Od jakiegoś czasu ukraińska władza próbuje nie tylko naprawić swoje stosunki z prezydentem USA, ale też dołączyć do jego populistycznej międzynarodówki – nieważne, jak wiele by to kosztowało. Trzecia część „Dziennika stanu wojennego”.
Spróbujmy zgadnąć: czym najbardziej przejmują się przywódcy państwa ukraińskiego w czasie stanu wojennego? Być może losem dwudziestu czterech ukraińskich marynarzy uprowadzonych przez Rosjan w pobliżu Krymu i przetrzymywanych w moskiewskim więzieniu? Przecież to ten właśnie incydent stał za najnowszą eskalacją wojny rosyjsko-ukraińskiej. Tymczasem wcale na to nie wygląda. Sądząc po działalności publicystycznej twórcy ukraińskiego stanu wojennego, sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Oleksandra Turczynowa, na Ukrainę czyha dużo większe zagrożenie niż rosyjska agresja wojskowa. Chodzi oczywiście o ruch LGBT, ideologię gender oraz działania neomarksistów.
Wydawałoby się, że to tylko kolejna, typowa i niewarta zbytniej uwagi wypowiedź ukraińskiego polityka wywodzącego się z sekty Julii Tymoszenko. Zresztą tego typu teksty są raczej normą w ukraińskim życiu publicznym, a w każdej – bez wyjątku – partii parlamentarnej znajdą się osoby głoszące z grubsza to samo. Taki na przykład Oleh Barna, poseł z partii Petra Poroszenki, niedawno zasłynął projektem prawa zakazującego jakiegokolwiek publicznego demonstrowania orientacji seksualnej. Projekt oczywiście był wymierzony w społeczność homoseksualną, ale najbardziej wystraszył profesjonalną wspólnotę ślubnych fotografów: czy demonstrowanie heteroseksualnej orientacji drogą tworzenia ślubnego zdjęcia też byłoby przestępstwem? Najnowsza wypowiedź Turczynowa jest o tyle inna, o ile to już nie tylko powód do żartów: w warunkach hybrydowego stanu wojennego może mieć ona całkiem poważne konsekwencje.
czytaj także
Co się właściwie wydarzyło? Zaledwie dwa tygodnie po ogłoszeniu stanu wojennego jeden z kluczowych naczelników resortu siłowego popełnia mianowicie felieton pt. Neomarksizm, czyli podróż ku otchłani. Atakuje w nim pełnomocniczkę rządu ds. polityki genderowej oraz, przy okazji, konwencję o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, którą Turczynow nazywa „manifestem ideologii genderowej”. Owa konwencja do tej pory nie została ratyfikowana przez ukraiński parlament, ale w ostatnich tygodniach prezydent Poroszenko – ewidentnie pod naciskiem Zachodu – namawia Radę Najwyższą do jej przegłosowania. To oczywiście rodzi niezwłoczną reakcję wśród rozmaitych organizacji specjalizujących się w obronie przemocy domowej, które swojego najgłośniejszego rzecznika mają akurat w postaci sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
W swoim felietonie Turczynow de facto ogłasza zwolenników „ideologii gender” zdrajcami, którzy chcą ustanowić w Ukrainie homodyktaturę, działając oczywiście na rzecz Kremla. Autor tekstu jest jednocześnie głównym ideologiem i architektem obecnego stanu wojennego w Ukrainie. Na marginesie, chciałbym zapowiedzieć, że kiedy już z kolegami-neomarksistami w końcu ustanowimy w Ukrainie homodyktaturę, Turczynow osobiście stanie przed sądem za każde przestępstwo nienawiści wobec środowiska LGBT popełnione po publikacji jego felietonu. A być może również przed jego publikacją – jak dyktatura, to dyktatura. Koniecznie też rozważymy wprowadzenie genderowego stanu wojennego.
czytaj także
A wracając do teraźniejszości, felieton Turczynowa zawiera prawdziwą wisienkę na torcie w postaci naprawdę radykalnego jak na ukraińską politykę zabiegu: pochwały Donalda Trumpa, który wygrał wybory rzekomo dlatego, że obiecał powstrzymać „neomarksistowski ateistyczny atak na prawdziwe wartości”. Nie jest tajemnicą, że ukraiński rząd jest jednym z największych strategicznych przegranych z powodu polityki Trumpa, a większość komentatorów politycznych do tej pory nie może uwierzyć, że istniał jakikolwiek inny powód zwycięstwa Trumpa niż rosyjscy hakerzy. A jednak od jakiegoś czasu ukraińska władza próbuje nie tylko naprawić swoje stosunki z prezydentem USA, ale też dołączyć do jego populistycznej międzynarodówki – nieważne, jak wiele by to kosztowało.
Retoryka Turczynowa to tylko jeden z tego przejawów. Jednocześnie, obok publikacji jego felietonu, zobaczyliśmy jeszcze bardziej kuriozalną próbę podlizania się Trumpowi przez ukraińskie władze. Otóż w zeszłym tygodniu sąd w Kijowie uznał za niezgodną z prawem publikację danych o tajnych płatnościach, które Paul Manafort dostawał podczas swojej pracy dla Wiktora Janukowycza. Te dane, ujawnione w 2016 roku przez Serhija Leszczenkę, kosztowały Manaforta stanowisko szefa kampanii Trumpa, a później – życie na wolności. Teraz okazuje się, że przestępstwem już nie są tajne płatności, tylko publikowanie informacji na ich temat. Władza Ukrainy po raz kolejny udowadnia swoją niezwykłą zdolność opowiadania się po niewłaściwej stronie historii.