Związek równych w Europie, przewidywany w późnych latach 40. przez Roberta Schumana, w naszych czasach stał się niepewnym okrętem, unoszącym silnych ponad słabymi.
Pewnego piątkowego wieczoru siedziałem w Royal Albert Hall, słuchając najwspanialszego utworu muzyki Zachodu, IX symfonii Beethovena pod batutą Daniela Barenboima, największego dyrygenta świata, w wykonaniu West-Eastern Divan Orchestra (muzycy z Palestyny, Izraela i krajów arabskich). Gdy artyści dochodzili do części finałowej, wzniosłej Ody do radości, wstrząśnięty przypomniałem sobie, że to przecież jest hymn Unii Europejskiej (przyjęty w roku 1993).
Zastanówmy się chwilę nad Europą, która tę wspaniałą kompozycję uważa za swój motyw przewodni. Komisja Europejska, komitet centralny Europy, ma tyle wspólnego z demokratyczną odpowiedzialnością, co rady doradców w koloniach Imperium Brytyjskiego. Prawdziwa władza w Unii Europejskiej nie leży jednak w tej poronionej komisji ani w jej wyświechtanych roszczeniach do legitymacji poprzez wybór pośredni. Władzę dzierży rząd kraju, na którego terytorium znajduje się obecnie miejsce narodzin Beethovena, Bonn – krótko mówiąc, Niemcy.
W roku 1993 Rada Europejska ustanowiła tzw. kryteria kopenhaskie, w których znajdziemy wymóg, aby wszystkie państwa członkowskie Unii miały „stabilne instytucje gwarantujące demokrację, rządy prawa i poszanowanie oraz ochronę mniejszości”. Zastanówmy się nad tym wymogiem w kontekście następujących członków UE: Bułgarii, Estonii, Węgier, Łotwy, Litwy i Rumunii. W latach 90. wszystkie trzy państwa bałtyckie prawnie ustanowiły swój „narodowy” język jedynym urzędowym, łącząc to ściśle z kwestią obywatelstwa.
Ci, którzy bagatelizują to jako dziecięcą chorobę nowych demokracji, powinni zwrócić uwagę na społeczne zaplecze dla takich rozwiązań. Objawia się ono na przykład marszem ponad tysiąca weteranów Waffen-SS na Łotwie w roku 2010, podobnym marszem na Litwie w święto niepodległości tego kraju, a także dorocznym spotkaniu nazistowskich weteranów w Estonii, które opisano w ten sposób: „Weterani elitarnych oddziałów Hitlera, którzy w czasie II wojny światowej walczyli z Armią Radziecką, zjechali się z całej Europy, aby odbyć swój doroczny zjazd w Estonii. Do byłych członków nazistowskich Waffen-SS, o których mówi się jako o «bojownikach o wolność», dołączyły estońskie grupy neonazistowskie”.
Nowe demokracje w Bułgarii i Rumunii wydają się tak nieodwracalnie skorumpowane, że nawet Komisja Europejska jest zaniepokojona. „W obu krajach system sądowy działa zbyt wolno, a sprawy korupcyjne na wysokim szczeblu często przeciągają się tak bardzo, że podejrzani chodzą na wolności, podczas gdy zarzucane im czyny ulegają przedawnieniu”, stwierdziła w swym ostatnim raporcie w ramach Mechanizmu Współpracy i Weryfikacji. Minister ds. europejskich Holandii w swym pamiętnym eufemistycznym oświadczeniu zauważył, że „rządy prawa nie osiągnęły jeszcze pożądanego poziomu w Bułgarii czy Rumunii” (Ben Knappen, lipiec 2011).
Jeśli chodzi o pobliskie Węgry, to ich nowa konstytucja zobowiązuje się „chronić” wyjątkowy język węgierski, węgierską tożsamość i kulturę narodową. To tylko lekko skrywany powrót do ducha czasów międzywojennych, kiedy krajem rządził Miklós Horthy, który ustanowił w nim reżim autorytarny, rewanżystowski i ultrakonserwatywnie nacjonalistyczny. Obecny rząd Węgier sformalizował powrót do ultranacjonalizmu, oczerniania Żydów i dyskryminacji Romów poprzez zmianę oficjalnych programów szkolnych. Obecnie zawierają między innymi lektury pism faszystów z czasów II wojny światowej, Józsefa Nyírö i Alberta Wassa. Tego drugiego skazano zaocznie w Rumunii na karę śmierci za zbrodnie wojenne.
Nie wszystko wśród nowych członków Unii Europejskiej przedstawia się tak ponuro. Sromotna klęska coraz bardziej autorytarnego reżimu na Słowacji stanowi źródło optymizmu, choć już np. w Słowenii prawicowy rząd używa retoryki eurocięć do ataku na wszelkie formy publicznego świadczenia dóbr i usług.
Wzrost siły skrajnej prawicy także wśród europejskich „weteranów” (zwłaszcza w Danii i w Holandii) wróży niepewną przyszłość demokracji w Europie. Jednak dużo bardziej poważnym problemem niż skrajna prawica, a już na pewno znacznie bardziej destrukcyjnym dla harmonijnej i pokojowej Unii, jest bezduszna polityka cięć, bezwzględnie wymuszana przez rząd Niemiec i jego stronników, Austrię, Belgię, Finlandię i Luksemburg (a także Holandię, zanim jej rząd nie stracił większości na początku tego roku).
Związek równych w Europie, przewidywany w późnych latach 40. przez Roberta Schumana, ministra spraw zagranicznych Francji, w naszych czasach stał się niepewnym okrętem, unoszącym silnych ponad słabymi. Jak napisał filozof Jürgen Habermas, Unia Europejska przeszła do „rządów postdemokratycznych” (zob. jego ostatnią książkę Zur Verfassung Europas). W latach 30. mieliśmy nieco bardziej zwięzłe określenie na wyłaniający się właśnie prawicowy autorytaryzm.
Unia Europejska dla pokoju, z niewielką liczbą członków, państw przez 75 lat (1870–1945) zaangażowanych w niemal nieprzerwaną wojnę ze sobą, miała szansę okazać się żywotnym i trwałym wkładem w stabilną Europę. Zrzeszenie pełne gospodarczej konkurencji, w którym silni mogą dominować, takiej szansy nie ma. A wraz ze wprowadzeniem wspólnej waluty logika tej podstawowej konkurencji została uruchomiona.
Zacząłem od odniesienia do IX symfonii Beethovena. Z punktu widzenia Unii Europejskiej ważna jest również III symfonia, Eroica. Schindler w swej XIX-wiecznej biografii kompozytora napisał: „Przepisany na czysto egzemplarz partytury [Eroiki] z dedykacją dla Pierwszego Konsula Republiki Francuskiej, składającą się jedynie z dwóch słów: «Napaleon (!) Bonaparte», miał właśnie zostać wręczony generałowi Bernadotte, aby przekazał go do Paryża – gdy do Wiednia dotarła wiadomość, że Napaleon (!) ogłosił się Cesarzem Francuzów… Jak tylko Beethoven usłyszał wiadomość, natychmiast przechwycił partyturę, wyrwał stronę tytułową i rzucił ją na podłogę” [Beethoven As I Knew Him, A. Schindler, 1860, pisownia „Napaleon” jak w tekście źródłowym]. Podejrzewam, że gdyby duch Beethovena nawiedzić miał Europę, dedykację Ody do radości dla Unii Europejskiej spotkałby ten sam los.
przeł. Michał Sutowski
*John Weeks – ekonomista i emerytowany profesor Uniwersytetu Londyńskiego.
Tekst ukazał się na stronie Social Europe Journal.