Unia Europejska

Trzecia Republika, czyli próba autorytarnego zwrotu we Włoszech

Bezpośrednio wybierany premier z zagwarantowaną większością w parlamencie i niemalże niemożliwy do usunięcia – taka jest recepta Giorgii Meloni na polityczne problemy Włoch. Autorytarny zwrot i zerwanie z dotychczasowymi zasadami konstytucyjnymi są tak wyraźne, że sama premierka mówi o „Trzeciej Republice”, którą zapoczątkuje jej reforma.

Ponad rok od zwycięstwa włoskiej prawicy w wyborach parlamentarnych jej wizja przebudowy państwa nabiera coraz wyraźniejszych kształtów. Prym w wyznaczaniu polityki rządowej wiodą Bracia Włosi (FdI) premierki Meloni, a towarzyszą im Lega Matteo Salviniego oraz Forza Italia, której założyciel i wieloletni lider zmarł kilka miesięcy temu. Silvio Berlusconi byłby zadowolony z kolejnych posunięć prawicy.

Prowizorka po włosku, czyli chaos w podatkach i zaciskanie pasa

Już wcześniej rząd Meloni rozpoczął podporządkowywanie sobie mediów i starł się z sądami, ale teraz postanowił wziąć się za cały system polityczny, który od dłuższego czasu był pod nieustannym atakiem prawicy. Liderka FdI posunęła się dalej, niż kiedykolwiek zrobił to Berlusconi, przedstawiając projekt wywracający do góry nogami ustrój Republiki Włoskiej.

Precz z parlamentaryzmem!

Głównym punktem „matki wszystkich reform”, używając słów Meloni, jest bezpośrednie głosowanie na premiera. Oznacza to, że każda startująca w wyborach partia lub koalicja będzie musiała przedstawić swojego kandydata, który w przypadku zwycięstwa obejmie urząd. Rozwiązanie to wcześniej funkcjonowało jedynie w Izraelu w latach 90., kończąc się spektakularną klapą i rezygnacją z tego systemu po niecałej dekadzie.

Wybieralny premier to jednak tylko wierzchołek góry lodowej – dla zapewnienia stabilności w rządzeniu formacja, która dostanie najwięcej głosów, ma otrzymywać 55 proc. miejsc w parlamencie. Teoretycznie może to doprowadzić do sytuacji, w której wynik na poziomie 20 proc. zapewni zwycięskiej partii bezpieczną większość parlamentarną, o ile jej przeciwnicy zdobędą po 19,9 proc. głosów. Oczywistym skutkiem takiego systemu będzie więc łączenie się w większe koalicje i finalnie powstanie systemu dwupartyjnego.

Meloni we Włoszech robi postfaszystowski smród, na arenę międzynarodową wchodzi wyperfumowana

Co więcej, usunięcie wybranego w ten sposób premiera stanie się zadaniem karkołomnym. Projekt przewiduje bowiem tylko dwie możliwości w przypadku rezygnacji szefa rządu lub jego odwołania poprzez wotum nieufności: wybranie innej osoby z tej samej partii bądź przyspieszone wybory. W pierwszym scenariuszu zmienia się twarz, nie polityka, podczas gdy rozwiązanie parlamentu to coś, czym można łatwo szantażować słabsze partie. Otrzymujemy więc premiera silniejszego niż w jakimkolwiek innym kraju demokratycznym, a pod pewnymi względami mającego pozycję mocniejszą od wielu głów państwa w systemach prezydenckich.

Wyścig trzech koni w holenderskich wyborach

W USA czy Francji prezydenci mają bardzo szerokie prerogatywy, ale potencjalnym ograniczeniem jest dla nich wrogi parlament. Joe Biden musi się zmagać z republikańskim Kongresem, a Emmanuelowi Macronowi życie uprzykrza brak większości w Zgromadzeniu Narodowym. Natomiast premier Włoch z wizji Meloni zawsze będzie miał do dyspozycji posłuszny mu parlament, co uczyni wybory cyklicznym głosowaniem na jedynowładcę. Działania Meloni pokazują, że koniec końców faszystowskie korzenie Braci Włochów nie są bez znaczenia, mimo deradykalizacji i złagodzenia narracji na przestrzeni dekad. Zamiłowanie do rządów silnej ręki przetrwało, znajdując wyraz w propozycjach rządu.

Chichot historii

Rząd ogłosił swoje plany niemal dokładnie w setną rocznicę podobnego manewru w wykonaniu Benito Mussoliniego. Przeforsowane w listopadzie 1923 roku prawo Acerbo ustalało, że zwycięska partia otrzyma po wyborach dwie trzecie miejsc w parlamencie, o ile tylko zdobędzie więcej niż 25 proc. głosów. W praktyce miało to zagwarantować większość konstytucyjną faszystom, którzy coraz mocniej pchali Włochy w stronę dyktatury.

„Liberalny komunista”, „Czerwony Książę” albo „Król” – kim był Giorgio Napolitano?

Ze względu na doświadczenie faszyzmu we Włoszech powojennych koalicja partii partyzanckich (socjaliści, komuniści i chadecy) przygotowała projekt konstytucji, do której głównych celów należało zabezpieczenie demokracji przed pogrobowcami Mussoliniego. W ten sposób Republika Włoska stała się państwem ze stosunkowo słabą władzą wykonawczą i silnym parlamentem, wybieranym w ordynacji proporcjonalnej. Od dłuższego czasu ten zrodzony w latach 40. system był ostro krytykowany, obwiniany o chroniczną niestabilność we włoskiej polityce. Czy słusznie?

Nie da się zaprzeczyć, że w 75 lat od proklamowania republiki gabinetów było aż 68. Powołując się na tę statystykę, należy jednak pamiętać, że większość z tych wymian nie oznaczała przyspieszonych wyborów ani większej korekty kursu państwa, a jedynie przetasowanie w ramach obozu rządzącego. Często nie zmieniał się nawet premier. W realiach pozornej niestabilności Włochy przeżyły swój cud gospodarczy. Jednak gdy zaczęły się problemy, chwiejny system parlamentarny stał się łatwym kozłem ofiarnym i różnej maści politycy, od Berlusconiego po Beppe Grillo, zdobywali poparcie na jego krytyce.

W ostatnich dekadach wielokrotnie sięgano po reformy mające przynieść większą stabilność kosztem parlamentarnego pluralizmu, eksperymentowano z bonusami dla zwycięskiej partii, elementami ordynacji większościowej itd., ale zbyt wiele to nie zmieniło w ogólnej kondycji kraju – herbata nie robi się słodsza od samego mieszania. Nie znaczy to, że Włosi mają dość kolejnych prób. Klasa polityczna zadbała o to, aby skutecznie zrazić ich do partii i parlamentu.

Smutne skutki technokracji dla demokracji

W przerwach od rządów polityków o autokratycznych ciągotach (z Berlusconim na czele) do władzy dochodzili technokraci, za których plecami chowali się parlamentarzyści w razie poważniejszych problemów. Na myśl przychodzą przede wszystkim bankierzy Monti i Draghi, ale do tej kategorii w mniejszym lub większym stopniu zaliczyć można również Conte, Lettę i niektórych z ich poprzedników. Z każdym kolejnym rządem technicznym rosło rozgoryczenie wyborców, których głosy zdawały się wyrzucane na śmietnik.

Skąd nagle we Włoszech tylu pacyfistów?

czytaj także

Ten sentyment wykorzystuje Meloni, przedstawiając swój projekt jako szansę na pozbycie się technokratów raz na zawsze. Premierka zapewnia, że bezpośredni wybór premiera przywróci władzę obywatelom. Bardzo obłudne przedstawienie sprawy, jeśli pomyśleć o praktycznie pewnym zabetonowaniu sceny politycznej i stworzeniu systemu dwupartyjnego, w ramach którego pluralizm zostanie znacząco ograniczony – ale Włosi na tyle zmęczyli się rządami technicznymi, że są w stanie w to uwierzyć lub przynajmniej uznać autorytarny zwrot za mniejsze zło względem kolejnych premierów-bankierów z parlamentarnego namaszczenia.

Ponieważ zmiana konstytucji wymaga większości dwóch trzecich w parlamencie, to niemal pewne jest referendum w sprawie proponowanej przez Meloni reformy. Zakładając szybkie rozpoczęcie procesu legislacyjnego, powinno się ono odbyć w 2026 roku. Opozycja ma więc ponad dwa lata na przekonanie Włochów, aby raz jeszcze zaufali antyfaszystowskiej konstytucji i zagłosowali przeciwko godzącemu w demokrację projektowi prawicowego rządu. Zadanie trudne i być może skazane na niepowodzenie, o ile politycy opozycyjni nie wyciągną wniosków ze swoich błędów z przeszłości.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij