Unia Europejska

Wójcik: Dlaczego Europa się wstydzi?

Trudno zrozumieć bezradność europejskich liderów wobec połajanek ze strony nowej amerykańskiej administracji. Europa ma sporo za uszami, ale nie tyle, żeby kłaść uszy po sobie. Zwłaszcza że akurat Stany mają tego brudu znacznie więcej.

Europa straciła pewność siebie już około 2016 roku, który wówczas zdawał się koszmarem, a z dzisiejszej perspektywy wygląda całkiem sielankowo. To wtedy stało się coś, co według reguł starego porządku nie miało prawa się zdarzyć: Donald Trump po raz pierwszy został prezydentem USA, a Brytyjczycy postanowili opuścić Unię Europejską. To miały być chwile otrzeźwienia, niestety Europie wystarczyło energii na asertywne negocjowanie warunków brexitu oraz przeczekanie pierwszej kadencji Trumpa, pacyfikowanego przez amerykańskie deep state (tłum. głębokie państwo).

Sierakowski: Euforia Amerykanów przytłacza, ale nie ma uzasadnienia [rozmowa]

Ledwie kilka lat później wybuchła pandemia, która pokazała Europejczykom, że offshoring produkcji kluczowych towarów może i jest korzystny finansowo, ale tylko w czasach dobrobytu. Pandemia i następujący po niej kryzys podażowy miały być okazją do pozostawienia archaicznych reguł fiskalnych UE, ale znów sił starczyło na uruchomienie ledwie jednego większego mechanizmu finansowego, jakim były Krajowe Plany Odbudowy, z których wypłaty uzależniono od spełnienia dziesiątek skrupulatnie ocenianych kamieni milowych. Rząd PiS wadliwie zreformował wymiar sprawiedliwości, więc Komisja Europejska wstrzymała nam pieniądze na modernizację systemu ochrony zdrowia, dalszą cyfryzację kraju, transformację energetyki i rozwój komunikacji zbiorowej.

Następnie przyszły wojna i związany z nią kryzys energetyczny, które już na pewno miały być dla Europy „momentem hamiltonowskim”, ale z głośno zapowiadanych wspólnych inwestycji zbrojeniowych ostały się paniczne zakupy broni spoza UE – w USA czy Korei Południowej. Nawet taką oczywistość jak wspólne zakupy gazu udało się przeforsować tylko w wersji dla chętnych, a na przyjęcie 1,5 mln uchodźców wojennych z Ukrainy dostaliśmy niespełna 150 mln euro, czyli kilkaset razy mniej, niż wynosi budżet programu Erasmus (28 mld euro w latach 2021–2027), który finansuje półroczne wycieczki europejskich studentek i studentów na uczelnie w innych krajach.

Oko za oko, euro za euro

„Jeśli kilkaset dolarów wydanych na reklamy cyfrowe z zagranicy jest w stanie zniszczyć waszą demokrację, to znaczy, że nigdy nie była ona zbyt silna” – mówił J.D. Vance w Monachium, odnosząc się do kuriozalnej decyzji rumuńskiego sądu o unieważnieniu pierwszej tury wyborów prezydenckich.

J.D. Vance: Od krytyka Trumpa do Trumpa 2.0

Poszczególne kwestie wyciągane przez Vance’a nie były najważniejsze. Sęk w tym, że ogólny przekaz jego wystąpienia jest zasadniczo trafny i można go streścić krótkim cytatem z jego wystąpienia w stolicy Bawarii: „Jak możemy zacząć rozważać kwestie budżetowe, jeśli nie mamy jasności co do tego, czego tak naprawdę bronimy?”.

Nie chodzi o to, że Europa nie znalazła pomysłu na siebie. Polityka klimatyczna, inkluzywność, szeroko rozumiany egalitaryzm, dyplomatyczna soft power, mocarstwo handlowe, wyrównywanie różnic między regionami kontynentu – każda z tych kwestii nie tylko daje się bronić, ale jest też warta obrony. Problem w tym, że sami Europejczycy nie są do tego przekonani.

Gdy wspólnie z niemal całym regionem wchodziliśmy do UE, Europa była na fali, a kolejne masowe akcesje wydawały się kwestią czasu – Bałkany, Kaukaz, po drodze może i Ukraina, z którą ledwie 13 lat temu organizowaliśmy piłkarskie Euro, a za jakiś czas, kto wie, czy nie Kazachstan.

Niestety, od kryzysu gospodarczego z 2008 roku, który zdemolował Europę Południową, Unia Europejska jest w nieustannej defensywie. Zamiast się rozwijać i otwierać – głównie zwija się i zamyka w sobie.

