Są dwa rodzaje polityków: insiderzy i outsiderzy. Outsiderzy cenią sobie swoją wolność i mogą głosić własne poglądy. Insiderzy ich ignorują i podejmują wszystkie ważne decyzje. Zatem, Janis, którym z tych dwóch typów jesteś? – Fragment książki Janisa Warufakisa „Porozmawiajmy jak dorośli. Jak walczyłem z europejskimi elitami”.
Jedynym kolorem przebijającym się przez półmrok hotelowego baru była bursztynowa ciecz migocząca w stojącej przed nim szklance. Kiedy podszedłem, podniósł wzrok, by mnie przywitać skinieniem głowy, po czym znów wgapił się w swoją whiskey. Wyczerpany, zatopiłem się w wygodnej sofie.
Nagle usłyszałem jego znajomy głos. Brzmiał wyjątkowo posępnie.
– Janis, popełniłeś wielki błąd.
Późną wiosenną nocą Waszyngton ogarnia łagodność niemożliwa do wyobrażenia za dnia. Gdy znikają politykierzy, lobbyści i pochlebcy, w powietrzu przestaje unosić się napięcie, a bary mają do wyłącznej dyspozycji ci, którzy nie muszą wstawać o świcie, oraz jeszcze mniej liczna garstka tych, którym problemy spędzają sen z powiek. Tej nocy, tak jak podczas osiemdziesięciu jeden poprzednich, a także osiemdziesięciu jeden, które miały nastąpić po niej, należałem do tej drugiej grupy.
Wystarczyło mi piętnaście minut, by przejść pod osłoną nocy z budynku Międzynarodowego Funduszu Walutowego (pod adresem 700 19th Street NW) do baru hotelowego, w którym miałem się z nim spotkać. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że krótka przechadzka przez nijaki Dystrykt Kolumbii może być tak pokrzepiająca. Perspektywa spotkania wielkiego człowieka wzmacniała moje poczucie ulgi: po piętnastu godzinach siedzenia naprzeciwko możnych ludzi zbyt banalnych lub zbyt przerażonych, by mówić to, co myślą, miałem spotkać się z postacią o wielkich wpływach w Waszyngtonie i poza nim, człowiekiem, którego nikt nie mógł oskarżać ani o banalność, ani o nieśmiałość.
Wszystko to runęło wraz z jego zgryźliwym pierwszym zdaniem, którego chłód potęgowały przyćmione światło i gra cieni.
Udając opanowanie, spytałem:
– Jakiż to błąd, Larry?
– Wygrałeś wybory!
Działo się to 16 kwietnia 2015 roku, w samym środku mojej krótkiej przygody na stanowisku ministra finansów Grecji. Niecałe sześć miesięcy wcześniej wiodłem życie akademika: wykładałem w Szkole Spraw Publicznych Lyndona B. Johnsona Uniwersytetu Teksańskiego w Austin, dla którego to zajęcia wziąłem urlop na Uniwersytecie Ateńskim. Jednak w styczniu, gdy wybrano mnie na posła do greckiego parlamentu, moje życie całkowicie się zmieniło. Złożyłem tylko jedną obietnicę wyborczą: że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by uratować mój kraj od niewoli za długi i druzgoczącej polityki oszczędności narzuconej mu przez europejskich sąsiadów i MFW. To ta obietnica przywiodła mnie do Waszyngtonu i tego baru, gdzie miałem się spotkać się z moim rozmówcą. W spotkaniu tym towarzyszyła mi bliska współpracownica Elena Panariti, pośredniczyła też w jego organizacji.
