszczą nasz kraj. Musimy ich zarżnąć” – powiedział o Harris biznesmen i internetowy celebryta Grant Cardone. Tucker Carlson, któremu ostatnimi czasy również wydają się puszczać wszelkie hamulce, bredził o „samoańsko-malezyjskich korzeniach byłej prokurator z niskim ilorazem inteligencji”. Wielokrotnie upokarzany przez Trumpa Rudy Giuliani nazwał Harris antychrystem i ubolewał, że imigranci z Haiti „zostali kiedykolwiek wyciągnięci z dżungli i przywiezieni do Ameryki”. Ale najbardziej złowieszczo brzmiał Stephen Miller, doradca Trumpa i otwarcie faszyzujący autor jego strategii imigracyjnej: „Ameryka jest dla Amerykanów i tylko dla Amerykanów” – oświadczył z kamienną twarzą. I to już nie były żarty.
czytaj także
Brak zahamowań Trumpa pozwolił mu na ustawiczne próby unieważnienia wyniku wyborów prezydenckich w 2020 roku. Trump wydzwaniał do urzędników stanowych, żądając znalezienia (czyli sfałszowania) brakujących mu głosów. Kiedy kolejne stany odmawiały udziału w poważnym przestępstwie, zażądał od swojego wiceprezydenta Mike’a Pence’a, by ten odmówił zatwierdzenia wyniku wyborów. Pence sprzeciwił się Trumpowi i wybory zatwierdził, co w oczach Trumpa uczyniło go wrogiem. Kiedy tłum szturmował Kapitol, skandując „Powiesić Mike’a Pence’a”, Trump wzruszył ramionami: „Może on na to zasługuje”.
W 2018 „New York Times” opublikował artykuł napisany przez anonimowego członka administracji Trumpa. Autor, którym okazał się później Miles Taylor, szef personelu w Departamencie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, przyznał, że był częścią wewnętrznego ruchu oporu wobec Trumpa, starającego się udaremnić najbardziej obłąkańcze pomysły prezydenta. Z kolei James Mattis, pierwszy sekretarz obrony Trumpa, i John Kelly, późniejszy szef jego sztabu, zawarli pakt, aby nigdy nie przebywać za granicą w tym samym czasie i w razie czego powściągać szaleństwo Trumpa.
Pierwsza kadencja Trumpa nie doprowadziła do upadku Stanów Zjednoczonych, więc w oczach wielu nie mogło być chyba tak źle, a lament demokratów wydawał się mocno przesadzony. Stało się jednak tak dlatego, że odpowiedzialni republikanie patrzyli Trumpowi na ręce i pilnowali, żeby nie bombardował meksykańskich karteli lub nie spuścił ładunku nuklearnego na huragan.
Tych ludzi już nie ma w jego otoczeniu. Jakikolwiek sprzeciw wobec Trumpa skutkuje natychmiastowym wypchnięciem z jego orbity i zaskarbieniem sobie wrogości byłego prezydenta – a Trump jest pamiętliwy i ludzi, których uznaje za wrogów, lubi publicznie dojeżdżać. Ci, którzy próbowali się mu sprzeciwić lub kontrolować go podczas pierwszej kadencji, mówią wprost, że Trump ma faszystowskie zapędy i jest niebezpiecznym, niepanującym nad impulsami człowiekiem. Tymczasem kreatury pokroju Stephena Millera dopilnowały, by nikt z otoczenia Trumpa nie rzucał mu już kłód pod nogi. Zainstalowanie biernych wykonawców i potakiwaczy Trumpa na każdym szczeblu administracji było i jest celem części republikanów po to, by ludzie posiadający resztki sumienia i patriotyzmu nie mieli już zupełnie nic do powiedzenia.
Pozbawiony kręgosłupa J.D. Vance wkradł się w łaski Trumpa, obiecując zrobić to, czego nie zrobił Mike Pence. Elon Musk (promieniejący radością na nowojorskim wiecu) staje na głowie, żeby zabezpieczyć sobie wpływy w kolejnej administracji Trumpa. Obsadzony nominatami Trumpa Sąd Najwyższy przyznał Trumpowi immunitet przed ściganiem go za działania podjęte podczas prezydentury. Hamulcowi pilnujący człowieka bez zahamowań powoli przestają istnieć.
czytaj także
O ile ów brak zahamowań i wszelkiej refleksji jest dla wyznawców Trumpa jego główną zaletą, o tyle wiec w Madison Square Garden może okazać się słynną październikową niespodzianką, czyli wydarzeniem na tyle dramatycznym, że może nawet wpłynąć na wynik wyborów. Żart o Portoryko wywołał oburzenie, jakiego nie wzbudziły wcześniejsze wybryki Trumpa. Doradcy Trumpa gorączkowo łagodzą teraz nastroje i krytykują niewybredne dowcipasy Hinchcliffe’a. „Żart o Portoryko nie odzwierciedla poglądów kampanii prezydenta Trumpa” – wyjaśniła jedna z doradczyń kampanii. Przewodniczący republikanów w Portoryko zagroził wycofaniem poparcia dla Trumpa, jeżeli ten nie przeprosi za uwłaczające docinki, które padły w Nowym Jorku. Największa gazeta w Portoryko oficjalnie poparła Harris.
Dlaczego akurat ten żart, spośród setek świństw wygłaszanych przez obóz Trumpa, odbił się takim echem?
Jednym z niezatartych obrazów z pierwszej kadencji Trumpa jest on sam rzucający papierowymi ręcznikami w tłum ludzi zdesperowanych po przejściu huraganu Maria. Reakcja administracji Trumpa na tamtą katastrofę, która spustoszyła Portoryko, wywołała oburzenie. Krytykowano opieszałość rządu w dostarczaniu pomocy (szczególnie w porównaniu z tą, która trafiła do ofiar na kontynencie), a Trump usiłował zrzucić odpowiedzialność na lokalnych urzędników i zastanawiał się głośno, czy na Portoryko nie wydaje się czasem zbyt dużo federalnych pieniędzy.
Elon Musk jest cool, a lewakami zajmie się wojsko. The Best of Donald Trump
czytaj także
Żart Hinchcliffe’a żywo przypomniał o ponurych, rzeczywistych konsekwencjach scenicznych grubiaństw Trumpa i jego świty. To, co dla wielu stało się przezroczyste i przestało nawet oburzać, wróciło z całą mocą w postaci kadrów ze zrujnowanego Portoryko i Trumpa rzucającego papierem w ofiary kataklizmu. Część z nich na nowo poczuła realną groźbę stojącą za nienawistną retoryką.
Mieszkańcy Portoryko nie mogą głosować, lecz w kontynentalnych Stanach mieszka ponad 6 milionów Portorykańczyków, stanowiących drugą co do wielkości latynoską grupę wyborczą.
Być może kluczem były słowa Kamali Harris podczas słynnej, jedynej debaty prezydenckiej: „Obejrzycie wiece Trumpa”. Obejrzyjcie i wierzcie w to, co mówi.