Mamy podstawy, by wierzyć, że Europa zapewni sobie bezpieczeństwo [rozmowa]

To właśnie wtedy unijne reguły przestały się jawić jako wzorzec, do którego warto dążyć, a zaczęły być traktowane niczym bat w rękach surowego nadzorcy. Wspólne zasady, mające tworzyć ramy dalszej integracji i strukturyzować rozwój UE, stały się bardziej nieprzyjazne niż Kodeks Hammurabiego. Oko za oko, euro za euro. Nie miały już być przestrzegane dla dobra całej wspólnoty, lecz dla samego ich przestrzegania, nawet jeśli prowadziło to do obserwowanych w czasie rzeczywistym tragedii, z których Półwysep Iberyjski wychodził latami, a Grecja nie wyszła do dzisiaj. Dlaczego? Bo tak. Tak mniej więcej brzmiała argumentacja europejskich elit, które bez litości wbijały w glebę kolejne narody kontynentu – ich ofiarami stały się przecież nie tylko kraje Europy Południowej, ale też Irlandia czy Łotwa.

Programowo laicka Unia Europejska zaczęła przypominać siostrę zakonną z katolickiej szkoły z internatem, która za dnia wykręca uszy i wali linijką po łapach, a w nocy sprawdza, kto zbyt głośno śpi.

– Dosyć, synku, tego głośnego przewracania się! Inni nie mogą przez ciebie spać!

– Proszę siostry, ale inni się obudzili, bo siostra zaczęła krzyczeć.

– O nie, chłopcze, najpierw ty zbyt głośno przewracałeś się na boki! Nie umiesz leżeć w miejscu podczas spania?

Ten krótki dialog mógłby się znaleźć w którymś z materiałów Monty Pythona, na wzór słynnego skeczu z hiszpańską inkwizycją – albo posłużyć jako opis polityki Komisji Europejskiej w ostatnich latach. 

Komu wolno się wtrącać?

Trudno jednak zrozumieć bezradność europejskich liderów po połajance od Vance’a – i wobec zdumiewającej retoryki nowej administracji w Waszyngtonie w ogóle. Europa ma sporo za uszami, ale nie tyle, żeby kłaść uszy po sobie. Tym bardziej że akurat Amerykanie mają tego znacznie więcej.

Najbardziej bezczelne uwagi wysuwane w kierunku Europy dotyczyły wtrącania się w politykę innych krajów. Przypomnijmy, że największa gwiazda administracji Trumpa, Elon Musk, jawnie wspiera Alternatywę dla Niemiec, której niektórzy członkowie normalizują nazizm, oraz uderza w rząd Wielkiej Brytanii, jakoby miał on chronić szajki pedofilów – chociaż nie jest ani Niemcem, ani Brytyjczykiem, ani nawet Amerykaninem. Obecnie USA naciska na Rumunię, by ta pozwoliła wyjechać z kraju redpillowym braciom Tate, oskarżonym o handel ludźmi i zmuszanie do występów w filmach porno.

Zresztą całe wystąpienie Vance’a było jednym wielkim wtrącaniem się w wewnętrzne sprawy innych państw.

Najlepsze rozwiązanie dla Europy? Pryncypialny pragmatyzm. Może nawet sojusz z Chinami

Bezczelnym tym bardziej, że nie tak znów dawno republikańska administracja dokonała agresji na Irak na podstawie błędnych przesłanek, wplątując w to swoich sojuszników, którym teraz grozi wymiksowaniem się z podjętych zobowiązań. Powodem jest rzekome dopłacanie przez Stany do NATO, które dotychczas jeden jedyny raz zastosowało art. 5 traktatu, mówiący o pomocy zaatakowanemu sojusznikowi – było to po atakach na World Trade Center, gdy partnerzy USA lojalnie polecieli z nimi na drugi koniec świata, by spacyfikować talibów w Afganistanie. Z którego potem zresztą Amerykanie kompromitująco czmychali, niczym z Wietnamu kilkadziesiąt lat wcześniej, zostawiając na pastwę talibów swoich i sojuszniczych współpracowników oraz miliony kobiet.

Ile jest warta Europa?

Według Vance’a Europa nie ma Ameryce zbyt wiele do zaoferowania, z czym nie zgadza się nawet konserwatywny, trumpistowski think tank Hudson Institute. W tekście Why Europe’s Security Must Be a Key US AIM z 14 lutego 2025 roku Luke Coffey wskazuje: „Europa pozostaje kluczowa dla amerykańskiego dobrobytu. Ameryka Północna i Europa łącznie odpowiadają za około połowę światowego PKB. Dwie trzecie wszystkich zagranicznych inwestycji w USA pochodzi z Europy. Ponadto Europa jest największym rynkiem eksportowym Ameryki, a 48 z 50 stanów USA eksportuje na Kontynent więcej niż do Chin”. Jeśli USA chcą iść na wojnę handlową z Chinami, straszą cłami swoich sąsiadów z Kanady i Meksyku, a do tego prezentują radykalnie asertywne podejście do UE, to trzeba zadać pytanie – z kim oni chcą handlować? Z Rosją? Tam poza grupką oligarchów ludzie co do zasady mają mało pieniędzy.

