W ubiegłym roku zmiana klimatu była według rządowych mediów łgarstwem wysmażonym przez „siatkę Sorosa” albo spiskiem komunistów. Dziś Orbán twierdzi, że kto tak uważa, jest „niespełna rozumu”. Wypowiedzi władz zdają się podążać za nastawieniem opinii publicznej, a realnej polityki klimatycznej na Węgrzech jak nie było, tak nie ma.
Jednym z najbardziej obiecujących wydarzeń 2019 roku było z pewnością pojawienie się na całym świecie nowych ruchów społecznych, które walczą z kryzysem klimatycznym. Nowe komórki aktywistów związanych z ruchami Fridays for the Future, Extinction Rebellion czy Młodzieżowym Strajkiem Klimatycznym dołączyły do istniejących już zielonych ruchów oraz inicjatyw. Dzięki ich wspólnym wysiłkom problem zmiany klimatu znalazł się na pierwszym planie w debacie publicznej na szczeblu krajowym i globalnym. Węgry nie były pod tym względem wyjątkiem.
W ubiegłym roku węgierskie oddziały „Piątków dla przyszłości” i Extinction Rebellion zorganizowały niezliczone protesty i happeningi w Budapeszcie i kilku innych dużych miastach. Dołożyło się do tego wiele organizacji społeczeństwa obywatelskiego, zapewniając wsparcie eksperckie i znajomość skutecznych praktyk organizacyjnych. Kryzys klimatyczny został dostrzeżony także dzięki temu, że media szeroko opisywały katastrofy ekologiczne, takie jak pożary lasów w Amazonii albo w Australii.
W październiku mieszkańcy Budapesztu wybrali burmistrza, który (choć popierany przez bardzo różnorodne grupy opozycyjne) wywodzi się z ruchu zielonych, a w swoim programie przedstawił ważne propozycje stworzenia bardziej zielonego, zrównoważonego ekologicznie miasta. Jednym z jego pierwszych postanowień po objęciu urzędu było ogłoszenie klimatycznego stanu wyjątkowego w Budapeszcie oraz powołanie specjalnej grupy roboczej w celu opracowania działań, jakie należy podjąć w obliczu tego kryzysu.
Młodzieżowy Strajk Klimatyczny pisze do Morawieckiego: „zignorował pan stanowisko nauki”
czytaj także
Wszystko to stawia jednak rządzącą partię Fidesz w delikatnej sytuacji. Ta prawicowa, probiznesowa siła polityczna, która opiera się w skutecznym zarządzaniu gospodarką kraju na niemieckim przemyśle wytwórczym oraz jest zależna od importu paliw kopalnych z Rosji i regionu kaukaskiego, w pierwszym odruchu próbowała dać odpór wzbierającej fali zielonego aktywizmu.
Chociaż wielu uważa partię Victora Orbána za nowatorski ośrodek w globalnym ruchu Nowej Prawicy (i pod wieloma względami jest to słuszne przeświadczenie), to Fidesz w bardzo dużym stopniu zdaje się na ideologię produkowaną przez prawicowych ekstremistów z USA, Europy Zachodniej i Ameryki Łacińskiej. Nic więc dziwnego, że pierwszą reakcją partii było zaimportowanie na grunt węgierski narracji globalnej prawicy, która czerpie garściami z treści propagowanych przez ponadnarodowy kapitał i przemysł paliw kopalnych.
Fidesz zdaje się na ideologię produkowaną przez prawicowych ekstremistów z USA, Europy Zachodniej i Ameryki Łacińskiej.
Stąd w ubiegłym roku rządowe media na Węgrzech uruchomiły nadprodukcję artykułów o tym, jak to cały problem zmiany klimatycznej jest tylko łgarstwem wysmażonym przez „siatkę Sorosa” i/lub zawiłą maskaradą, mającą służyć temu, by do pierwszego rzędu na scenie politycznej wrócili „komuniści”. Prominentni politycy Fideszu jeden po drugim dołączali do globalnego prawicowego chóru demonizującego Gretę Thunberg, inicjatorkę Młodzieżowego Strajku Klimatycznego. Jeszcze we wrześniu Gergely Gulyás, minister stojący na czele kancelarii premiera, nazwał ją „chorym dzieckiem”, a kiedy w grudniu na Węgrzech spadł biały puch, parlamentarzysta Péter Hoppál przypomniał czytelnikom swoich wpisów na Facebooku, że nie ma globalnego ocieplenia, bo pada śnieg, a tak czy inaczej Greta jest tylko marionetką w rękach – zgadnijcie kogo? – George’a Sorosa i Fransa Timmermansa.
Tak „sceptyczne” podejście do zmiany klimatu nie jest niczym zaskakującym. Bazą dla niego są potężne interesy biznesowe, ideologiczny repertuar globalnej prawicy oraz właściwe dla Węgier kampanie strachu i nienawiści, jakie tu w ostatnich latach prowadzono.
Jednak Fidesz nie jest po prostu partią prawicową. To również ugrupowanie populistyczne, które zachowuje daleko idącą ostrożność, by nie zrobić nic, czemu sprzeciwia się większość opinii publicznej. Sprawując w kraju hegemonię polityczną i zajmując dominującą pozycję w mediach, Fidesz może w większości przypadków spreparować takie większościowe poglądy i nastawienia, przedstawiając każdy problem w odpowiednim, strategicznie wybranym kontekście.
czytaj także
Tym niemniej przez dziesięć lat swoich rządów partia kilka razy stawała w obliczu sytuacji, kiedy taki mechanizm preparowania poparcia zawodził, a rząd musiał zmienić kurs, by dostosować go do poglądów większości.
Wygląda na to, że obecnie takim tematem jest kryzys klimatyczny.
Mimo wielomiesięcznej kampanii medialnej i wielu politycznych deklaracji przeważająca większość społeczeństwa węgierskiego wciąż uważa zmianę klimatu za poważne zagrożenie, którym trzeba się zająć. Spodziewanych rezultatów nie przyniosło nawet straszenie elektoratu George’em Sorosem i migrantami.
Problem jest dla partii tym dotkliwszy, że najwyraźniej straciła już kontakt z młodymi ludźmi. Ostatnie kilka miesięcy Fidesz poświęcił na analizowanie przyczyn, które sprawiły, że w październikowych wyborach lokalnych jej kandydaci wypadli poniżej oczekiwań. Jedną z odpowiedzi jest właśnie brak entuzjazmu wśród młodych. Orbán zareagował na to, wypychając na pierwszy plan kilku młodszych aparatczyków, ale można się spodziewać w przyszłości większej kampanii angażowania tej grupy wiekowej. A ponieważ młodzi to jedna z grup społecznych, która najbardziej niepokoi się skutkami zmiany klimatu, partia zaczęła wymyślać nowe sposoby podejścia do problemu.
Opozycja bierze węgierskie miasta. Pomogło zjednoczenie (i jeden skandal)
czytaj także
Już w pierwszym powyborczym wstąpieniu w parlamencie premier zasygnalizował, że ten, kto uważa zmianę klimatyczną za „komunistyczną fałszywkę”, jest w rzeczy samej „niespełna rozumu”. To było w połowie października. Od tamtego czasu stale podtrzymywana narracja spiskowa została uzupełniona inną retoryką – narracją zaniepokojonego technokraty. O ile pierwszy dyskurs pozostawiono w rękach posłów, polityków lokalnych i mediów lojalnych wobec władz, to drugi podjął rząd i jego rzecznicy.
Szczerość tych postaw można – jak w każdym przypadku – ocenić jedynie przez pryzmat realnych działań. A tu się okazuje, że rząd Węgier nie zamierza tak naprawdę robić nic dla ochrony środowiska i klimatu przed interesami biznesowymi. Budapeszt konsekwentnie niweczy wysiłki na rzecz przedstawienia pogłębionego ogólnounijnego zobowiązania do osiągnięcia neutralności węglowej, a ustalając stawki podatkowe, raz po raz stawia paliwa kopalne ponad odnawialnymi źródłami energii. Agencje ochrony środowiska zostały w ostatniej dekadzie tak drastycznie osłabione, że od dawna nie podjęły żadnych znaczących działań przeciwko największym trucicielom.
Prawdziwą twarz rządu pokazuje niedawna sprawa elektrowni węglowej z północno-wschodniej części kraju. Elektrownia zwana Mátra znalazła się pod baczną obserwacją mediów po tym, jak mieszkańcy okolicznych wiosek zaczęli się skarżyć na zanieczyszczoną wodę i duszący smród dobywający się z instalacji.
Elektrownia została sprywatyzowana w 2018 roku. Kupił ją przyjaciel oraz bliski partner biznesowy Orbána Lőrinc Mészáros, który w ciągu kilku lat został najbogatszym człowiekiem na Węgrzech. Oficjalne śledztwo nie ustaliło, czy źródłem zanieczyszczeń była elektrownia, czy też znajdują się w pobliżu fabryka skrobi (własność tego samego oligarchy). Kontrowersje jeszcze nie opadły, a tymczasem rząd ogłosił, że odkupi elektrownię sprzedaną mniej niż dwa lata temu.
Z bilansów księgowych zakładu wynika, że elektrownia nie przynosiła tak wysokich zysków, jak prognozowano w momencie sprzedaży, a więc po „sprywatyzowaniu” oczekiwanych profitów władze „nacjonalizują” teraz straty – wraz z ogromnymi obciążeniami dla środowiska. Na jedynej dorocznej konferencji prasowej, 9 stycznia, premier zadeklarował, że dopuszczenie do zamknięcia elektrowni byłoby „tragedią”.
Rząd Węgier nie zamierza tak naprawdę robić nic dla ochrony środowiska i klimatu przed interesami biznesowymi.
Na tej samej konferencji podkreślił jednak konieczność walki ze zmianą klimatu i powtórzył obietnicę osiągnięcia neutralności węglowej do 2050 roku. Stwierdził też, że ciężar tej walki powinni ponieść nie przeciętni obywatele, ale najwięksi truciciele. To już trzeci zwrot w zmiennokształtnym dyskursie Fideszu w sprawie zmiany klimatycznej. Tym razem został on praktycznie skopiowany wprost z repertuaru ekologicznej lewicy.
Przyjęcie tej retoryki może otworzyć drzwi dla spójniejszej narracji Fideszu wobec kryzysu klimatycznego. Partia będzie mogła znów odgrywać rolę „bojownika wolności”, broniącego zwykłych Węgrów przed zakusami złych globalnych sił. Taka retoryka była już wykorzystywana w poprzedniej dekadzie: najpierw podczas bardzo popularnej kampanii obniżania cen gazu i elektryczności dla odbiorców indywidualnych, a później przy okazji ataku na niezależne organizacje pozarządowe oraz w trakcie kryzysu uchodźczego.
Ostolski: To nie zieloni poszli do centrum, to polityczne centrum przyszło do zielonych
czytaj także
Tak więc kierunek już widać. Na razie mnogość postaw w obozie Fideszu dowodzi, że Orbán sam jeszcze nie wie, w jaki sposób chce zneutralizować kwestię klimatu. Kiedy klamka zapadnie, cały aparat medialny znów zacznie mówić jednym głosem. To, czy odpowiedzią będzie zaprzeczanie zmianie klimatu, podpięcie się pod powszechne nastroje czy też przekształcenie problemu w kolejny front „walki o wolność”, zależy głównie od wydarzeń na świecie oraz od tego, czy działacze broniący środowiska będą potrafili utrzymać kontrolę nad tematem.
**
Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.