Referendum o nas, bez nas – tak mogą nazwać Brexit unijni mieszkańcy Zjednoczonego Królewstwa.
Imigracja znów znalazła się w samym centrum debaty o problemach brytyjskiego członkostwa we Wspólnocie Europejskiej. Rząd Davida Camerona ogłosił właśnie, że nawet stale rezydujący i legalnie pracujący na Wyspach obywatele Unii Europejskiej nie będą mogli wziąć udziału w planowanym na przyszły rok referendum w sprawie opuszczenia Wspólnoty. Takie reguły głosowania są ewidentnie wymierzone w imigrantów z Europy Wschodniej i pozbawiają ich obywatelskiego prawa do wypowiedzenia się w sprawie dotykającej ich najmocniej.
Plebiscyt o nas, bez nas – tak mogliby nazwać to referendum obywatele Unii. Wzmocniony po zdecydowanej wygranej w wyborach parlamentarnych gabinet premiera Camerona zdecydował, że zapowiadane na przyszły rok głosowanie będzie procedowane według zasad brytyjskich wyborów powszechnych, a nie np. wyborów do Parlamentu Europejskiego, w których udział mogą brać wszyscy obywatele Unii przebywający na terytorium kraju członkowskiego. Oznacza to, że w referendum głosować będą mogli wyłącznie dorośli Brytyjczycy i Brytyjki, także ci mieszkający na stałe poza granicami kraju i Unii, oraz obywatele Irlandii, Malty i Cypru. Co ciekawe, uprawnieni do głosowania są również obywatele Commonwealth, czyli Wspólnoty Narodów zrzeszającej 53 kraje świata, głównie byłe dominia historycznego brytyjskiego imperium kolonialnego.
Tymczasem ponad milion obywateli współczesnej Unii Europejskiej, żyjących w równie współczesnej wydawałoby się Wielkiej Brytanii, prawa głosu nie dostanie.
Brytyjscy eurosceptycy zbudowali silną polityczną agendę na jawnie antyimigranckiej retoryce. Decyzja Camerona o ograniczeniu prawa do głosowania jest prezentem dla tego elektoratu, który zagłosował za opuszczeniem Unii, zaostrzeniem prawa imigracyjnego i zatamowaniem dalszego napływu migrantów zarobkowych na Wyspy. Odebranie prawa głosu obywatelom Unii nie jest oczywiście wymierzone w Niemców czy Francuzów, lecz w dziesiątki tysięcy Rumunów, Bułgarów, Polaków, Litwinów – mieszkańców nowych krajów członkowskich z Europy Wschodniej, będących ulubionym celem ataków antyimigranckich kampanii w brytyjskich mediach.
Decyzja ta skutkuje paradoksalną sytuacją. Oto nieeuropejscy obywatele Commonwealth – sami podlegający przecież unijnemu prawu wizowemu i wyłączeni z zasady swobodnego przepływu osób na terenie Wspólnoty – otrzymują prawo zadecydowania w referendum o losie tych, którzy dziś mieszkają i pracują na Wyspach legalnie, ciesząc się pełnią praw przysługujących wszystkim obywatelom Unii. Ci ostatni będą się mogli tylko biernie przyglądać.
Posunięcie premiera Camerona jest niefortunne z kilku powodów. Po pierwsze stoi ono w sprzeczności z politycznym rozsądkiem i intencją – podzielaną przez wszystkie liczące się partie polityczne, z Torysami włącznie – utrzymania Wielkiej Brytanii w strukturze Unii Europejskiej, nawet jeśli miałoby to być politycznie uwiarygodnione renegocjacją warunków członkostwa. Tymczasem wyłączenie z głosowania milionów proeuropejskich rezydentów Zjednoczonego Królestwa wzmocni tylko presję angielskich eurosceptyków i groźbę niepowodzenia całego planu. Po drugie, co ważniejsze, jeśli jednym z głównych powodów zwołania i popularności referendum są problemy społeczne wynikające z szybkiej i niekontrolowanej imigracji, to odebranie głosu mieszkającym już na Wyspach i legalnie pracującym ludziom może te problemy tylko pogorszyć. Wreszcie, antyimigracyjne argumenty koncentrują się z reguły na nadużywaniu systemu pomocy socjalnej przez imigrantów, choć wszystkie dane, pokazywane od dawna publicznie, pokazują coś zgoła innego – migranci więcej wkładają do budżetu w podatkach, niż z niego wyciągają. Nadchodzące referendum idzie o krok dalej – teraz migranci nie tylko muszą udowodnić, że nie chcą nadgryzać opieki społecznej, lecz również przekonać Brytyjczyków, by pozwolili im uczestniczyć w życiu publicznym.
Od kiedy istnieje Unia Europejska, swoboda osiedlania się na jej terytorium jest elementem codziennego życia milionów jej obywateli.
Wielu rodzonych Brytyjczyków chętnie z tego prawa korzysta – według ostatnich danych w Europie mieszkają dziś i pracują ponad dwa miliony Brytyjczyków, czując większą łączność i utożsamiając się z szeroką ideą Wspólnoty Europejskiej, nie tylko z krajem swojego urodzenia.
Tego typu tożsamość musi być wspierana i wzmacniana, jeśli europejski projekt ma przetrwać kolejną dekadę.
Imigracja nie oznacza tylko relokacji zarobkowej. Imigracja to też troska o sprawy publiczne i uczestnictwo w polityce kraju, w którym się żyje. Obywateli UE mieszkających na Wyspach Brytyjskich właśnie tego prawa pozbawiono.
BREXIT NA DZIENNIKU OPINII:
Philippe Legrain: Gospodarka albo śmierć
** Artykuł ukazał się w skróconej wersji na PoliticalCritique.org
**Dziennik Opinii nr 147/2015 (931)