Uśmiechając się w obliczu suchego poczucia humoru mego rozmówcy i ukrywając niepokój, pomyślałem natychmiast: „Czy w ten sposób zamierza wzmocnić moją determinację w walce z wrogim imperium?”. Na szczęście przypomniałem sobie, że siedemdziesiąty pierwszy sekretarz skarbu Stanów Zjednoczonych i dwudziesty siódmy rektor Uniwersytetu Harvarda nie jest znany z łagodnego tonu.
czytaj także
Zdecydowany odsunąć na chwilę poważne kwestie, które mieliśmy roztrząsać, poprosiłem barmana o whiskey i zagaiłem:
– Zanim opowiesz mi o moim „błędzie”, pozwól, że wyznam ci, Larry, jak ważne były twoje wsparcie i rady w ostatnich tygodniach. Jestem naprawdę wdzięczny. Tym bardziej że przez lata odnosiłem się do ciebie jak do Księcia Ciemności.
Nieporuszony Larry Summers odparł:
– Przynajmniej nazywałeś mnie księciem. Mówiono o mnie gorsze rzeczy.
Przez kilka następnych godzin toczyliśmy poważną rozmowę. Dyskutowaliśmy o rozwiązaniach technicznych: konwersji długu, polityce fiskalnej, reformach rynkowych, „złych” bankach. Ostrzegł mnie, że na froncie politycznym przegrywałem wojnę propagandową, a „Europejczycy”, jak nazywał europejskie władze, planowali mnie dorwać. Zasugerował, a ja się z tym zgodziłem, że jakikolwiek nowy układ z moim od dawna cierpiącym krajem powinien umożliwiać niemieckiej kanclerz przedstawienie go swoim wyborcom jako jej pomysł, jej osobista spuścizna.
– Janis, popełniłeś wielki błąd.
– Jakiż to błąd, Larry?
– Wygrałeś wybory!
Sprawy toczyły się lepiej, niż się spodziewałem. Osiągaliśmy szerokie porozumienie we wszystkich istotnych kwestiach. Zapewnienie sobie wsparcia groźnego Larry’ego Summersa w walce przeciw potężnym instytucjom, rządom i koncernom medialnym, które domagały się od greckiego rządu poddania się i przekazania im mojej głowy na srebrnej tacy, było nie lada wyczynem. Wreszcie, po tym, jak uzgodniliśmy kolejne kroki, a zanim mieszanka zmęczenia i alkoholu zmusiła nas do zakończenia wieczoru, Summers popatrzył mi głęboko w oczy i zaczął wywód.
– Są dwa rodzaje polityków: insiderzy i outsiderzy. Ci drudzy na pierwszy plan wysuwają swoją wolność, aby zachować prawo do wygłaszania własnego zdania, własnej prawdy. Ceną za tę wolność jest ignorowanie ich przez insiderów, którzy podejmują ważne decyzje. Insiderzy z kolei stosują się do świętej zasady: nigdy nie obracajcie się przeciw innym insiderom i nigdy nie rozmawiajcie z outsiderami o tym, co insiderzy mówią lub robią. Jaka jest nagroda za stosowanie się do tej zasady? Dostęp do wewnętrznych informacji i szansa, chociaż nie gwarancja, wpływania na potężnych ludzi i skutki ich działań.
Po tym wprowadzeniu zadał pytanie, tak dobrze przećwiczone, że prawdopodobnie testował nim już wielu przede mną[1].
– Zatem, Janis, którym z tych dwóch typów jesteś?
Instynkt nakazywał mi odpowiedzieć jednym słowem, lecz użyłem całkiem wielu.
– Z natury jestem outsiderem – zacząłem. – Ale – dodałem pospiesznie – jestem gotowy okiełznać mój charakter, jeśli pomoże to zawrzeć nowy pakt dla Grecji, który wydobędzie nasz naród z więzienia dla dłużników. Nie miej co do tego wątpliwości, Larry, będę się zachowywał jak naturalny insider dopóty, dopóki będzie to konieczne, by uzyskać realną propozycję porozumienia: dla Grecji, dla Europy. Jeśli jednak insiderzy, z którymi mam do czynienia, okażą się nieskłonni do uwolnienia Grecji od jej wiecznego niewolnictwa za długi, nie zawaham się wejść w rolę sygnalisty przeciwko nim – by wrócić do pozycji outsidera, która i tak jest moim naturalnym środowiskiem.
– W porządku – odparł po chwili zadumy.
Zebraliśmy się do wyjścia. W trakcie naszej rozmowy lunął deszcz. Gdy Larry wsiadał do taksówki, wystarczyło kilka sekund, by moje wiosenne ubrania całkowicie przemokły. Przypomniałem sobie wtedy o szalonym marzeniu, które podtrzymywało mnie w działaniu podczas niekończących się spotkań w poprzednich dniach i tygodniach: by przejść się samotnie, niezauważonym, w deszczu.
Spełniłem je. Podczas spaceru ostrożnie oceniłem właśnie zakończone spotkanie. Summers był sojusznikiem, chociaż niechętnym. Nie miał czasu na lewicową politykę naszego rządu, ale rozumiał, że nasza porażka nie leży w interesie Ameryki. Wiedział, że polityka gospodarcza strefy euro jest nie tylko okrutna wobec Grecji, ale również groźna dla Europy, a zatem także dla Stanów Zjednoczonych. Wiedział również, że Grecję traktowano jedynie jak laboratorium, w którym testuje się i rozwija nieudane rozwiązania, zanim w udoskonalonej wersji wprowadzi się je w pozostałych częściach Europy. Dlatego wyciągnął pomocną dłoń. Pomimo różnic w ideologiach politycznych mówiliśmy tym samym ekonomicznym językiem i szybko doszliśmy do porozumienia w sprawie naszych celów i taktyki. Niemniej jednak moja odpowiedź bez wątpienia go zaniepokoiła, chociaż nie dał tego po sobie poznać. Czułem, że wsiadłby do swojej taksówki w znacznie lepszym nastroju, gdybym wykazał jakiekolwiek zainteresowanie tożsamością insidera. Ta książka potwierdza tylko, że nie było to możliwe.
czytaj także
Wróciłem do hotelu, dwie godziny później miał zadzwonić budzik, który wezwie mnie z powrotem na pierwszą linię frontu. Wysuszyłem się i pełen niepokoju zacząłem rozmyślać: jak moi greccy towarzysze, wewnętrzny krąg naszego rządu, odpowiedzieliby sami przed sobą na pytanie Summersa? Tej nocy byłem pełen wiary, że tak samo jak ja.
Niecałe dwa tygodnie później nabrałem pierwszych wątpliwości.
Bardzo czarne skrzynki
Jorgos Chatzis zaginął 29 sierpnia 2012 roku. Ostatni raz widziano go w urzędzie zabezpieczenia społecznego w małym północnogreckim miasteczku Siatista, gdzie powiedziano mu, że jego comiesięczny zasiłek w wysokości dwustu osiemdziesięciu euro, przysługujący osobom niepełnosprawnym, został zawieszony. Świadkowie opowiadali, że nie poskarżył się ani słowem. „Zdawał się być zszokowany i milczał” – napisano w gazecie. Zaraz potem po raz ostatni użył swojej komórki: zadzwonił do żony. Nie odebrała, więc zostawił wiadomość: „Czuję się bezużyteczny. Nie mam już nic, co mógłbym ci zaoferować. Opiekuj się dziećmi”. Kilka dni później jego ciało znaleziono w odległym lesie, wiszące nad klifem. Telefon leżał na ziemi nieopodal.
Fala samobójstw wywołana wielką grecką depresją gospodarczą przykuła uwagę międzynarodowej prasy kilka miesięcy wcześniej, gdy Dimitris Christulas, siedemdziesięciosiedmioletni emerytowany farmaceuta, zastrzelił się przy drzewie na środku ateńskiego placu Syntagma. Pozostawił chwytający za serce polityczny manifest przeciwko polityce oszczędnościowej. Kiedyś cicha, pełna godności rozpacz bliskich Christulasa i Chatzisa zawstydziłaby i zmusiła do milczenia nawet najbardziej zatwardziałych komorników. Jednak w Republice Ratunkowej, jak z przekąsem nazywam Grecję po 2010 roku, komornicy trzymali swoje ofiary na dystans: barykadowali się w pięciogwiazdkowych hotelach, przemykali w kolumnach samochodów i uspokajali swoje z rzadka słabnące nerwy bezpodstawnymi projekcjami statystyk dotyczących ożywienia gospodarczego kraju.
W tym samym 2012 roku, trzy długie lata przed tym, jak Larry Summers zrobił mi wykład o insiderach i outsiderach, moja życiowa partnerka Danae Stratu wystawiła instalację artystyczną It is time to open the black boxes! (To czas na otwarcie czarnych skrzynek!) w galerii w centrum Aten. Praca składała się ze stu czarnych metalowych skrzynek ułożonych geometrycznie na ziemi. Każda z nich zawierała słowo wybrane przez Danae spośród tysiąca, które ateńczycy dostarczyli poprzez media społecznościowe w odpowiedzi na jej pytanie: „Jak jednym słowem określił(a)byś to, czego najbardziej się boisz, lub to, co najbardziej chciał(a)byś zachować?”.
Pomysł Danae polegał na tym, że w przeciwieństwie do czarnych skrzynek z katastrof lotniczych te miały zostać otwarte, zanim będzie za późno. Słowem, które mieszkańcy Aten wybierali częściej niż inne, nie było „praca”, „emerytury” czy „oszczędności”. Najbardziej obawiali się stracić „godność”. Po wybuchu kryzysu największej liczby samobójstw doświadczyła Kreta; jej mieszkańcy są znani z dumy. Gdy depresja się pogłębia, a grona gniewu dojrzewają i stają się „zapowied[zią] przyszłego winobrania”[2], to właśnie utrata godności powoduje największą rozpacz.
W napisanym przeze mnie tekście do katalogu wystawy odwoływałem się również do innego rodzaju czarnej skrzynki. Powołałem się na inżynierię: czarna skrzynka jest w niej urządzeniem lub systemem, którego wewnętrznego funkcjonowania nie rozumiemy, jednak z którego zdolności do zamiany wkładów na wyniki zdajemy sobie sprawę i w pełni tę zdolność wykorzystujemy. Na przykład telefon komórkowy zamienia ruchy palców w rozmowę telefoniczną lub przyjazd taksówki, jednak dla większości z nas, jeśli nie jesteśmy inżynierami elektrykami, to, co dzieje się w smartfonie, pozostaje zagadką. Jak zauważyli filozofowie, umysły innych ludzi są typową czarną skrzynką: ostatecznie nie mamy pojęcia, co dokładnie dzieje się w głowie kogoś innego. (Przez sto sześćdziesiąt dwa dni dokumentowane przez tę książkę często łapałem się na marzeniu, by ludzie wokół mnie, szczególnie moi towarzysze broni, byli mniej podobni do czarnych skrzynek).
czytaj także
Istnieją również, jak je nazwałem, „wielkie czarne skrzynki”, o znaczeniu i rozmiarach tak ogromnych, że nawet ich twórcy i osoby je kontrolujące nie zdołają w pełni zrozumieć ich wewnętrznych mechanizmów. Na przykład skutków działania instrumentów pochodnych nie rozumieją na dobrą sprawę nawet inżynierzy finansowi, którzy je zaprojektowali. Działalność globalnych banków i wielonarodowych korporacji rzadko jest pojmowana przez ich prezesów. Wreszcie, takimi wielkimi czarnymi skrzynkami są również, co oczywiste, rządy i ponadnarodowe instytucje, takie jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy, kierowane przez polityków i wpływowych biurokratów, którzy mogą sprawować urząd, ale rzadko sprawują władzę. One również zamieniają wkłady (pieniądze, długi, podatki, głosy) na wyniki (zyski, bardziej złożone formy zadłużenia, redukcje w świadczenia społecznych, politykę zdrowotną i edukacyjną). Różnica między tymi wielkimi czarnymi skrzynkami a skromnym smartfonem (a nawet innymi ludźmi) polega na tym, że podczas gdy większość z nas nie ma żadnej kontroli nad wkładami tych pierwszych, ich wyniki kształtują całe nasze życie.
Tę różnicę zwięźle ujmuje jedno słowo: moc. Nie chodzi tutaj o energię związaną z elektrycznością czy miażdżącą siłę fal oceanu, ale o inny, bardziej subtelny, złowrogi rodzaj mocy i władzy dzierżonej przez „insiderów”, do których odwoływał się Larry Summers, pełen obaw, że moje usposobienie nie pozwoli mi na wejście w ich szeregi. Mam na myśli moc ukrytej informacji.
Gdy byłem ministrem, ale i jakiś czas potem, ludzie wciąż pytali mnie: „Czego MFW chce od Grecji? Czy ci, którzy odrzucili umorzenie długu, zrobili to z powodu jakiejś tajemnej, ukrytej agendy? Czy działali w imieniu korporacji zainteresowanych splądrowaniem greckiej infrastruktury – portów lotniczych, nadmorskich kurortów, spółek telefonicznych i innych?”. Gdyby to było takie proste.
Gdy wybucha kryzys na dużą skalę, kusi nas, by widzieć w nim efekt spisku między możnymi. Na myśl przychodzą wyobrażenia zasnutych dymem z cygar pomieszczeń, w których przebiegli mężczyźni (i sporadycznie kobiety) knują, jak obłowić się kosztem dobra wspólnego i słabych. Te obrazy są jednak złudne. Jeśli rażące pogorszenie warunków naszego funkcjonowania można zrzucić na spisek, to tylko taki, którego uczestnicy nie wiedzą nawet, że są jego częścią. To, co dla wielu wygląda jak spisek możnych, jest po prostu wyłaniającą się cechą każdej sieci wielkich czarnych skrzynek.
Kluczem do powyższych czarnoskrzynkowych struktur władzy są wykluczenie i nieprzejrzystość. Przypomnijcie sobie etos Wall Street i londyńskiego City przed załamaniem z 2008 roku: opierał się na maksymie „chciwość jest dobra”. Wielu przyzwoitych pracowników banków zadręczało się tym, co obserwowali i robili. Gdy jednak dostali w swoje ręce dowody lub informacje zapowiadające straszny rozwój wypadków, stanęli przed dylematem Summersa: spowodować wyciek do outsiderów i stracić na znaczeniu, zachować te dowody dla siebie i stać się współwinnymi czy zwiększyć swoją władzę, wymieniając je na inne informacje z kimś wtajemniczonym? To ostatnie rozwiązanie skutkuje powstaniem improwizowanego dwuosobowego sojuszu, który znacząco zwiększy władzę obu jednostek w ramach szerszej sieci insiderów. W miarę wymiany dalszych informacji ten dwuosobowy sojusz łączy się z innymi, podobnymi sojuszami. W rezultacie powstaje sieć władzy wewnątrz wcześniejszych sieci, składająca się z uczestników, którzy spiskują, de facto bez świadomości, że to czynią.
Za każdym razem, gdy polityk mający dostęp do poufnych informacji zdradza którąś z nich na wyłączność dziennikarzowi w zamian za konkretną interpretację leżącą w interesie polityka, dziennikarz dołącza, chociaż nieświadomie, do sieci insiderów. Za każdym razem, gdy dziennikarz odmawia naginania faktów na korzyść polityka, ryzykuje utratą wartościowego źródła i wykluczeniem z tej sieci. Oto, jak sieci władzy kontrolują przepływ informacji poprzez dokooptowywanie outsiderów i wykluczanie tych, którzy odrzucają zasady gry. Ewoluują w sposób naturalny, a kieruje nimi nieintencjonalny pęd, którego nie zdoła kontrolować żadna jednostka, nawet prezydent Stanów Zjednoczonych, prezes banku Barclays ani osoby zajmujące kluczowe pozycje w MFW czy rządach narodowych.
Znajdując się wewnątrz tej sieci władzy, potrzeba heroicznego usposobienia, by stać się sygnalistą, szczególnie gdy w kakofonii brzęczących pieniędzy nie sposób usłyszeć własnych myśli. A ta garstka, która wychodzi przed szereg, kończy niczym spadające gwiazdy – rozkojarzony świat szybko o nich zapomina.
Co fascynujące, wielu insiderów, szczególnie tych luźno związanych z siecią, nie uświadamia sobie istnienia sieci, którą sami wzmacniają. Dzieje się tak dlatego, że mają w jej ramach względnie niewiele kontaktów. Podobnie osoby tkwiące w sercu sieci zwykle nie zauważają, że w ogóle istnieje jakaś sieć. Rzadko zdarzają się ludzie wystarczająco przenikliwi, by żyjąc i pracując w czarnej skrzynce, zdawali sobie z tego sprawę. Larry Summers jest jednym z nich. Pytanie, które mi zadał, było w rzeczywistości wezwaniem do odrzucenia uroków zewnętrza. System przekonań Larry’ego opierał się na założeniu, że świat można uczynić lepszym, jedynie sterując nim ze środka czarnej skrzynki.
To właśnie w tym punkcie, jak uważałem, bardzo się mylił.
Tezeusz przed labiryntem
Przed 2008 rokiem, kiedy wielkie czarne skrzynki funkcjonowały stabilnie, żyliśmy w świecie, który zdawał się zrównoważony i zdolny do samouzdrowienia. Były to czasy, gdy brytyjski kanclerz skarbu Gordon Brown świętował koniec okresów wzrostów przeplatanych kryzysami, a przyszły przewodniczący Rady Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej Ben Bernanke ogłaszał Wielką Stabilizację. Oczywiście ulegaliśmy złudzeniu stworzonemu przez wielkie czarne skrzynki, których działania nie rozumiał nikt, zwłaszcza insiderzy, którzy nimi zarządzali. W 2008 roku nastąpiło jednak spektakularne załamanie i powtórka z 1929 roku, nie mówiąc już o upadku małej Grecji.
czytaj także
Moim zdaniem kryzys finansowy z 2008 roku, który nie przestaje nam towarzyszyć od niemal dziesięciu lat, wyniknął z nieuleczalnego załamania światowych wielkich czarnych skrzynek – sieci władzy, spisków bez spiskowców, które kształtują nasze życie. Ślepa wiara Summersa, że lekarstwa na ten kryzys zostaną wynalezione w obrębie tych samych upadłych sieci, dzięki normalnym działaniom insiderów, uderzyła mnie nawet wtedy jako wzruszająco naiwna. Być może nie powinno mnie to dziwić. W końcu trzy lata wcześniej napisałem w katalogu Danae, że „otwarcie wielkich czarnych skrzynek stało się obecnie zasadniczym warunkiem przetrwania przyzwoitości, całego ludzkiego rodzaju, a nawet naszej planety. Mówiąc wprost, wyczerpały nam się wymówki. Nadszedł zatem czas na otwarcie czarnych skrzynek!”. Co by to jednak oznaczało w praktyce?
Sieci władzy kontrolują przepływ informacji poprzez dokooptowywanie outsiderów i wykluczanie tych, którzy odrzucają zasady gry.
Po pierwsze, musimy przygotować się do uznania, że każdy i każda z nas może równie dobrze być węzłem w tej sieci, de facto nieświadomie uczestniczyć w spisku. Po drugie, i tu objawia się genialność Wikileaks, gdybyśmy mogli dostać się do wnętrza sieci, niczym Tezeusz wkraczający do labiryntu, i zakłócić przepływ informacji; gdybyśmy mogli zasiać obawę przed niekontrolowanym wyciekiem informacji w umysłach tak wielu członków sieci, jak to możliwe, wówczas nierozliczalne, źle funkcjonujące sieci władzy zawaliłyby się pod własnym ciężarem i brakiem znaczenia. Po trzecie, należy opierać się jakiejkolwiek tendencji do zastąpienia starych, zamkniętych sieci nowymi.
Zanim trzy lata temu wszedłem do waszyngtońskiego baru, złagodziłem swoje stanowisko. Moim priorytetem nie było doprowadzenie do wycieku informacji do outsiderów, lecz uczynienie wszystkiego, co możliwe, by wydobyć Grecję z więzienia dla dłużników. Jeśli oznaczałoby to udawanie insidera, trudno. Jednak gdyby ceną za przyjęcie do grona insiderów stała się akceptacja trwałego uwięzienia Grecji, odszedłbym w okamgnieniu. Rozwijanie nici Ariadny w korytarzach insiderskiego labiryntu i pozostanie w gotowości do podążania za nią do wyjścia jest, jak sądzę, warunkiem wstępnym godności, od której zależy szczęście greckiego ludu.
Dzień po mojej rozmowie z Larrym Summersem spotkałem Jacka Lewa, amerykańskiego sekretarza skarbu. Po spotkaniu w Ministerstwie Finansów urzędnik, który odprowadzał mnie do drzwi, przestraszył mnie życzliwą przestrogą: „Panie ministrze, muszę pana ostrzec, że w ciągu tygodnia stanie się pan celem kampanii oszczerstw pochodzącej z Brukseli”. Mowa motywacyjna Larry’ego o ważności krakania jak insiderskie wrony, wraz z ostrzeżeniem, że przegrywamy wojnę medialną, nagle nabrała sensu.
Muszę pana ostrzec, że w ciągu tygodnia stanie się pan celem kampanii oszczerstw pochodzącej z Brukseli.
Oczywiście nie poczułem się wielce zaskoczony. W 2012 roku napisałem, że insiderzy zareagują agresywnie wobec każdego, kto ośmieli się otworzyć ich wielkie czarne skrzynki na spojrzenie outsiderów:
Nic z tego nie będzie proste. Sieci odpowiedzą brutalnie, jak robią to od jakiegoś czasu. Staną się bardziej autorytarne, zamknięte, podzielone. W większym stopniu zajmą się własnym „bezpieczeństwem” i monopolem na informacje, jeszcze mniej ufając zwykłym ludziom[3].
Kolejne rozdziały tej książki opisują gwałtowne reakcje owych sieci na moją uporczywą niezgodę na to, by przehandlować emancypację Grecji za uprzywilejowane miejsce, które mógłbym zająć w jednej z czarnych skrzynek.
[1] Kilka miesięcy po tym, jak zrezygnowałem ze stanowiska ministra, mój dobry przyjaciel i kolega akademicki Tony Aspromurgos, słysząc o mojej wymianie zdań z Larrym Summersem, potwierdził moje podejrzenia. Przesłał mi cytat z wypowiedzi senatorki Elizabeth Warren z 2014 roku: „Późnym wieczorem Larry odchylił się na swoim krześle i dał mi radę… Ujął ją w ten sposób: miałam wybór. Mogłam być insiderem lub outsiderem. Ci drudzy mogą mówić, co chcą. Jednak ludzie z wewnątrz ich nie słuchają. Insiderzy natomiast mają dostęp do informacji i szansę na przepychanie swoich pomysłów. Ludzie – potężni ludzie – słuchają tego, co insiderzy mają do powiedzenia. Jednak ostrzeżono mnie, że insiderzy mają również jedną zasadę, której nie wolno złamać: nie krytykują innych insiderów”. John Cassidy, Elizabeth Warren’s Moment, „New York Review of Books”, 22 May 2014, s. 4–8.
[2] John Steinbeck, Grona gniewu, przeł. Alfred Liebfeld, Porozumienie Wydawców, Warszawa 2001, s. 524.
[3] Wpis do katalogu wystawy Danae Stratu It is time to open the black boxes!, 2012.
**
Fragment książki Janisa Warufakisa Porozmawiajmy jak dorośli. Jak walczyłem z europejskimi elitami w przekładzie Piotra Juskowiaka, Gabriela Klimonta, Tomasza Płomińskiego i Macieja Szlindera. Książka ukazała się w styczniu nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.