Musk, Trump i buhaj Ilon, czyli powrót hordy pierwotnej

Vance odnosił się do Europy, jakby była upadłym terytorium, w którym panoszą się patologie społeczne i jest ogólna mizeria. Fakt, że nie brakuje nam problemów, ale na tle USA kontynent prezentuje się niczym okaz zdrowia. To tam padają rekordy masowych morderstw, wskaźnik zabójstw wynosi 6 na 100 tys. mieszkańców (co daje Amerykanom szóste miejsce w OECD – po Meksyku, Kolumbii, Brazylii, RPA i Kostaryce). W Polsce wskaźnik ten jest 12 razy niższy, a w wyszydzanej przez trumpistów Wielkiej Brytanii – 30 razy. Epidemia opioidowa, ogromna i wciąż rosnąca skala bezdomności czy brutalna zorganizowana przestępczość to kolejne gigantyczne problemy społeczne w Stanach. Jeśli gdzieś szukać najlepszych miejsc do życia, to nie tam, ale właśnie w niektórych państwach Europy.

Zresztą nawet relatywnie niezamożna Polska pod wieloma względami jest lepszym miejscem do życia niż USA. Mowa chociażby o dostępie do ochrony zdrowia – według danych OECD w Polsce 94 proc. obywateli podlega pełnemu ubezpieczeniu zdrowotnemu, podstawowemu wszyscy – w USA jakiekolwiek ubezpieczenie zdrowotne posiada łącznie 91 proc. Dzięki bezpłatnemu szkolnictwu wyższemu nasi absolwenci nie muszą zmagać się z długami zaciągniętymi, by się uczyć, które w USA w 2022 roku sięgnęły w sumie 1,75 biliona dolarów.

Amerykanie rzeczywiście górują nad Europą pod względem dochodu na głowę. To jednak w dużej mierze efekt globalnej dominacji dolara, ta zaś jest skutkiem między innymi tego, że Stany są gwarantem bezpieczeństwa. Postępujący w błyskawicznym tempie spadek zaufania do Waszyngtonu może również podważyć pozycję amerykańskiej waluty.

Obłaskawić Trumpa. Tusk kupił deregulacyjną ideologię narodowych libertarian

Nie bez znaczenia jest, że USA to państwo federalne, a UE jest organizacją międzynarodową. Europa to – łącznie z Wielką Brytanią – 28 państw, tak różnorodnych, że nawet multikulturowe Stany wypadają przy nich niemal jednolicie. Dlatego w USA łatwiej akumulować kapitał – wiodące przedsiębiorstwa mogą swobodnie korzystać z efektu skali. W Europie istnieją silne tożsamości narodowe, więc niemal każde większe państwo chce mieć swojego czempiona energetycznego, przynajmniej jeden wielki bank, przewoźnika kolejowego, a najlepiej też lotniczego. Nic dziwnego, że europejska gospodarka jest znacznie bardziej rozdrobniona. W rezultacie ciężej nam konkurować na globalnym rynku. Ale są i zalety. Chociażby taka, że zapobiega to powstawaniu oligarchii – jak ta, która przejęła władzę w USA.

Słabi, nijacy, niepewni siebie

Słuchanie tych pouczeń ze strony Amerykanów jest coraz bardziej upokarzające. Trudno nie odczuwać frustracji, gdy europejscy politycy nie potrafią zareagować ciętą ripostą ani stanowczym stanowiskiem na skrajnie nieuczciwą krytykę. Niestety, najbardziej charyzmatyczny z europejskich liderów – Emmanuel Macron – jest obecnie zajęty gaszeniem kryzysów we własnym kraju, w którym rządy upadają jeden po drugim.

Utalentowane polityczki stoją na czele mniejszych państw UE – jak duńska premierka Mette Frederiksen czy szefowa unijnej dyplomacji Kaja Kallas z Estonii. Jednak ich pozycja na arenie międzynarodowej jest ograniczona przez rozmiar krajów, które reprezentują. Trudno im rywalizować z postaciami kalibru Donalda Trumpa, który w ostatnich wyborach prezydenckich zdobył ponad 77 milionów głosów.

Jak Donald Trump zbudował sojusz oligarchiczno-ludowy

Problemem Europy nie jest tylko brak wyrazistych liderów. To także miałkość całej klasy politycznej, która traktuje unijne wartości jak szkolne regułki do wykucia, a nie fundament wspólnoty, w którą rzeczywiście wierzy. W Stanach nie jest lepiej, a wręcz przeciwnie – różnica polega na tym, że amerykańscy politycy, mimo swoich licznych wad, emanują pewnością siebie i potrafią narzucić narrację. W Europie dominują postacie nijakie, zachowawcze i pełne kompleksów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij